Janusz Kołodziej licencję żużlową uzyskał w 2000 roku, kiedy Unia Tarnów znajdowała się na drugoligowym froncie. Wówczas o sile Jaskółek stanowiły wówczas takie postacie jak: Robert Wardzała, Michal Makovsky, czy Marian Jirout.
- Kiedy zaczynałem, to Unia była w drugiej lidze, była bieda ogromna, a jak to jeden ze sponsorów mówił, że części to mam powiązane sznurkami. I miałem pewne marzenie - przyznał Kołodziej w podcaście "Mówi się żużel".
Tym marzeniem była Unia Tarnów walcząca o najwyższe cele, czyli tytuł drużynowego mistrza Polski. Jednak to nie wszystko. - I żeby w tej drużynie mogli jeździć Gollob i Rickardsson, po prostu któryś z nich. Zanim się obejrzałem, to nie mogłem uwierzyć, że minęły trzy, cztery lata i to się stało - dodał tarnowianin.
Kołodziej nie ukrywa, że obecna sytuacja jego macierzystego klubu jest smutnym momentem dla całego tamtejszego środowiska. Zawodnik jednak poniekąd się tego spodziewał.
Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia
- Ostatnimi laty, nawet kiedy tam jeździłem, to widziałem, że to idzie w tym kierunku. Nie jest łatwo opuszczać drużynę, ale prestiż sprawia, że odechciewa się jazdy - opowiedział były mistrz Polski.
Żużlowiec zdradził, że był bliski tego, by powiedzieć "pas". - W 2009 roku nie wiedziałem, co robić, bo mnie żużel już nie cieszył i chciałem kończyć karierę. Kontrakt w Unii miał być czymś na zasadzie, by udowodnić sobie, że ja się do tego nie nadaję i dajmy sobie z tym spokój - opowiadał.
- Zrobiło się dużo zamieszania, niekoniecznie też z mojej winy. Klub chciał mnie wtedy oczernić i zauważyłem, że dla niektórych ludzi to są po prostu biznesy, a nie dla mnie. Ja nie wyobrażałem sobie życia bez tego - dodał żużlowiec.
Janusz Kołodziej w podcaście Jacka Dreczki potwierdził to, co jest oczywiste, że na brak ofert nie narzekał nigdy. Nic dziwnego, bo taki zawodnik jest na wagę złota dla każdej drużyny, ale on jest wierny leszczyńskiej Unii. Jednak po drodze jego kariera mogła potoczyć się różnie.
- Na początku mój tato myślał o Wrocławiu, jeszcze za czasów juniorskich. Jednak było "nie", bo za daleko i najważniejsza była szkoła. [...] Dobrze zrobił, bo nie wiadomo, co by się podziało w moim życiu i czy bym sobie poradził. [...] Ja musiałem robić to, co tato kazał (śmiech). [...] Propozycji zawsze było dużo. Po drodze pojawił się m.in. Rzeszów.
Czytaj także:
Tyle mu wystarczyło, by przekonać do siebie mistrza Polski
To może być rewolucja w szkoleniu!