Kibice w Polsce Jacka Frątczaka znają przede wszystkim z roli menedżera klubów z Zielonej Góry i Torunia. Aktualnie prowadzi swoją firmę, ma też lokal gastronomiczny. Kto wie, w którym miejscu byłby obecnie, gdyby udało mu się spełnić marzenia z dzieciństwa.
Rodzice nie wyrazili zgody
- Chciałem zostać żużlowcem. Miałem w domu dwa kompletne motocykle, ale dopiero wtedy, gdy mogłem sobie na to pozwolić i nie musiałem pytać mamy o zgodę. Rodzice nie chcieli wyrazić zgody, żebym jeździł na żużlu. Tak ryzykowny sport, jak żużel, nie był w mojej rodzinie mile widziany. Głównie przez to, że moja mama straciła swojego ojca, gdy miała raptem osiem lat - mówi Frątczak w rozmowie z WP SportoweFakty.
Frątczak urodził się w Zielonej Górze, czyli mieście ściśle związanym z żużlem. Nie dziwi zatem to, że przejawiał zainteresowanie czarnym sportem. - Zajawkę do żużla miałem od dziecka. Nie udało mi się spełnić swojego marzenia. Biorąc pod uwagę moje parametry motoryczne, to wszystko by pasowało. Nie każdy ma jednak taką możliwość. Życie poszło innym tokiem - kontynuuje.
Kupił sprzęt od wielkiego mistrza
Gdy Frątczak skończył wiek, który pozwalał mu na samodzielne podejmowanie decyzji, postanowił zakupić motocykle. Nie porzucił swojego marzenia z dzieciństwa i choć nigdy nie zapisał się do szkółki żużlowej, to spróbował swoich sił na torze. Nie jeździł też na tyle jakim sprzęcie, bowiem miał części od Tony'ego Rickardssona.
Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia
- Po cichu mówiąc, to na torze żużlowym jeździłem, ale już będąc dorosłym człowiekiem. Tak jak wspomniałem, miałem swoje motocykle, z czego jeden kupiłem na licytacji. Tak się akurat złożyło, że ramę miałem po Tonym Rickardssonie i nie wiem, czy aby też nie silnik. Sprzęt kupiłem w okolicach 2000 roku - mówi były menedżer klubów z Zielonej Góry i Torunia.
Choć Frątczak ścigał się jedynie amatorsko, to do jazdy na motocyklu podchodził z dużym zaangażowaniem. - Nie przesadzałem, jeździłem raczej na pół gazu, ale wcześniej rzeczywiście z gazem, próbne starty, wszystko działo się normalnie. Były sytuacje ekstremalne, kiedy przesadzałem, ale generalnie nic złego się nie wydarzyło - dodaje.
Nie tylko motocykl żużlowy
- Z czasem przesiadłem się na cztery koła. Ścigałem się quadem, głównie na torze w Zielonej Górze. Wielokrotnie korzystałem z dobrych relacji z ówczesnym toromistrzem. Wiedział, jak ma być przygotowany tor. Jeździłem ślizgiem kontrolowanym, miałem naprawdę profesjonalny sprzęt - mówi.
Frątczak nie tylko próbował swoich sił na motocyklu żużlowym i quadzie. Ekspert zdradza, że dobrze odnajdował się również w parku maszyn. - Nigdy nie miałem problemu z obsługą motocykla, z budową czy nawet z rozbieraniem silnika. To mam opanowane. Odpalę, zagrzeje, wymienię koło, zmienię dyszę, zębatkę. Żeby zrobić to tak szybko, jak to robią mechanicy zawodników, to potrzebna jest jednak wprawa - zauważa.
Z dnia na dzień sprzedał sprzęt
Kilka lat temu Frątczak sprzedał sprzęt, który posiadał. Długo się nad tym nie zastanawiał. Do podjęcia takiej decyzji mocno przyczynił się wypadek Tomasza Golloba na motocrossie, po którym indywidualny mistrz świata z 2010 roku został przykuty do wózka.
- Z amatorskim jeżdżeniem dałem sobie spokój kilka lat temu, trochę pod wpływem tego, co się wydarzyło choćby z Tomkiem Gollobem. Gdy zobaczyłem, jakie mogą być konsekwencje przy takich zabawach, to skończyłem z tym. Uznałem, że za dużo mam do stracenia. Z dnia na dzień sprzedałem cały sprzęt - podkreśla.
Frątczak nie ukrywa, że czuje ogromny respekt przed zawodnikami, którzy profesjonalnie ścigają się na żużlu. Szczególnie do tych, którzy zaczynali swoje kariery, gdy bezpieczeństwo na było na tak wysokim poziomie, jak jest teraz.
- Dzisiaj podziwiam zawodników, którzy na przełomie lat 80. i 90. zdecydowali się na uprawianie sportu żużlowego, gdy nie było dmuchanych band, ogólnie zabezpieczeń. To był inny świat. To naprawdę szczyt odwagi - zakończył Jacek Frątczak.
Zobacz także:
Przytakuje pomysłowi prezydenta
Nie popiera pomysłu Michała Świącika