Żużel. "Wynik lepszy niż nasza jazda". Landshut Devils czeka dużo pracy

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Martin Smolinski na prowadzeniu
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Martin Smolinski na prowadzeniu

W niedzielne popołudnie rozpoczęło się spotkanie pomiędzy PSŻ-em Poznań a Landshut Devils. Gospodarze szybko odjechali przeciwnikom, chociaż ci zdołali nadrobić kilka punktów w drugiej części meczu. Ostatecznie wielkopolska drużyna zwyciężyła 48:42.

Pierwotnie niedzielny pojedynek miał rozpocząć się o godzinie 14, jednak początkowy stan toru, który okazał się nieregulaminowy, nie pozwalał na punktualny początek spotkania. Na prostej przeciwległej do startu trwały intensywne prace. Ostatecznie taśma do pierwszego biegu wystrzeliła w górę kilka minut po godz. 15.

- To jest taka faza sezonu, że każde takie warunki, gdy było mniej jazdy, powodują lekki stres u zawodników. Myślę, że gdyby taki mecz odbył się w środku sezonu, nie byłoby żadnego problemu. Natomiast nie ukrywam, że przed meczem były obawy, bo ten tor był dość długo przygotowywany i później zapadał decyzja, że jedziemy - powiedział tuż po meczu Sławomir Kryjom.

Początek zawodów należał do ebebe PSŻ-u Poznań. Mocno zagubieni, oprócz Kaia Huckenbecka i Dimitria Berge, byli za to zawodnicy Trans MF Landshut Devils. - Przespaliśmy początek tego spotkania i ciężko już było odwrócić losy meczu. Zawsze powtarzam, że beniaminek w pierwszych meczach ma większą energię, bo sami to przerabialiśmy w zeszłym roku - przyznał menadżer niemieckiej ekipy.

ZOBACZ WIDEO: Mówi o nieetycznych działaniach klubów. "Obietnic więcej niż miejsc"

W pewnym momencie poznańska drużyna osiągnęła nawet 10-punktową przewagę. Niektórzy mogliby stwierdzić, że to dlatego, że nie wszyscy w okresie przygotowawczym mieli równe szanse do treningów, głównie z powodu niesprzyjającej aury. Opiekun Diabłów twierdzi jednak, że jego żużlowcom nie brakowało jazdy, ponieważ część z nich ścigała się już w rozgrywkach ligowych w obecnym roku. Dodatkowo przejechali oni wiele testowych kółek na różnych obiektach. 

- Tej jazdy było sporo, także ja bym tutaj absolutnie na to nie zwalał winy. Natomiast pierwszy mecz ligowy to jest zawsze loteria, bo na treningach można fajnie i szybko jeździć. Natomiast jak już przychodzi do rywalizacji, to już to zupełnie inaczej wygląda i uważam, że te 42 punkty to jest wynik lepszy, niż nasza jazda. Więc mamy o czym myśleć - nie ukrywał Kryjom.

Przeciętnie zaprezentował się w stolicy Wielkopolski Kim Nilsson, który miał pojedyncze przebłyski, ale ostatecznie zapisał przy swoim nazwisku zaledwie sześć "oczek" w sześciu gonitwach. Jeszcze słabszy występ zanotował wystawiony praktycznie w ostatniej Martin Smolinski. Były uczestnik Grand Prix w trzech startach zaledwie raz przyjechał na punktowanej pozycji, wyprzedzając Kacpra Teskę.

- Martina Smolinskiego nie było w ogóle w awizowanym składzie. Miał wystąpić Erik Riss, niestety jest chory. Pamiętajmy, że Martin jest po rocznej przerwie i jeździł tylko jedne zawody na koniec poprzedniego sezonu, więc też potrzebuje czasu, żeby poczuć tę rywalizację. Na pewno za tydzień w Landshut będzie mu dużo łatwiej - zakończył Sławomir Kryjom.

Czytaj także:
Polskie kluby płacą blisko milion za 1,5-godzinne widowisko. "Na świecie się z nas śmieją"
Żużel. To aż trudne do uwierzenia. Pedersen czekał na taki mecz długimi latami

Źródło artykułu: WP SportoweFakty