[tag=25946]
Piotr Baron[/tag] na świat przyszedł 5 lutego 1974 roku. Od najmłodszych lat zdradzał predyspozycje sportowe, a najbliżej mu było do motocykli. Jak sam wspomniał w jednym z wywiadów, szybciej zaczął sobie radzić z operowaniem manetką gazu, niż znajomością alfabetu.
Nic dziwnego, że wielu widziało go rozwijającego się w sportach motorowych. On sam jedna miał początkowo inny plan na swoje życie. Chciał być sportowcem, ale wszystkie drogi prowadziły go do Pomorzanina Toruń. Chciał być, jak Henryk Gruth, Jerzy Potz czy też Walery Ziętara.
Tak się jednak nie stało, bo z toruńskiego Kaszczorka nie trafił na lodowe tafle, a do żużla. A to zasługa ówczesnego trenera Apatora, Jana Ząbika.
ZOBACZ Darcy Ward mocno o Chrisie Holderze: od czasu mojego upadku, nie wrócił na swój poziom
- Kiedyś poszedłem zapisać się do sekcji hokejowej, ale jeździłem też motocyklem koło domu. Przejeżdżał akurat obok Ząbik i powiedział, abym poszedł na żużel. Nie było mi to za bardzo po drodze, ale poszedłem. I... zostałem - wspominał o tym Baron w jednym z wywiadów dla "Tygodnika Żużlowego".
Wygrywał jako 15-latek
Od pierwszego treningu przy ul. Broniewskiego Baron udowadniał, że drzemie w nim olbrzymi potencjał. Zdarzało się, że porównywano go do utytułowanych wychowanków Apatora, Mariana Rosego i Wojciecha Żabiałowicza. Cechowała go nie tylko smykałka do żużla, ale przede wszystkim pracowitość. Nie tylko na torze, ale i poza nim - w parku maszyn i podczas zajęć na sali.
W niektórych materiałach dotyczących Barona można spotkać się również ze stwierdzeniem, że miał pewną przewagę nad kolegami. Sympatią miał go darzyć Ząbik, czyli ojciec chrzestny tego "transferu" z toruńskiego podwórka na żużlowe obiekty.
W serwisie speedway.hg.pl możemy znaleźć nawet akapit mówiący o plotkach kibiców Aniołów, którzy zastanawiali się, czy Baron nie jest przybranym dzieckiem Ząbika. To była oczywiście bujda. Prawdą natomiast było to, że ówczesny adept był w stanie wygrywać nawet jako 15-latek.
- W wieku piętnastu lat udało mi się już wygrać w Toruniu pierwsze zawody. Był to turniej o Srebrną Ostrogę Ilustrowanego Kuriera Polskiego. Sędzia nie dojechał wtedy na zawody i można było to zrobić nieoficjalnie, a to dało mi "zielone światło" do startu - opowiadał Baron.
Debiutancki sezon pasmem sukcesów
Baron, jak wielu 16-latków będąc u progu swojej kariery podkreślał, że dla niego liczy się tylko nauka żużlowego rzemiosła i zbieranie cennego doświadczenia. Wyróżniał się jednak na tle starszych juniorów, a to potwierdzały również jego wyniki. Indywidualnie awansował do finału Brązowego Kasku, w którym nie dopisało mu szczęście.
Rywalizacja miała się toczyć w dwóch finałach - w Krośnie i w Tarnowie. Pierwsza impreza została jednak odwołana, a w Mościcach Baron wywalczył pięć punktów, de facto w trzech wyścigach. W dwóch pozostałych zanotował defekt i taśmę. W efekcie sklasyfikowano go na jedenastym miejscu.
Był ważnym ogniwem w walce o Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwo Polski. A Apator sięgnął w 1990 roku po złoty medal.
Trener też dostrzegł bardzo dobrą postawę Barona i 7 czerwca 1990 roku powołał go po raz pierwszy do ligowej drużyny. Do Grodu Kopernika tego dnia przyjechał ROW Rybnik, a Stanisław Miedziński ulokował Barona pod numerem dwunastym. Debiut nie wypadł okazale, bo od zerówki w jednym starcie, ale szkoleniowiec zdawał sobie sprawę, że popełniłby duży błąd, gdyby Barona nie powoływał na mecze. Małymi krokami wdrażał go do wielkiego świata sportu żużlowego, a ten odpłacał się ambitną postawą i pierwszymi - punktami, a później zwycięstwami.
W play-offach doczekał się Baron pierwszego zwycięstwa. Dobrą dyspozycję potwierdził także w derbowym meczu z Polonią Bydgoszcz. Nie tylko dobył dziewięć punktów, ale w ostatnim biegu dnia pokonał samego Tomasza Golloba!
Ostatecznie debiutancki sezon w lidze zakończył z dorobkiem dwudziestu siedmiu biegów, w których zdobył dwadzieścia dziewięć "oczek" i pięć bonusów, co dało mu średnią biegową 1,259. I co najważniejsze - złoto DMP.
Trzy sezony i trzy przeprowadzki
Dobre wyniki sprawiły, że Baron uchodził za jednego z najbardziej utalentowanych polskich zawodników młodego pokolenia. W Toruniu wiązano z nim ogromne nadzieje i już widzieli w nim kolejną legendę miejscowego klubu. Tymczasem jako 17-latek zdecydował się zmienić barwy klubowe i to na dodatek na te derbowego rywala, GKM-u Grudziądz.
