Kim Nilsson nie należał do faworytów sobotniego turnieju Grand Prix Challenge. Szwed jednak do Glasgow pojechał z dużymi nadziejami, o czym w social mediach pisał otwarcie menadżer Trans MF Landshut Devils - Sławomir Kryjom.
I tym razem trzynastka okazała się dla niego szczęśliwa. To właśnie taki dorobek punktowy pozwolił mu osiągnąć największy sukces w karierze, jakim jest awans do grona piętnastu uczestników mistrzostw świata (pełne wyniki Grand Prix Challenge są dostępne TUTAJ).
Nim jednak sprawca dużej sensacji ruszy do boju musi mocno w zimie popracować nad budową solidnego zaplecza sprzętowego oraz teamu. Czeka go również wiele wyzwań logistycznych.
ZOBACZ WIDEO Janowskiemu zabrakło jednego głosu. PGE Ekstraliga zdradza szczegóły
Jaki ojciec - taki syn
Nowy uczestnik cyklu FIM Speedway Grand Prix urodził się 4 lutego 1990 roku w Sztokholmie. Od małego ciągnęło go do sportów motocyklowych, ale trudno, aby tak się nie działo, skoro w przeszłości na żużlu ścigali się członkowie jego rodziny - dziadek oraz ojciec - Tommy.
Tommy ma na swoim koncie m.in. tytuł indywidualnego mistrza Szwecji wywalczony w 1983 roku. Wcześniej Nilsson ścigał się w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata (1977 rok - Goeteborg), w którym zdobył sześć punktów i zajął dziesiąte miejsce. W tym samym sezonie był członkiem kadry narodowej podczas Drużynowych Mistrzostw Świata we Wrocławiu. Na swoim koncie ma również wiele sukcesów drużynowych, jak chociażby złote medale Elitserien (1982, 1985, 1989), Allsvenskan (1974, 1978, 1979, 1981) oraz Puchar Londynu (1973).
Kiedy na świat przyszedł Kim Nilsson wielu spodziewało się, że pójdzie on w ślady ojca i dziadka. Początkowo jednak 3-letni wówczas chłopak ze Sztokholmu wybrał inne motocykle, te motocrossowe i to tam się rozwijał zajmując nawet dziewiąte miejsce w mistrzostwach kraju. Wpływ na taką decyzję miał jednak fakt, że wówczas nie miał on nigdzie w pobliżu możliwości jazdy na miniżużlu.
Dopiero po jakimś czasie zdecydował się na przesiadkę na motocykle, które jeżdżą wyłącznie w lewo i nie posiadają hamulców. Naturalnie zaczynał od 80cc, a następnie był motocykl o pojemności 125cc i w wieku szesnastu lat zdał licencję na pięćsetce.
Od początku obdarzony dużą opieką ojca, a w kraju uznawany za duży talent. Swój potencjał udowadniał na torze, bo w debiutanckim finale mistrzostw Szwecji do lat 21 zajął wysokie szóste miejsce, a rok później ten rezultat poprawił zajmując pozycję czwartą. Szybko znalazł się wobec tego w czołówce w ojczyźnie, a co za tym idzie w kadrze narodowej.
Co ciekawe - pierwsze sukcesy osiągnął na arenie międzynarodowej, bowiem w 2009 roku zajął z kolegami 3. miejsce w DMŚJ, a rok później świętował srebrny medal. Na krajowym podwórku pierwszy poważny sukces osiągnął na zakończenie wieku juniora, kiedy to zajął trzecie miejsce w IM Szwecji do lat 21.
I tak małymi krokami wspinał się po kolejnych szczeblach swojej kariery, ale wydawało się, że ciągle pozostawał w cieniu kolegów. Uchodził od lat za solidnego ligowca, ale nic więcej.
