"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Przypomniała mi się anegdotka, zapewne słusznie przypisywana mającemu poczucie humoru Michałowi Listkiewiczowi. Otóż w czasie meczu jeden z piłkarzy nazwał naszego byłego sędziego chu... Więc Listkiewicz, trzymając w ręku czerwoną kartkę, zaczął dopytywać:
- Ja chu... czy ty chu...?
- Ja, panie sędzio!
ZOBACZ WIDEO Pedersen: Znów czuję się podekscytowany. Poza PGE Ekstraligą też jest znakomicie
W żużlowym środowisku też ostatnio głośno o sędziach, po wywiadzie, którego Remigiusz Substyk udzielił Jarkowi Galewskiemu. Minęło już od publikacji kilka dni, wielu ekspertów w temacie się wypowiedziało, nie zamierzam wobec tego roztrząsać każdego wątku. Warto jednak odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie - czy sędziowie żużlowi w Polsce są niezależni?
Zasadniczo - są, jak najbardziej.
To sędziowie w pojedynkę decydują, kogo wykluczyć, kogo ostrzec i czy zawodnik dotknął taśmy czy może, na wietrze, taśma zawodnika. Bo i takie przypadki są w żużlu jeśli nie dość powszechne, to jednak dość dobrze znane.
A czy arbitrzy konsultują się ze swoimi przełożonymi i z otoczeniem w innych kwestiach? No oczywiście. Czy widzę w tym coś zdrożnego? Oczywiście nie. Bo czasy się zmieniają, a sędzia żużlowy nie jest państwem w państwie. To nie sędzia podpisuje wielomilionowe kontrakty ze sponsorem tytularnym ligi czy też z nadawcą telewizyjnym, tylko szefowie PGE Ekstraligi w imieniu klubów. To na wyższych szczeblach ludzie na pewne rzeczy się umawiają. I mają prawo, że tak powiem, mieć wgląd w akta. Mają prawo móc wpływać na rozwój wydarzeń.
Czy to się komuś podoba, czy nie, żużel przestał być sportem romantycznym. Niektórzy mogą na tę wszechobecną profesjonalizację kręcić nosem, jednak wielu dzięki temu właśnie żyje sobie bardzo godnie.
Zerkam, co się dzieje i mogę powiedzieć jedno - że polski żużel żyje właśnie w swoich złotych czasach. Zawodnicy podpisują milionowe kontrakty i te miliony faktycznie zarabiają. Bo są chronieni. To już nie czasy wolnej amerykanki, gdy kluby mogły zawodników oszukiwać i nie ponosiły z tego tytułu żadnej odpowiedzialności.
Stadiony pięknieją, trybuny pęcznieją, a sponsorzy szturmują ten biznes drzwiami i oknami. I to bardziej salony Mercedesa, nie Dacii. Jeden taki Mercedes jest wieloletnim mecenasem Szymona Woźniaka. I tenże Szymon ogłasza właśnie swoim mentorem czterokrotnego mistrza świata Grega Hancocka. Co świadczy, że do cyklu Grand Prix chce się przygotować najlepiej jak to możliwe. Ale też świadczy o możliwościach polskich żużlowców. Wcale nie tych pierwszego wyboru, bo jednak w pięcioosobowym składzie na Drużynowy Puchar Świata Woźniaka zabrakło.
Takiemu Hancockowi trzeba zapewne opłacić każdorazowo przelot, hotel i wyżywienie. A do tego jeszcze coś do kieszeni wsadzić, bo zapewne nie chodzi tu o pokrycie kosztów podróży, ale też o zarobek. Nie byłem stołem w tych negocjacjach, więc kto wie, może taki Hancock będzie sobie akurat latał na koszt właściciela Grand Prix jako ambasador cyklu, ale mniejsza z tymi dywagacjami. Faktem jest, że we właściwym boksie nie uśmiecha się on i nie otwiera ust za frytki z McDonalda. W końcu stoją za nim cztery tytuły globalnego championa.
Polski speedway ma się wyśmienicie, ale ta profesjonalizacja wymaga nowych działań, nowych regulacji i nowych zapisów. Sędziowie też mają coraz więcej na głowie. Teraz wchodzą do parku maszyn z kamerką, alkomatem i krótkofalówką. Doprawdy byłoby naszą wielką naiwnością i nieznajomością tematu zarazem, gdybyśmy oczekiwali od nich jednoosobowego panowania nad sytuacją i jednoosobowej decyzyjności, gdy chodzi o wszelkie wydarzenia okołomeczowe.
Od pewnego czasu spotkania można odwoływać na podstawie kiepskiej prognozy pogody. To, oczywiście, powoduje pomyłki, bo nie raz się okazało, że spotkanie mogło się jednak odbyć. I nie raz się jeszcze tak zdarzy. Ale to nie znaczy, że należy ten przepis krytykować czy znieść. Bo jednak częściej się sprawdza i pozwala unikać niepotrzebnych kosztów. W przypadku nadawców telewizyjnych - potężnych kosztów.
Sędziego Substyka mogę nazwać pół żartem ostatnim romantykiem speedwaya. To przecież on dostał upomnienie, gdy z wieżyczki do parku maszyn udawał się z papierosem między zębami. A to widok, który w tych czasach wpływa na tzw. wizerunek produktu. Choć jeszcze w latach 90. był powszechny i uroczy, a fajki regularnie odpalali w parku maszyn także zawodnicy: Sławek Drabik, Wojciech Załuski, Henka Gustafsson czy nasz wrocławski Henka Piekarson.
Nie twierdzę jednak, że polski speedway jest wolny od patologii. W 2021 roku był taki drugoligowy mecz pomiędzy Wilkami z Wittstock a Kolejarzem Opole. Niemcy mieli problem ze kompletowaniem składu, więc przy aprobacie sędziego, przewodniczącego jury i wszystkich świętych wpisali do programu pannę Celinę Liebmann. Numer był paskudny, bo ta znajdowała się jakieś 250 km dalej i... brała akurat udział w innych zawodach w Dohren. Dostała zatem z klubu dyrektywę, by pod żadnym pozorem nie informować w mediach społecznościowych o swoim występie. Dziewczyna jednak postąpiła na przekór i poinformowała świat, jak się rzeczy mają.
Sędzią tamtego meczu był pan Remigiusz, a przewodniczącym jury - pan Fiałkowski. To zapewne temat na dobry rozdział książki.
Żużlowa władza przekonywała później, że to wszystko dla dobra sportu. Bo przecież lepiej, by rozstrzygnąć rywalizację na torze zamiast ogłaszać bezduszny walkower. I z jednej strony można to nawet zrozumieć. Z drugiej to jednak przekręt w biały dzień, mający swoje konsekwencje. Bo jednak musieli na to przymknąć oko wszyscy, w tym rywal. To znaczy - klub przyjezdny. I ten klub mógł to w przyszłości wykorzystać, do swoich celów…
Raz zejdziesz na złą drogę, będzie to się za tobą ciągnęło. Tak jak za menedżerami czy też trenerami biorącymi prowizję od zawodników za to, że znaleźli dla nich plastron i miejsce w ligowym składzie.
Obsługa spotkań w Wittstock, Landshut czy Daugavpils to całkiem dochodowe zajęcie. Jeździli tam zazwyczaj ci sami znajomi królika po dobrą kapuchę. Ciekawy przypadek mieliśmy też w minionym sezonie, gdy ktoś zwrócił uwagę na osoby funkcyjne wyznaczone do obsługi zawodów rangi mistrzowskiej. Interes stał się na tyle rodzinny, że trzeba było dokonać korekt, by zestawienie aż tak bardzo nie kłuło w oczy. Wreszcie rokrocznie bawi mnie organizacja mistrzostw świata na długim torze w Rzeszowie czy nawet już w Ostrowie. Tylko patrzeć, jak ta odmiana speedwaya zagości w Poznaniu, a w końcu i w Opolu.
I takie mamy w polskim żużlu wypaczenia. Zarobić chcą dobrze żużlowcy, ale i działacze. Ludzka rzecz, nie jest to żadnym przestępstwem, bardziej chodzi o granice dobrego smaku.
Ale żeby sędziowie cierpieli na brak autonomii? Nie przesadzałbym, brak raczej twardych dowodów na tego typu wynaturzenia.
A gdy przed rokiem do wieżyczki sędziego wtargnął Mirosław Jabłoński, by przekazać mu swój punkt widzenia, to właśnie działacze GKSŻ domagali się od stacji Canal+, by ta zawiesiła swojego eksperta. Mimo że nic strasznego się tam nie wydarzyło. Ot, młody arbiter poczuł się napastowany przez nadpobudliwego i przekonanego o swojej nieomylności eksperta. Bardziej doświadczony kazałby mu po prostu udać się w podróż powrotną na swój stołeczek.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- GKSŻ reaguje na słowa sędziego. "Nikt nie wywierał żadnych nacisków"
- Nie ma wątpliwości po odpowiedzi GKSŻ. "Sprawa nie została wyjaśniona"