Tragedia podczas zawodów w Belgii. Po 30 minutach lekarz stwierdził zgon

 / Na zdjęciu: Grzegorz Knapp
/ Na zdjęciu: Grzegorz Knapp

Jego marzeniem było zdobycie medalu mistrzostw świata w lodowej odmianie żużla. Był najlepszym Polakiem, pukał do bram czołówki. W sezonie szukał jazdy w klasycznym speedwayu. Podczas zawodów w Belgii zginął w koszmarnym wypadku.

W tym artykule dowiesz się o:

18 marca 1979 roku w Wąbrzeźnie urodził się Grzegorz Knapp. Gdyby żył, właśnie obchodziłby 45. urodziny. Nie jest wykluczone, że właśnie cieszylibyśmy się z kolejnych medali zdobytych przez niego w lodowej odmianie żużla. To był jego konik, w którym z roku na rok prezentował coraz lepszą dyspozycję. Był uczestnikiem cyklu Grand Prix w ice racingu, pukał do bram światowej czołówki. Niestety, 22 czerwca 2014 roku zakończyło się jego życie.

Knapp pojechał wtedy do Belgii, by wziąć udział w swoich pierwszych w roku zawodach na klasycznym torze. Było to spotkanie ligi holenderskiej, która prężnie się rozwijała. Dla Knappa miał to być element treningu. Chciał nadal jeździć i to nie tylko po lodowej nawierzchni.

Tragiczny wyścig

Były to jednak jego ostatnie zawody w życiu. Do dramatycznego i tragicznego w skutkach wypadku doszło w piątym biegu. Wcześniej Knapp raz pojawił się na torze i zajął drugie miejsce. Do mety dojechał za plecami Mariusza Staszewskiego.

ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Pawlicki, Hansen i Okoniewski

Po udanym starcie na Knappa starał się założyć Max Dilger. Doszło między nimi do kontaktu, polskiego żużlowca pociągnęło i pojechał w stronę drewnianej bandy. Na zawodach obecny był Łukasz Zakrzewicz, który wówczas zrelacjonował nam przebieg fatalnego i tragicznego w skutkach wypadku.

- Przed samym ogrodzeniem toru jeszcze skontrowało jego maszynę, co spowodowało wybicie go z motocykla w powietrze. Niestety uderzył on z wielką prędkością całym ciałem w bandę. Rozległ się wielki huk na stadionie, a po chwili wszyscy zamilkli. Grzegorz Knapp leżał nieprzytomny na torze - relacjonował polski kibic.

Wszystko wyglądało dramatycznie. Belgijscy fanatycy speedwaya nie spodziewali się, że rozgrywane w Heusden-Zolder zawody mogą zakończyć się tragedią. Już w momencie upadku widać było, że z Knappem będzie źle. Ale nikt nie wierzył w tragiczne zakończenie.

Zaraz po przybiegnięciu pierwszych osób rozpoczęto reanimację Knappa. Szybko pojawili się lekarze, a po kilku minutach na stadionie obecna była już karetka ze specjalistycznym sprzętem do przeprowadzenia reanimacji. Nic to nie dało, po około 30 minutach walki lekarz stwierdził zgon. Kibiców wyproszono ze stadionu, a sprawą zajęła się policja.

Zginął żużlowy gladiator

Informacja o śmierci Knappa szybko dotarła do Polski. To był ogromny szok. Wszak Knapp osiągał coraz większe sukcesy w lodowej odmianie speedwaya. Jako jeden z nielicznych potrafił nawiązać walkę z Rosjanami. W klasycznym żużlu pojawiał się sporadycznie. - Rozmawialiśmy z Grzegorzem przed meczem. Zamieniliśmy kilka zdań. Mówił, że w tym sezonie raz siedział na motocyklu żużlowym. Był po jednym treningu. Powiem szczerze, że nawet nie wiedziałem, że on jeszcze jeździ na klasycznym żużlu - mówił Staszewski.

Reanimacja Grzegorza Knappa / fot. Łukasz Zakrzewicz
Reanimacja Grzegorza Knappa / fot. Łukasz Zakrzewicz

Knapp swoją karierę rozpoczął w 1997 roku w klubie z Grudziądza. Licencję zdobył na torze w Ostrowie Wielkopolskim i szybko zadebiutował w ligowych rozgrywkach. Startował także dla drużyn z Lublina, Gdańska, Rawicza i Krosna. Nie odnosił zbyt wielu sukcesów indywidualnych, ale był uznawany za solidnego ligowca.

W 2011 roku odjechał ostatni sezon w polskiej lidze. Już wcześniej - od 2007 roku - spróbował swoich sił w ice racingu. Robił systematyczne postępy, początkowo marzył o awansie do cyklu Grand Prix. Chciał być lodowym gladiatorem. Robił wszystko, by to marzenie zrealizować i udało mu się to.

- Wszystko rozpoczęło się od wyjazdu za namową mojego trenera na pierwsze treningi do Szwecji w 2006 r. Mimo tego, że ice racing różni się wieloma szczegółami od żużla np. rodzajem motoru, wejściem w łuki, startem, itp. jest dyscypliną, w której czuję się pewnie. Początki jednak nie należały do łatwych - mówił Grzegorz Knapp w 2009 roku.

Do lodowego Grand Prix awansował w sezonie 2011. Zajął w nim czternaste miejsce, ale już sama jazda w elicie była dla Polaka wyróżnieniem. To dzięki niemu ta dyscyplina rozwijała się w naszym kraju, a Biało-Czerwoni byli nawet o punkt od zdobycia medalu Drużynowych Mistrzostw Europy.

Śmierć szokiem dla wszystkich

W szoku byli nie tylko kibice w Polsce. Belgowie i Holendrzy nie mogli się pogodzić z tym, co się stało. Organizatorzy byli atakowani za to, że zawody rozegrano na torze bez dmuchanych band. Prawdopodobnie uratowałyby one życie Knappowi. Sprawą zajęła się prokuratura, która ustaliła, że był to nieszczęśliwy wypadek.

Kibice żużla w całej Polsce znów okryli się żałobą. Ten niebezpieczny sport znów pokazał swoją mroczną stronę. - To był totalny przypadek. Feralny zbieg okoliczności. Prawdopodobieństwo pewnie porównywalne do trafienia szóstki w Lotto. W żużel wpisane jest ryzyko. Na wypadki nic się nie poradzi - dodawał Staszewski.

Najbliżsi Knappa nie potrafili pogodzić się z jego stratą. Pojawiały się pytania, co by było, gdyby nie pojechał na mecz. - Jak to mówią, ciągnie wilka do lasu. Tyle lat spędził w klasycznym żużlu i postanowił pościgać się jeszcze rekreacyjnie. Pojawiła się szansa na starty w lidze holenderskiej. Wziął motocykl, pojechał na zawody i… nie wrócił z nich - wspominał jego bratanek Michał Knapp, który do dziś ściga się na lodzie.

Czytaj także:
"Chcę być w przyszłości mistrzem świata". Wiktor Przyjemski jest gotowy na PGE Ekstraligę
Niechlubny rekord Mikkela Michelsena. Zabezpieczył się, by nie było powtórki

Źródło artykułu: WP SportoweFakty