Tai Woffinden: Po raz pierwszy kontuzja tak mocno mnie przestraszyła

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Tai Woffinden
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Tai Woffinden

Podczas osiemnastu lat kariery, Tai Woffinden złamał w sumie ponad 20 kości. Jeszcze nigdy nie czuł się jednak aż tak źle, jak po ostatnim wypadku podczas finału PGE Ekstraligi. Zawodnik przyznaje, że po zawodach bał się zasnąć.

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Od ubiegłej niedzieli więcej niż o ostatecznym rozstrzygnięciu PGE Ekstraligi mówi się o pana wymianie zdań z prezesem Sparty, Andrzejem Rusko. Pan w przedmeczowym wywiadzie powiedział, że nie czuje się w stu procentach zdrowy, a prezes po meczu odpowiedział, że zupełnie niepotrzebnie robi pan z siebie bohatera. To rozgrzało emocje kibiców.[/b]

Tai Woffinden (trzykrotny mistrz świata na żużlu): Widziałem wiele rzeczy na twitterze. Zacznijmy od tego, że nie mam żadnego konfliktu z Andrzejem. To była moja decyzja, by ścigać się w finałowym meczu we Wrocławiu. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Być może wiele osób uzna, że mój przedmeczowy wywiad był niepotrzebny, ale trzeba wiedzieć, że przed zawodami jest wiele emocji. Powiedziałem dokładnie to, co czułem.

Czy to oznacza, że nie czuł się pan w stu procentach zdrowy?

Miałem za sobą jeden trening i nie miałem na nim żadnego problemu z jazdą. Co prawda w lewej ręce sprawne były tylko trzy palce, ale w sobotę zdołałem wyjechać na tor aż sześć razy. Czułem się całkiem dobrze, ale rzeczywiście miałem świadomość, że nie jestem przygotowany w stu procentach. Gdyby te zawody miały odbyć się na jakimkolwiek innym obiekcie w Polsce, to najprawdopodobniej w ogóle nie rozważałbym startu. Tor we Wrocławiu jest jednak bardzo duży, do tego łatwy technicznie.

Kibice we Wrocławiu już zastanawiają się, czy zamieszanie po pana przedmeczowym wywiadzie nie wpłynie na przyszłość w Sparcie. Miał pan już okazję wyjaśnić nieporozumienie z prezesem klubu?

Rozmawialiśmy w czwartek, bo już wcześniej mieliśmy umówione spotkanie w klubie. Wszystko jest w porządku. Nawet nie poruszaliśmy tego tematu. Rozmawialiśmy o sezonie, drużynie, planach na przyszłość. to była normalna rozmowa. Zapewniam, że nie ma mowy o żadnym konflikcie. Pracujemy ze sobą już 11 lat, a po takim czasie nasza relacja jest na zupełnie innym poziomie. Czasami coś dzieje się w ułamku sekundy. Ja coś powiedziałem w wywiadzie, on musiał odpowiedzieć. Takie sytuacje, to nieodłączny element sportu. Działamy pod ogromną presją w nerwowych warunkach.

ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Gośćmi: Hampel, Kępa, Korościel i Gajewski

Miał pan świadomość, że występując w tym meczu, ryzykuje pan swoim zdrowiem?

Jedyną konsekwencją mojego występu było to, że poza jednym meczem finałowym w Polsce musiałbym wrócić do jazdy w Szwecji, Wielkiej Brytanii i Grand Prix. Nie jestem typem zawodnika, który wróci tylko do jednych rozgrywek, a w innych będzie zasłaniał się kontuzją. Wyznaję zasadę wszystko, albo nic. Po treningu uznałem, że jestem gotowy na jazdę.

Co w takim razie wydarzyło się we Wrocławiu?

Mój pierwszy wyścig był udany. W drugim wyścigu wyprzedziłem Jacka Holdera, a w trzecim miałem wypadek. Czułem, że jestem dużo szybszy od rywala jadącego przede mną. Nagle zauważyłem jednak, że zaczyna przycinać do wewnętrznej, by zamknąć lukę przy krawężniku. Próbowałem hamować nogą, ale było już za późno. Pomyliłem się. To nic nadzwyczajnego w żużlu, bo zdarzało się to już wielu zawodnikom. Konsekwencje były jednak poważne, bo straciłem przytomność na około minutę.

Jak czuje się pan dzisiaj?

Pierwszych pięć dni po wypadku było dość kiepskich. Cały czas czuję ból głowy, mam także zaniki pamięci. To dziwna sprawa, bo nawet dzisiaj miałem sytuację, gdy jedna z osób nawiązywała do naszej wczorajszej rozmowy, a ja w ogóle jej nie pamiętałem. Na szczęście żona była obok i ona wyjaśniła mi o co chodzi. Na szczęście utrata pamięci dotyczy krótkich okresów czasu. Lekarze zalecili mi odpoczynek, ale nie musieli tego robić, bo pierwsze dwa dni po wypadku i tak nie byłem w stanie robić nic więcej poza leżeniem w łóżku.

Krzysztof Cegielski uważa, że pana błąd w finałowym meczu był zbyt prosty, jak na zawodnika tej klasy i sugerował, że na pewno by się nie zdarzył, gdyby nie jazda z kontuzjowaną dłonią. Co pan na to?

Być może tak było. Z perspektywy czasu zawsze łatwo się mówi o takich sprawach. W tamtym momencie wydawało mi się, że mam wystarczająco dużo miejsca. Wyszło jednak tak, że ja przyspieszałem, a zawodnik przede mną zwalniał. Stało się, co się stało. Dziwią mnie jednak opinie ludzi, którzy uważają, że powodem wypadku była moja kontuzja. Przecież gdybym nie mógł jeździć, to nie pojechałbym tak dobrze w dwóch pierwszych biegach. Myślę, że realny wpływ kontuzji na to, co się wydarzyło to jeden procent.

Ma pan jeszcze jakieś problemy ze zdrowiem poza skutkami wstrząśnienia mózgu?

Na szczęście wszystko inne jest w porządku. Mam jeszcze lekkie poparzenie na klatce piersiowej, ale to drobnostka. Muszę jednak przyznać, że sytuacja z moją głową nieco mnie przestraszyła. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miałem. Przyzwyczaiłem się do złamanych kości. Nie przeżywam kolejnych kontuzji, bo wiem, że każda złamana kość dość szybko się zrasta. Z głową jest jednak inaczej.

Były jeszcze jakieś objawy, które szczególnie pana niepokoiły?

Tak jak powiedziałem, po raz pierwszy zmagam się z taką kontuzją i nie jest to dla mnie łatwe. Pierwsze dwa dni spędziłem w łóżku. Czułem się tak źle, że poprosiłem ludzi pracujących w hotelowej recepcji, by co dwie godziny dzwonili do mojego pokoju i upewniali się, że wszystko jest ze mną w porządku. W tym samym hotelu przebywali także moi znajomi, przekazałem im mój numer pokoju i na wszelki wypadek zostawiałem otwarte drzwi. Z perspektywy czasu żałuję, że nie zostałem dłużej w szpitalu. Wolałem jednak wyjść do hotelu, bo myślałem, że tam będę mógł odpocząć.

Brzmi przerażająco. Czy to oznacza, że bał się pan, że jak zaśnie, to może się już nie obudzić?

Wychodzę z założenia, że w takich sytuacjach lepiej zachować ostrożność. Na szczęście teraz jest już odrobinę lepiej, ale wciąż jestem zły, że nie mogłem wystartować w ostatnim Grand Prix oraz nie pomogę mojej drużynie w finale ligi brytyjskiej. Ścigaliśmy się cały sezon, by wywalczyć złote medale, a przez kontuzję straciłem najważniejsze mecze.

Jest pan pod opieką lekarzy?

W piątek mam zaplanowane kolejne badanie, które ma pokazać zmiany w mózgu. Chce być pewny, że to wszystko zmierza w dobrym kierunku.

Jakie ma pan plany na przerwę zimową?

15 października tradycyjnie wylatuję do Australii. Nie mogę się już doczekać, by spędzić trochę czasu z rodziną i przejść dokładną rehabilitację. Dopiero potem zabiorę się za przygotowania do kolejnych rozgrywek.

Jaki był dla pana ten sezon?

To nie był dla mnie bardzo dobry rok. Poprawiłem co prawda średnią z poprzedniego sezonu, ale spodziewałem się, że będzie nieco lepiej. Ludzie przez całe rozgrywki spekulowali, czy odejdę ze Sparty, ale dla mnie nie miało to dużego znaczenia. Pomiędzy mną, a Piotrem Pawlickim nie było żadnej niezdrowej rywalizacji. Wiele razy na treningach starałem się zresztą pomóc Piotrkowi. Z jego wygranych biegów cieszyłem się tak samo mocno, jak ze swoich. Jedyne czego żałuję w tym roku, to tego, że zbyt późno odnalazłem właściwy rytm.

Żałuje pan, że rok temu zdecydował się na rezygnację z silników Ryszarda Kowalskiego i zmianę na sprzęt Ashley’a Holloway’a?

Nawet przez moment nie żałowałem swojej decyzji. Cały czas procujemy z Ashley'em nad jeszcze lepszą przyszłością. Jestem przekonany, że zdobędę dla niego jego pierwsze mistrzostwo świata. Wygrałem już dwa złote medale dla Petera Johnsa, potem rozpocząłem serię zwycięstw klientów Ryszarda Kowalskiego, a teraz zrobię to samo dla Holloway'a.

W tym roku działo się wokół pana bardzo dużo. Niektórzy zaczęli sugerować, że specjalnie nakręca pan zainteresowanie swoją osobą. To prawda?

Choć nie miałem wyśmienitych wyników, to faktycznie chyba jeszcze nigdy w karierze nie pisano o mnie tak dużo. Najpierw sugerowano, że porzucę sport i zajmę się muzyką. Potem było zamieszanie związane z powaleniem kibica w Lesznie, a na końcu wywiad przed finałem. Podchodzę do tego z dystansem i przyznam, że lubię się zabawić z kibicami. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, jak duże znaczenie mają moje słowa. Przed jedną z rund Grand Prix wspominałem o kontuzji barku, a kursy u bukmachera momentalnie poszły w górę. Lubię obserwować reakcję innych na moje słowa.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Pedersen mówi o poszukiwaniach klubu. Zdradził ile ma ofert
Dyskwalifikacja Zmarzlika doprowadzi do zmian

Źródło artykułu: WP SportoweFakty