Żużel. Półtora okrążenia: Lubimy kombinować. U nas nie sprawdzą się rozwiązania z F1 [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: mecz Motor Lublin - Unia Leszno
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: mecz Motor Lublin - Unia Leszno

Dziwi mnie wracająca dyskusja o KSM. Polski żużel widział wiele prób regulowania rynku i każda kończyła się fiaskiem. W naszym środowisku nie pomoże nawet wprowadzony ostatnio chociażby w F1 limit wydatków - pisze Marta Półtorak.

W tym artykule dowiesz się o:

"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.

***

Prezes Wojciech Stępniewski stwierdził ostatnio w WP SportoweFakty, że KSM to jedyne narzędzie, które może powstrzymać finansowe szaleństwo działaczy PGE Ekstraligi. Dziwią mnie słowa szefa rozgrywek, bo prezes Stępniewski działał w klubie z Torunia, gdy obowiązywał limit KSM i jakoś wtedy też mieliśmy wysokie kontrakty i szaleństwo transferowe. Z tego powodu zresztą zrezygnowano z tego potworka regulaminowego.

Powtarzanie, że KSM obniży wydatki jest fikcją, bo doskonale wiemy i mieliśmy mnóstwo sytuacji na przestrzeni lat, że prowadzi on do tego, że stawki podwyższają zawodnicy ze średniej półki, których średnia meczowa idealnie wkomponowuje się w skład kilku drużyn.

ZOBACZ Krajobraz w Gorzowie bez Zmarzlika. "Każdy musi znaleźć w sobie dodatkowe 10 procent"

Jedno mnie w tym wszystkim zastanawia: dlaczego my ciągle rozmawiamy o KSM, bo ta dyskusja przecież wraca co roku, a go nie wprowadzamy? Jeśli to takie fantastyczne rozwiązanie, to powinno już dawno funkcjonować. Na wszystko trzeba mieć jednak pomysł i perspektywę. Hasło o KSM wraca niczym bumerang, ale nie słyszymy szczegółów. Nie wiadomo nawet, jaki miałby być ten limit i jak mocno wpłynąłby na drużyny.

W Formule 1 wprowadzono limit wydatków, który nie pozwala zespołom na przekroczenie określonego poziomu finansowego. Jeśli ekipy zgromadzą większy budżet, to stanowi to ich to zysk. Gdyby takie rozwiązanie wprowadzono w polskim żużlu, byłoby to fantastyczne, bo kluby przynosiłyby zyski właścicielom. Tyle że to teoria.

W praktyce w żużlu mielibyśmy dodatkowe kontrakty podpisywane przez ciocie, dziadków czy innych sponsorów, które pozwalałyby omijać taki limit wydatków. Byłaby to taka sama fikcja, jak limity finansowe określone przez regulamin. Doszłoby nawet do sytuacji, w której ciężko byłoby kontrolować całe zjawisko i pieniądze byłyby wyprowadzane poza oficjalny obieg. Dlatego nie mam wątpliwości, że w żużlu nie sprawdziłyby się nawet rozwiązania z F1.

My tak naprawdę w żużlu przerobiliśmy każdą regulację i każda przynosiła mizerny skutek. To pozwala dojść do wniosku, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest doprowadzenie do sytuacji, w której popyt i podaż równoważą się. Jeśli prezesi będą mieć spory wybór w zawodnikach gwarantujących odpowiedni poziom, to stawki pójdą w dół.

Aby zwiększyć liczbę dostępnych zawodników, musimy szkolić, ale tak na poważnie, a nie na sztuki. Jak to osiągnąć? To już większe wyzwanie. Można by pomyśleć nad rozwiązaniem, w myśl którego w składzie musieliby znajdować się np. dwaj wychowankowie. To byłby swoisty powrót do przeszłości, ale wymuszałby on na ośrodkach żużlowych szkolenie na wysokim poziomie. Tyle że znowu - tacy wychowankowie, mając pewne miejsce w zespole, żądaliby wysokich kontraktów. Idealnego rozwiązania zatem brak.

Marta Półtorak

Czytaj także:
Trzej Rosjanie wystartują jako Polacy. Znamy kulisy decyzji i datę jej ogłoszenia
Rosjanie w innych ligach? Szwedzi stawiają sprawę jasno

Źródło artykułu: