19 lutego 1936 roku urodził się Bronisław Idzikowski. To legenda Włókniarza Częstochowa i choć od jego śmierci minęły już blisko 62 lata, to kibice w Świętym Mieście wciąż o nim pamiętają. Nieopodal żużlowego stadionu znajduje się uliczka, której jest patronem. W Częstochowie odbywa się także turniej memoriałowy jego imienia i innego tragicznie zmarłego żużlowca, Marka Czernego.
Zaczynał od boksu
Niewiele brakło, a Idzikowski nie zostałby żużlowcem. Po zakończeniu II wojny światowej młodzież garnęła się do sportu. Bohater tej historii postawił na boks i trenował w częstochowskim Ogniwie. Pierwszą amatorską walkę stoczył już jako 16-latek. Cechowała go ambicja. Nawet z wyższymi i cięższymi od siebie - a miał 162 cm i 50 kg - walczył jak równy z równym. W debiucie sędziowie orzekli remis, a w kolejnych górą był Idzikowski.
Nie poszedł jednak drogą młodszego o cztery lata Jerzego Kuleja i kariery w boksie nie zrobił. Po roku rzucił pięściarstwo i w 1953 roku zapisał się do szkółki Włókniarza. Żużel w mieście był wtedy sportem numer jeden i wielu młodych chłopców marzyło o tym, by startować na torze. Do tego miał to być sposób na utrzymanie rodziny, a to ona była dla niego najważniejsza. Żużel miał pomóc w zapewnieniu godnego życia jemu oraz braciom i siostrze.
ZOBACZ Red Bull rozstał się z zawodnikiem z PGE Ekstraligi. "Nie mam żalu"
Regularne treningi sprawiły, że czynił systematyczne postępy i szybko wywalczył sobie miejsce w składzie Włókniarza. Częstochowskie media okrzyknęły go najsympatyczniejszym żużlowcem Lwów. Filigranowy zawodnik na torze był poza zasięgiem rywali, dzięki czemu Włókniarz w 1959 roku zdobył pierwszy w historii tytuł Drużynowych Mistrzów Polski.
Tragiczny wypadek
Idzikowski był powoływany do kadry narodowej i ścigał się w eliminacjach Indywidualnych Mistrzostw Świata. Przewidywano mu wielką karierę, a on sam robił wszystko, by być na szczycie. Wszystko zakończył jednak tragiczny wypadek, do którego doszło 10 września 1961 roku. Włókniarz zmierzył się wtedy w ligowym meczu z Polonią Bydgoszcz.
W swoim drugim biegu stracił panowanie nad motocyklem. Był na prowadzeniu. Jadący za nim klubowy partner Lucjan Krupiński nie zdołał go ominąć. Obaj upadli na tor. Początkowo media pisały o groźnej kontuzji i liczyły na powrót zawodnika do ścigania. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna.
"Leżącego bezwładnie Bronka obsługa toru przenosi na murawę stadionu, gdyż bieg jeszcze trwa... Po kilku minutach karetka odwozi zawodnika do szpitala., gdzie lekarze stwierdzają bardzo poważny uraz głowy" - wspomina Marek Soczyk w pozycji "Bronka Idzikowskiego przerwany wyścig", która powstała przy okazji specjalnej wystawy w Muzeum Częstochowskim.
Pięć dni po wypadku przekazano tragiczną informację. Bronisław Idzikowski zmarł nie odzyskawszy przytomności. Miał zaledwie 25 lat. W pogrzebie brały udział dziesiątki tysięcy kibiców, którzy w milczącym marszu przeszli Alejami NMP, dzisiejszą ul. Popiełuszki i Jana Pawła II aż na cmentarz św. Rocha. Tam złożono trumnę do grobu. Na niej umieszczono kask.
Pamięć o Idzikowskim trwa do dziś. Co roku na Wszystkich Świętych na grobie żużlowca, który na torze stracił życie płoną setki zniczy. Od 1967 roku był w Częstochowie turniej memoriałowy poświęcony pamięci Idzikowskiego, a później także Marka Czernego.
Czytaj także:
Prezes zapłaci karę za te słowa?! Poszło o telewizję
Sędziowie są zachwyceni. Polski wynalazek ułatwi im pracę