Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Ostatnio głośno było o poruszającej wystawie pokazującej straty wojenne, którą zorganizowaliście podczas Kongresu FIM Europe w Bukareszcie. Co chcieliście przekazać szefom innych federacji?
Wadim Kopiłow, prezes Ukraińskiej Federacji Motocyklowej: Wielu z nich wizytowało w ostatnich latach kompleks sportowy w Buczy, który przed wojną był naszą dumą. Odbywały się tam międzynarodowe imprezy, a wszyscy byli zachwyceni tym torem. Nawet w tym roku miały odbywać się tam mistrzostwa Europy w motocrossie. Niestety jest już pewne, że impreza nie dojdzie do skutku ani w tym, ani nawet w kolejnych latach.
Dlaczego?
Obiekt i wszystko wokół niego zostało kompletnie zrujnowane. W tym przypadku nawet trudno mówić o odbudowie. Pomyśleliśmy więc, że wielu ludzi zrozumie, czym tak naprawdę jest wojna dopiero, gdy na własne oczy zobaczy zdjęcia obiektu, który doskonale znają. Chcieliśmy, by wszyscy wiedzieli, że wojna trwa naprawdę, a zniszczeniu nie ulegają jedynie obiekty wojskowe. Obecnie w Ukrainie cierpi każda dziedzina życia, a cywile codziennie martwią się, czy dożyją kolejnego dnia. W Ukrainie jesteśmy gotowi przyjąć każdego, kto bagatelizuje tę wojnę. Zapewniam, że wystarczy, by zobaczył kilka miejsc, a nie zapomni tego do końca życia.
Czy może pan opisać obecną sytuację sportów motorowych w Ukrainie. Czy jest szansa, by w pana kraju udało się wrócić do rywalizacji sportowej choćby w mniejszej skali?
Obecnie mamy wojnę i to nie jest dobry czas na robienie długoterminowych planów. Wstrzymaliśmy zdecydowaną większość zawodów, ale imprezy motocrossowe odbywają się jednak cały czas. Jedyną różnicą jest to, że większość z nich została przeniesiona bliżej zachodniej granicy i ma lokalny charakter.
Czy zawodnicy mają okazję do regularnych treningów?
W regionach, które nie są objęte działaniami wojennymi, większość klubów wróciło do pracy, a młodzi zawodnicy mogą uczestniczyć w treningach. Skala jest jednak znacznie mniejsza niż wcześniej. Wielkie słowa uznania należą się Polakom, którzy udostępnili miejsce do treningów dla naszych zawodników. Sporo żużlowców trafiło w czasie wojny do Polski i dzięki Unii Tarnów, Unii Leszno, Wilkom Krosno i Motorowi Lublin mogą rozwijać swoje umiejętności. Jako federacja otrzymaliśmy także gigantyczne wsparcie od PZM, który zdecydował się ufundować tegoroczne starty reprezentacji Ukrainy.
Ostatnio było głośno o wznowieniu treningów w żużlowym klubie w Równem. To oznacza, że sytuacja w zachodniej Ukrainie powoli się normalizuje?
W Równem są dwa kluby żużlowe i oba faktycznie wznowiły działalność. To konieczne, ponieważ chcemy brać udział w rozgrywkach międzynarodowych i potrzebujemy wytrenowanych sportowców. Treningi w pozostałych klubach wciąż są jednak zawieszone, a sytuacja jest daleka od normalnej.
Jak wielu sportowców i członków Ukraińskiej Federacji Motocyklowej zdecydowało się na dołączenie do ukraińskiej armii?
Naprawdę mnóstwo sportowców poszło na front, żeby bronić naszego kraju. Osoby stowarzyszone w naszym związku są szczególnie przydatne, bo znają się na silnikach, a z tego co wiemy, na froncie przebywa obecnie 70 naszych ludzi. Wśród nich jest choćby Aleksandr Paszczyński, który przez wiele lat był zawodnikiem kadry narodowej w motocrossie, a po zakończeniu kariery organizował wiele motocrossowych zawodów. Od pierwszego dnia wojny dołączył do obrony terytorialnej w Irpieniu i robił wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać rosyjską agresję w tym mieście i okolicach.
Mechanik Oleg Wasilczenko także ruszył na front i do dziś służy na wschodzie Ukrainy jako pomoc techniczna przy sprzętach wojskowych. To tylko dwa przykłady, ale takich ludzi jest dużo więcej. Niestety znamy także wiele przypadków ludzi, którzy ruszyli na wojnę jako wolontariusze, ale niestety albo zginęli, albo są uznawani za zaginionych. Każda taka wiadomość to dla nas prawdziwy dramat.
Jak pan ocenia przyszłość ukraińskiego sportu motocyklowego. Czy po wojnie uda się go odbudować?
Wojna będzie miała straszliwe konsekwencje w każdej dziedzinie i niestety nie ominie to także sportu. Wiele obiektów zostało zniszczonych, wielu zawodników przerwało treningi, a wielu nigdy już nie wróci do sportu. Wojna na pewno cofnie nas o kilka lat, a nasi zawodnicy będą musieli trenować bardzo mocno, by odzyskać swoje umiejętności.
Czy w tym momencie FMU w ogóle jest w stanie normalnie funkcjonować? Jakie są działania federacji?
Skupiamy się przede wszystkim na zapewnieniu wsparcia zawodnikom, którzy kontynuują swoje kariery. Rozumiemy jak ważne jest, by nasi sportowcy mieli okazję startować w międzynarodowych imprezach. To daje Ukraińcom siłę i przybliża ich do demokratycznego, zachodniego świata.
Rosjanie dokonali wielkich zniszczeń w ukraińskiej infrastrukturze sportowej. Potrafi pan już teraz oszacować straty w motosporcie?
W wielu miejscach Ukrainy wciąż toczą się zaciekłe walki, a przez to nie ma możliwości, by ocenić straty. Na razie najwięcej wiadomo o okolicach Kijowa, które zostały mocno zniszczone w czasie pierwszych tygodni wojny. Wiele obiektów zostało kompletnie zniszczonych, część jest poważnie uszkodzona, ale wszystkie będą odbudowane. Wszystkie straty będą zapewne policzone dopiero po naszym zwycięstwie. Wtedy też dowiemy się, jak długo potrwa proces odbudowy Ukrainy.
Jaka jest pana opinia na temat zakazu występów dla rosyjskich i białoruskich zawodników nie tylko w rozgrywkach międzynarodowych, ale także meczach ligowych?
Już pierwszego dnia wojny zwróciłem się z prośbą do FIM i FIM Europe o zawieszenie wszystkich rosyjskich i białoruskich zawodników w rozgrywkach międzynarodowych i lokalnych. Jestem bowiem przekonany, że tego diabła jesteśmy w stanie pokonać tylko dzięki wspólnym działaniom. Nie możemy uznawać, że sportowcy są poza polityką. To jest wojna i to bardzo brutalna wojna. Każdego dnia ginie mnóstwo ludzi, wiele miast jest kompletnie zniszczonych, a ludzie stracili wszystko, co mieli. W takiej sytuacji nie można przyglądać się temu biernie i mówić, że nic się nie stało.
Czytaj więcej:
PZM podjął decyzję w sprawie Dobruckiego
Jego przemiana to nie przypadek