Przypomnijmy, że w tym roku rynek transferowy w PGE Ekstralidze rozpoczął się rekordowo wcześnie. Większość składów na sezon 2023 została zamknięta jeszcze przed fazą play-off. Działacze wielu klubów podkreślali, że zawodnicy otrzymywali niespotykane dotąd propozycje, bo kwoty za podpis za klasowych żużlowców sięgały miliona złotych. Jak się jednak okazuje, nie było to ostatnie słowo niektórych działaczy.
Od jednego z prezesów słyszymy, że żużlowcy, którzy osiągnęli już porozumienia z klubami, nadal otrzymują propozycje. Za zmianę zdania proponowane są im jeszcze większe pieniądze. Jeden z jego zawodników, który nie zalicza się do ekstraligowej czołówki, miał usłyszeć, że za podpis pod kontraktem może dostać 1,2 mln złotych. To oznacza, że na rynku transferowym pękła kolejna granica.
Na razie nie słychać o tym, że któryś z zawodników zmienił zdanie i złamał dane wcześniej słowo. Nie można jednak wykluczyć, że jeszcze do tego dojdzie. Takich sytuacji spodziewa się prezes Moje Bermudy Stali Gorzów Waldemar Sadowski, który mówił już o tym wcześniej, kiedy był gościem magazynu PGE Ekstraligi.
- Nie jestem zaskoczony, bo takie są prawa rynku. Do tej pory część rozmów miała dla mnie "miękki" charakter. Do okienka transferowego pozostało jeszcze sporo czasu. Poza tym przecież rok temu mieliśmy już Bartłomieja Kowalskiego, a wylądował gdzieś indziej. Jestem zatem bogatszy o te doświadczenia plus reguły, które rządzą biznesem. Nadal uważam, że możemy mieć jeszcze niespodzianki. Uważam, że kilku żużlowców przypisanych do poszczególnych klubów jeszcze zmieni zdanie i pojedzie gdzieś indziej. Właśnie dlatego powiedziałem jakiś czas temu, że będę czujny - podsumowuje szef wicemistrzów Polski.
Zobacz także:
Zdunek mówi o przyszłości klubu
Powinien odejść ze Stali Gorzów?
ZOBACZ Fredrik Lindgren latem rozważał zakończenie kariery! Szczerze opowiedział o swoich problemach