To, co w niedzielę wydarzyło się w Grudziądzu nie było niespodzianką, a sensacją dużego kalibru. Nie dość, że skazywany na pożarcie w konfrontacji z mistrzami Polski z Lublina grudziądzanie wygrali, to na dodatek odrobili... 20 punktów straty z pierwszego meczu! Trzy punkty dopisane do ich dorobku w tabeli sprawiają, że ZOOleszcz GKM Grudziądz łapie drugi oddech i wraca do walki o utrzymanie w PGE Ekstralidze.
Sytuacja ekipy dowodzonej przez Janusza Ślączkę była przed 8. kolejką fatalna. Słaba dyspozycja zawodników, zmagający się ze swoimi kłopotami Nicki Pedersen, na dodatek niekorzystny terminarz. To sprawiało, że na półmetku rundy zasadniczej GKM znajdował się na dnie tabeli z raptem jednym punktem na koncie i kiepskimi perspektywami na przyszłość. Gdy już wydawało się, że tym razem GKM nie wyjdzie z opresji i nie uniknie spadku, zespół zyskał drugie życie.
Konia z rzędem temu, kto postawił na to, że w potyczce rewanżowej z Platinum Motorem Lublin GKM nie tylko wygra, ale zgarnie też punkt bonusowy. Stało się tak jednak w bardzo dużej mierze dzięki postawie Maxa Fricke'a. Australijczyk był krytykowany za kiepskie wejście w sezon, ale już jakiś czas temu zasygnalizował, że wszystko wraca u niego na odpowiednią ścieżkę. Już w Lublinie właściwie jako jedyny z GKM-u postawił się rywalom, wygrał też "czasówkę" przed Grand Prix w Pradze.
ZOBACZ WIDEO Magazyn PGE Ekstraligi. Gollob, Leśniak i Kowalski gośćmi Musiała
W niedzielę z kolei zaprezentował się jak lider z krwi i kości, a w 15. biegu przeprowadził akcję na wagę bonusu. Grudziądzanie do pełni szczęścia, czyli zgarnięcia pełnej możliwej puli w tej rywalizacji, potrzebowali trzech punktów. Fricke doskonale zdawał sobie sprawę z odpowiedzialności.
Australijczyk nie odpuścił więc trzeciej lokaty Jackowi Holderowi i minął swojego rodaka, wprowadzając w ekstazę kibiców przy Hallera 4. Wyścig wygrał bowiem Zmarzlik, przed Pedersenem i właśnie Fricke'em, a zatem GKM spełnił warunek potrzebny do sięgnięcia po dodatkowe "oczko" do tabeli.
Na koniec sezonu wygrana "za trzy" z mistrzami Polski może okazać się kluczowa dla grudziądzan w kwestii walki o utrzymanie. Max Fricke przewidział zresztą, że sytuacja jego klubu może się bardzo szybko odwrócić.
- Jesteśmy na ostatnim miejscu, ale wiemy, że to niedługo może się zmienić. Walka nie została zakończona - mówił w połowie maja Australijczyk w rozmowie z WP SportoweFakty (zobacz całość ->>). Jak widać, Fricke doskonale zdawał sobie sprawę z tego co mówi. Sam walnie przyczynił się do wielkiego triumfu GKM-u, bo jego rola nie ograniczyła się tylko do tego, co zrobił w ostatnim biegu zawodów.
Wcześniej spisywał się wyśmienicie i pracował nie tylko na swój dorobek, ale całej ekipy. W 9. wyścigu tak umiejętnie wjechał pod Jarosława Hampela, że wynosząc się szerzej i odwożąc pod bandę rywala, zrobił miejsce dla kolegi z pary, Gleba Czugunowa. Grudziądzanie wygrali podwójnie i wyszli na czternastopunktowe prowadzenie. Wydaje się, że wówczas na dobre uwierzyli, iż ta "żużlowa remontada" w postaci odrobienia 20 "oczek" różnicy, jest w ich wykonaniu całkowicie realna.
Oczywiście droga do zapewnienia sobie utrzymania przez GKM Grudziądz jest jeszcze daleka, a drużyna nadal zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, lecz wygrana z tak mocnym przeciwnikiem nie tylko poprawiła dorobek punktowy, ale przede wszystkim ponownie wznieciła wiarę i nadzieję w zespole oraz kibicach. Fricke zdobywając 12 punktów i 2 bonusy udowodnił natomiast, że rok startów na zapleczu PGE Ekstraligi wcale nie sprawił, że światowa czołówka mu uciekła.
Czytaj również:
Pedersen pogroził Zmarzlikowi. Jest odpowiedź