Żużel. Jak zdobywać medal, to tylko w taki sposób! Maciej Janowski dał show w Toruniu

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Maciej Janowski

Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że Maciej Janowski sięgnął po brązowy medal odjeżdżając jeden z lepszych wyścigów w życiu. To, w jaki sposób został trzecim zawodnikiem świata, było po prostu fenomenalne.

W tym artykule dowiesz się o:

Wrocławianin przyzwyczaił nas do tego, że uwielbia się ścigać. Umiejętność efektownego wyprzedzania na dystansie czy jazda parą, to jego znaki rozpoznawcze. Maciej Janowski nie byłby więc sobą, gdyby po swój największy indywidualny sukces w karierze nie sięgnął w sposób przyprawiający o dreszcze.

Naszym zdaniem nawet sam zainteresowany to przyzna, że ten sezon w cyklu Grand Prix nie układał się po jego myśli. Miewał bardzo słabe momenty i do ostatniego turnieju na włosku wisiało utrzymanie się w mistrzostwach na kolejny sezon, bo Polak był sklasyfikowany 7. miejscu, pierwszym niegwarantującym pozostania w gronie najlepszych.

Wszystko zmieniło się w Toruniu. Gwiazdy, albo jak mówił Janowski, "siła z góry", były tego dnia jego sprzymierzeńcem. Rywale plasujący się w mistrzostwach przed polskim reprezentantem mieli swoje problemy. Jeden po drugim wypisywali się z walki o brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata, zaś szanse zawodnika Betard Sparty Wrocław z każdym biegiem szły w górę.

ZOBACZ WIDEO Martin Vaculik: To był najdroższy defekt w mojej karierze. Poczułem się znokautowany

Na Motoarenę Maciej Janowski przyjechał przede wszystkim z zamiarem zapewnienia sobie lokaty w czołowej szóstce całego cyklu. Sam o tym mówił. Mocno się też denerwował. - Powiedziałem sobie: "kurde, Maciek, wyluzuj" - zdradzał szczegóły po zawodach (przeczytaj całość ->>). Najwyraźniej rada, jaką sam sobie udzielił, poskutkowała. Na torze oglądaliśmy Janowskiego w najlepszym wydaniu.

Punktacja w klasyfikacji generalnej ułożyła się tak, że by zdobyć brązowy medal, Maciej Janowski musiał awansować do finału Grand Prix Polski przy założeniu, że tego samego nie uczyni Daniel Bewley. Wówczas losy trzeciego miejsca rozstrzygnęłyby się między nimi w ostatnim biegu zawodów.

Kluczowy okazał się jednak drugi półfinał. Od początku prowadził w nim Bartosz Zmarzlik, natomiast Maciej Janowski ruszał z drugiego pola, start miał dobry, ale na wyjściu z pierwszego wirażu przed nos wyjechał mu Mikkel Michelsen. Polak szukał swojej szansy na odbicie upragnionej drugiej lokaty dającej mu pierwszy w karierze medal IMŚ jadąc po szerokiej. Swoje starania przypłacił tym, że wyprzedził go też Bewley.

Do końca biegu mieliśmy półtora okrążenia, a wrocławianin jechał ostatni. Pokazał jednak, że bez względu na okoliczności należy walczyć i wierzyć do końca. Janowski zmienił taktykę i zaatakował przy krawężniku. To się opłaciło, Polak zostawił rywali za sobą.

Jeszcze na wejściu w przedostatni łuk Michelsen próbował go zamknąć, ale Janowski miał już sytuację pod kontrolą i został bohaterem minionego weekendu, bohaterem Motoareny i polskich kibiców, ale przede wszystkim bohaterem dla samego siebie. On sam najlepiej wie, ile znaczy ten medal wywalczony akurat w tym roku. Przy okazji zerwał też z "klątwą 4. miejsca" (dotychczas czterokrotnie kończył mistrzostwa na tej lokacie).

Maciej Janowski (z prawej) wjeżdża pod Mikkela Michelsena w półfinale GP Polski
Maciej Janowski (z prawej) wjeżdża pod Mikkela Michelsena w półfinale GP Polski

Co ciekawe, Janowski nie zdawał sobie sprawy, że wjeżdżając do finału zapewnił sobie brązowy medal. Być może brak tej świadomości sprawił, że nie nałożył na siebie dodatkowej presji w półfinale. Przez dramaturgię i rangę wyścigu, oglądając go można było dostać gęsiej skórki. Nawet śledząc powtórkę, ciarki przechodzą po plecach. To warto zobaczyć!

Źródło artykułu: