"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
"W konfrontacji strumienia ze skałą strumień zawsze wygrywa. Nie przez swoją siłę, lecz przez wytrwałość".
Wierzę, że ten cytat z Buddy będziemy mogli kiedyś przytoczyć. Najlepiej w momencie, gdy po upadku poza pierwszym łukiem, w skrajnie trudnym przypadku, sędzia otrzyma możliwość, by powtórzyć bieg w pełnym składzie. A więc w minioną niedzielę strumieniem płynął Piotr Protasiewicz, a skałą, którą drążył - był równie sympatyczny Leszek Demski w okienku Canal+. Akurat w spotkaniu NovyHotel Falubazu z ZOOleszcz GKM-em nie doczekaliśmy się tego typu sytuacji, że prosiło się dopuścić wszystkich do powtórki po przerwaniu wyścigu na drugim czy trzecim okrążeniu. To jednak tylko kwestia czasu, zanim znów się zmierzymy z problemem. Dlatego cieszy, że dyrektor Protasiewicz znów o tym wspomniał. Choć temat rzeczywiście staje się nudny, jeśli efekty dyskusji mamy, jak dotąd, żadne. No ale... w konfrontacji strumienia ze skałą strumień zawsze wygrywa, nie przez swoją siłę, lecz przez wytrwałość.
ZOBACZ WIDEO: Skrzydlewski mówi wprost o żużlu. "Nie jestem kibicem tego sportu"
Tu naprawdę nie chodzi o to, by tworzyć sędziom pole do alibi, do umywania rąk czy stronienia od podejmowania trudnych decyzji w kluczowych momentach. Tu głównie chodzi o wypadki nietypowe, dla przykładu takie, gdy zawodnicy sczepią się motocyklami, do czego dochodzi nie tylko w pierwszym łuku. Pewnie, że i w takim wypadku bez problemu można często wskazać winnego, gdy to jeden ewidentnie wjechał w drugiego. Niemniej zdarzy się i tak, że sytuacja będzie pół na pół, a arbiter stanie zwyczajnie przed dylematem, kogo skrzywdzić, a kogo oszczędzić.
Nie trafia do mnie argument, że przy takim regulaminie mecze mogą trwać w nieskończoność. Jest on po prostu nieprawdziwy i nielogiczny. Bo przecież ta powtórka i tak się musi odbyć. A dla widowiska po prostu lepiej, by odbyła się w pełnym składzie, a nie w wybrakowanym. Zresztą, powtórzę, mówimy o sytuacjach wyjątkowych, zdarzających się nie w każdym meczu, lecz raz na kilka. Czy wypuszczenie motocykla przez Przemysława Pawlickiego podczas meczu we Wrocławiu, na wypadek zderzenia z Maciejem Janowskim, kwalifikowałoby się do powtórki w czterech? Nie. To nie ten przypadek. Na wrocławskim torze było mnóstwo miejsca do akcji ratunkowej albo po prostu do wybrania zastępczej, bezpiecznej ścieżki.
Nie byłem, nie jestem i nie będę zwolennikiem sztucznych regulacji. Takich, że w meczu sędzia mógłby skorzystać tylko raz z przywileju powtórki wyścigu w pełnym składzie, gdy przerwanie nastąpiło po wyjściu z pierwszego łuku. To bez sensu. Ale generalnie taka możliwość speedwayowi się należy. Dlatego wytrwale drążę.
Nie czuję natomiast drugiego postulatu Piotrka Protasiewicza, by za zerwanie/dotknięcie taśmy wylatywał ten, kto jej nie zerwał/dotknął. Byśmy uznawali, że jest to wina prowokatora z boku, stojącego na jednym z dwóch skrajnych pól, przy zamkach maszyny startowej. Pomysł jest chyba taki, by w sytuacji, jaką mieliśmy w niedzielę z udziałem Piotra Pawlickiego, przerwać po prostu procedurę startu, wręczyć prowokatorowi ostrzeżenie i puścić powtórkę w czterech. A tego, który dotknął taśmę, oszczędzić.
Dopiero co się wykaraskaliśmy z problemu mikroruchów, a teraz mielibyśmy zacząć oceniać, czy efektem wjechania w taśmę przez zawodnika z pola B był ruch tego na polu A . Albo czy ten z pola D wpuścił w maliny, znaczy w taśmę, tego ustawionego w trzeciej bramce startowej.
Oczywiście mam świadomość, choć nigdy tego nie doświadczyłem, jak łatwo jest zareagować na zachęcający do przedwczesnego startu ruch rywala z boku. Trzymanie nerwów na wodzy zaliczam jednak do zbioru zachowań, które składają się na żużlowe rzemiosło i na mistrzostwo. Bo w niedzielę trafiło akurat na zawodnika z gorącą głową. Przed rokiem to Piotr Pawlicki jako jedyny reprezentant PGE Ekstraligi zakończył sezon z dwiema taśmami na koncie. A jeśliby zliczyć taśmy i wykluczenia, też miał tych literek najwięcej (sześć), wspólnie z Oskarem Paluchem i Kacprem Woryną. Taka po prostu jego uroda. Ot, Andrzej Kmicic polskiego żużla, do którego Oleńka Bilewiczówna powiedziałaby, że "jesteś waćpan gorączka".
Tak też było na inaugurację we Wrocławiu. Dwóch braci, cztery wykluczenia. Przypadek? Nie, predyspozycje.
Ja wiem, że najprościej jest pisać z fotela, jednak obowiązkiem żużlowca jest ruszyć na zwolnienie taśmy, a nie na ruch przeciwnika. A że nie jest to łatwe, to będzie się zdarzać oraz rozpalać emocje. I raz napiszą, że to ty sprytnie wpuściłeś rywala w taśmę, a innym razem, że rywal. Choć żadnego sprytu w tym nie było, bo nie sądzę, by ktokolwiek pod taśmą chciał w ten sposób wyrządzić krzywdę drugiemu. Tam każdy chce po prostu wystartować jak najszybciej, stąd też popełnia błędy. Poza tym pamiętajmy, że ten rzekomy prowokator też powinien ponieść konsekwencje. Za pierwszym razem jest to ostrzeżenie, za drugim - wykluczenie.
Jeden jest pod taśmą mistrzem, a drugi niekoniecznie i podobnie jest z walką na dystansie. Bo nie każdy jest gwiazdą rocka jak Darcy Ward czy nawet Chris Harris, którzy wyskakują z samolotu lub z busa na tor i dają koncert. Są też tacy, co pokazał miniony weekend, którzy wyskakują i na tym akcja się kończy.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Najwyższa frekwencja w Zielonej Górze, komplet widzów w Lublinie
- Mówiło się o buncie zawodników. Klub w końcu rozwiązał problem?