- Tak pokierowało mnie życie. Moi rodzice przeprowadzili się do Grudziądza i przeszedłem wraz z nimi. To były bardzo stare dzieje. Po części zaważyły też kwestie sportowe, bo mój pierwszy trener Jan Ząbik właśnie wtedy szedł do GKM-u jako trener i tak to się złożyło - powiedział przed rokiem w wywiadzie z WP SportoweFakty.
W nowym zespole był etatowym zawodnikiem i bardzo zapracowanym. Wystartował w 104 wyścigach, w których przy swoim nazwisku zapisał 210 punktów i sześć bonusów. Punktów w lidze nie zdobył w zaledwie... dziesięciu wyścigach! Dwukrotnie minął linię mety na czwartej pozycji, a ośmiokrotnie nie ukończył wyścigu (raz z powodu upadku, trzy razy na skutek defektu i cztery raz po wykluczeniu – dop. red.). Do swojego sportowego CV dopisał kolejny medal - srebrny za rywalizację w MDMP.
Ale i w Grudziądzu nie zagrzał miejsca na dłużej, bo trzeci sezon ligowy w karierze spędził w kolejnym klubie. W Sparcie Wrocław odnajduje swoje miejsce na ziemi. Osiem sezonów, które tam spędza, to szmat czasu. - Tak, to był dobry wybór. We Wrocławiu mogłem rozwinąć skrzydła, ale z drugiej strony nie wiadomo co by było, gdybym został dłużej w Toruniu. Może wcale gorzej by nie było. Ja we Wrocławiu mieszkam od 17. roku życia i trochę czasu minęło. Dłużej już mieszkam we Wrocławiu niż mieszkałem w Toruniu - mówił w rozmowie z korespondentem naszego serwisu, Michałem Gałęziewskim.
Krok od medalu mistrzostw świata
Piotr Baron bardzo szybko zapukał do reprezentacji Polski i przebił się do międzynarodowej czołówki. Dwa razy zameldował się w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów - w 1993 i 1994 roku. Były już żużlowiec nie ukrywa, że tego pierwszego finału szczególnie mocno żałuje, bo był w nim krok od zdobycia medalu.
Początek rywalizacji w Pardubicach był dla Barona bardzo nieudany. W pierwszym biegu na czeskiej ziemi wywalczył ledwie punkt, a w kolejnym nie dojechał do mety. - Na początek tych zawodów wziąłem silnik, który miał być "samolotem". Tak mówił tuner Weiss. Po dwóch biegach odstawiłem go i wziąłem swój motocykl - opowiadał torunianin.
I to była dla niego najlepsza decyzja, bo trzy kolejne biegi kończył na pierwszej pozycji i zakończył turniej z dorobkiem dziesięciu oczek. Tyle samo na swoim koncie miał Rune Holta, więc panowie musieli stoczyć bój o brązowy medal. W nim górą był ówczesny Norweg. Złoto zgarnął Joe Screen, a srebro Mikael Karlsson.
W tym samym sezonie bronił biało-czerwonych barw z Tomaszem Gollobem i Piotrem Świstem w finale Mistrzostw Świata Par. Dwie pierwsze serie turnieju w Vojens obejrzał w parku maszyn. Później zastępował Śwista, ale punktów zdobyć się nie udało. Sam Gollob wykręcił ich piętnaście, ale to było za mało, by wywalczyć medal.
Krótka kariera i plan na przyszłość
Piotr Baron długo na żużlu nie jeździł, bo zaledwie do 28. roku życia. Nie ukrywa jednak po latach, że dużo kosztowały go zdrowia kontuzje. Kolejne urazy odbierały mu również odwagę i to był jego duży problem. Jedenaście lat z rzędu notował jakąkolwiek kontuzje i to były najczęściej te z poważnych.
- Po kilku latach przydarzyło się złamanie uda i to był czas, gdy zupełnie mnie to zatrzymało. Ciężej w tamtych czasach było o sponsorów, by podciągnąć się finansowo i mieć dostęp do sprzętu. W tamtych czasach nam tego zabrakło - wspominał dwanaście miesięcy temu.
Baron nie ukrywa, że jego pierwszy plan na siebie nie zakładał tego, by być menadżerem. Po zakończeniu kariery odsunął się nieco od czarnego sportu, by wrócić po latach w roli komentatora i eksperta dla stacji telewizyjnych. Pracował w tym charakterze do 2011 roku, kiedy to zadzwonił do niego Andrzej Rusko.
- Padła taka propozycja, abym spróbował. Stwierdziliśmy, że zobaczymy, czy to wypali. Dostałem szansę, we Wrocławiu zaryzykowali ze mną wtedy strasznie, zarówno pani Kloc, jak i pan Rusko. Nie wiem, czy dziś tego żałują, ale to też fajny kawał czasu we Wrocławiu - mówił na łamach "Tygodnika Żużlowego".
W Sparcie Wrocław pracował do pierwszego meczu półfinałowego w 2016 roku. Ze swoim zespołem raz stanął na podium Drużynowych Mistrzostw Polski, kiedy to w 2015 roku zostali wicemistrzami kraju. Oprócz tego w 2013 roku potrafił wspiąć się na wyżyny z zespołem, który pierwotnie skazywany był na pożarcie i spadek.
Kolejnym pracodawcą Barona okazała się być Unia Leszno. I to był początek świetnej serii Byków, które cztery sezony z rzędu (2017-2020) zostawały numerem jeden w Polsce. Dwa razy w finałach podopieczni Barona ogrywali właśnie Spartę Wrocław.
Czytaj także:
Niebywałe! Z urazem kręgosłupa wystartował w wyścigu i go wygrał. Potem natychmiastowa operacja
Nie narzekał na brak ofert. "Będę miał się od kogo uczyć"