"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Jeśli mam być szczera, to ostatnie obrazki z Cardiff były smutne. Niegdyś to było święto żużla, stadion w stolicy Walii można było zapełnić po brzegi. Teraz zobaczyliśmy dość pustawy obiekt, co nie napawa radością. Nietrudno dojść do wniosku, że tylko w Polsce jesteśmy w stanie zapełnić tak duże obiekty.
Przez lata z Cardiff było trochę jak z turniejem SGP na PGE Narodowym w Warszawie. Na stadion zjeżdżali się kibice z całej Wielkiej Brytanii. Mam zresztą sentyment do tego miejsca, bo przecież jest obecne w kalendarzu mistrzostw świata od 20 lat. Do tego Wyspy to kolebka speedwaya.
Inna refleksja dotyczy torów jednodniowych. Ten w Cardiff w ubiegły weekend pozostawiał sporo do życzenia. Podobnie było w maju w Warszawie, więc coś jest nie tak. Odnoszę wrażenie, że kiedyś obiekty tymczasowe dało się lepiej przygotować i zapewnić na nich ciekawsze ścigania. Nie wiem, czy to kwestia zmiany promotora mistrzostw świata przed sezonem 2022, ale na pewno dostrzegam tu pole do poprawy.
ZOBACZ WIDEO Wbił szpilę prezesowi GKM. Ta sytuacja zniechęca zawodników do transferu?
Po turnieju w Cardiff zadaję sobie jednak pytanie, dokąd zmierza żużel? Czyżby był już na tyle popularny wyłącznie w Polsce, że tylko u nas można organizować turnieje Grand Prix na dużych obiektach? Przecież w Danii zrezygnowano z obiektu Parken w Kopenhadze, w Szwecji nie odbywają się już zawody na torze Ullevi w Sztokholmie.
W przypadku GP Wielkiej Brytanii mieliśmy dwuletnią przerwę spowodowaną pandemią koronawirusa, ale nie kupuję tłumaczeń, jakoby to wpłynęło na frekwencję. Co innego, gdyby żużla w Cardiff nie było przez dekady. Tu mówimy o ledwie dwóch latach, więc głód emocji powinien być jeszcze większy. Powinno to zadziałać w drugą stronę.
Nowy promotor mistrzostw świata być może popełnił jakiś błąd przy promocji GP Wielkiej Brytanii. Taką mam nadzieję, bo oby te puste trybuny to nie była stała tendencja. Nie chcielibyśmy sytuacji, w której Grand Prix ogranicza się wyłącznie do polskich turniejów, tak jak to było w sezonie 2020 w trakcie pandemii koronawirusa.
Obrazki z Cardiff są tym smutniejsze, że zawody zakończyły się wygraną reprezentanta gospodarzy - Daniela Bewleya. To wszystko w sytuacji, gdy światowa czołówka jest naprawdę mocna, więc sukces Bewleya należy docenić. Wszystko inne, poza zwycięstwem Brytyjczyka, w Cardiff było jednak na słabym poziomie. Od promocji zawodów po jakość widowiska.
Czytaj także:
Francis Gusts przekazał nowe informacje o swoim zdrowiu
Wybrzeże odpiera zarzuty w sprawie Krzykowskiego