Zna smak Grand Prix
Szwed ma już za sobą kilkanaście występów w cyklu Grand Prix, choć dotychczas były to starty w roli rezerwowego lub z plastronem z numerem szesnastym, który przeznaczony jest dla zawodnika z dziką kartą. Debiutował w tym elitarnym gronie w 2012 roku w Malilli. Na G&B Stadium był wówczas pierwszym rezerwowym i dwukrotnie pojawiał się na torze w miejsce swojego rodaka Andreasa Jonssona. Punktów nie udało mu się wówczas wywalczyć.
Długo na kolejny występ w Grand Prix nie czekał, bowiem rok później zaprezentował się na Friends Arenie w Sztokholmie i to jako "dzika karta". Walczył dzielnie, ale nie przynosiło to efektów (0,0,0,0). Aż do ostatniego biegu rundy zasadniczej, w którym to po dobrym starcie prowadził przez dwa okrążenia, ale dał się wyprzedzić szalejącemu po szerokiej Leonowi Madsenowi. Dwa oczka padły jednak jego łupem, bo za plecami zameldowali się Oliver Berntzon i Fredrik Engman.
W 2014 roku zaliczył kolejny start w Grand Prix. Tym razem w miejsce zawieszonego przez FIM Darcy'ego Warda. Wtedy wywalczył trzy punkty, które ugrał pokonując Troy'a Batchelora, Kennetha Bjerre oraz na wykluczeniu Michaela Jepsena Jensena. W elitarnym gronie najlepszych zawodników świata oglądaliśmy go jeszcze dwukrotnie. W sezonie 2016 wywalczył pięć punktów (1,2,w,1,1), a rok później swój dorobek powiększył o kolejne dwa oczka.
Niemiecko-polska autostrada do Grand Prix
W 2019 roku Kim Nilsson, kiedy został zawodnikiem Zdunek Wybrzeża Gdańsk udzielił wywiadu serwisowi trojmiasto.pl, w którym nie zabrakło wątku dotyczącego Grand Prix. Redaktor prowadzący rozmowę zapytał go, czy w związku z kilkoma jednorazowymi występami w zawodach tej rangi nie czuje rozczarowania, że nigdy nie udało mu się tam awansować i przez to ucieka mu szansa na wielką karierę.
Żużlowiec odpowiedział wtedy, że zawsze czuł się dobrym zawodnikiem, ale cały czas mu czegoś brakowało. Zauważył, że wpływ na to mógł mieć fakt, że nie było mu po drodze z polskimi rozgrywkami ligowymi.
- W żużlu można wiele osiągnąć nawet w bardziej zaawansowanym wieku niż mój. Spójrz na Grega Hancocka, który pierwszy tytuł mistrza świata zdobył w 1997 roku a czwarty w 2016. Inny świetny przykład to Jason Doyle, który koło trzydziestki zadebiutował w Grand Prix a później zdobył złoto. Póki masz odpowiednią wiedzę o tym sporcie i trzymasz formę fizyczną, możesz się ścigać na poziomie przez wiele lat. Zresztą za to bardzo szanuję Hancocka, który jest moim największym idolem obok Tony'ego Rickardssona - dodał we wspomnianym wywiadzie.
A polskimi ścieżkami w drodze do Grand Prix były dla Kima Nilssona: Start Gniezno (2014), Zdunek Wybrzeże Gdańsk (2019), Unia Tarnów (2020-2021), a w tym sezonie występujący w eWinner 1. Lidze - Trans MF Landshut Devils. Na zapleczu najlepszej żużlowej ligi świata Nilsson wystartował w tym roku w siedmiu meczach, w których był desygnowany do 33 biegów. Przy swoim nazwisku zapiał 46 punktów i sześć bonusów, co daje mu średnią biegową 1,576.
Czytaj także:
Pawlicki powinien zejść ligę niżej? Były zawodnik GKM-u nie ma wątpliwości!
Zabił ich hejt. Nikt nie wiedział, co siedziało w ich głowach