Luke Becker w pierwszych latach swojej kariery ścigał się głównie w ojczyźnie. W 2016 roku dostał szansę zaprezentowania się podczas Drużynowego Pucharu Świata, a dwa lata później za sprawą Grega Hancocka został wprowadzony do Stali Rzeszów.
Od tamtej pory pisze europejskie karty swojej kariery, którą wyhamowała nieco pandemia COVID-19, która spowodowała zawieszenie rozgrywek ligi brytyjskiej. To był dla zawodnika z Brentwood spory cios, bo we Włókniarzu Częstochowa i Dackarnie Malilla nie mógł przebić się do składów, by móc regularnie się ścigać.
I choć ma już 25 lat, to wciąż uczy się żużlowego rzemiosła. Zasmakował już cyklu FIM Speedway Grand Prix, a jego celem jest to, by w przyszłym roku regularnie występować w mistrzostwach świata. Marzy również o tym, by kiedyś zagościć w PGE Ekstralidze.
ZOBACZ WIDEO: Szalony dzień zawodnika Grand Prix. O tym mogą nie wiedzieć kibice
Becker podkreśla często, że kluczową rolę w jego rozwoju odegrał Greg Hancock. - Odebrałem pewnego dnia od niego telefon z pytaniem, czy nie chciałbym przyjechać i potrenować z nim przez kilka tygodni na początku sezonu. Skończyło się na tym, że zostałem z nim na cały rok, a on załatwił mi też miejsce w kilku drużynach. Wtedy to wszystko zaczęło się rozkręcać - mówi Becker w rozmowie ze "Speedway Star".
Amerykanin pytany, w jakich aspektach pomógł mu rodak, przyznał, że lista jest tak długa, że sam nie jest już w stanie powiedzieć. - Mógłbym tu siedzieć cały dzień i opowiadać o wszystkim, w czym mi pomógł. Od przygotowań do sezonu i zawodów, przez jazdę na motocyklu, wyczucie sprzętu, jego ustawienie i odpowiedni sposób myślenia. Fajnie jest mieć kogoś takiego jak on, kto podrzuca pomysły, które zaobserwuje z boku. Sam był żużlowcem i osiągnął bardzo wiele. Wie, o czym mówi i warto mu ufać - dodał.
Becker, choć jest obecnie numerem jeden w amerykańskim speedwayu, to zdaje sobie sprawę, że przed nim daleka droga, by zbudować taką markę, jaką był Hancock. Z drugiej strony wie też, że trudno będzie wrócić do czasów, kiedy jego rodacy zostawali mistrzami świata w każdej możliwej odmianie - indywidualnie, drużynowo, czy w parach.
Żużlowiec uważa, że kluczowa w kwestii przyszłości amerykańskiego żużla będzie runda Grand Prix w Stanach Zjednoczonych. - Wiem, że przez dwa lata były toczone rozmowy i mam nadzieję, że do tego dojdzie. Mamy dużą bazę fanów sportów motorowych i przykro się patrzy na to, jak mały jest żużel. Nie mamy żadnej ekspozycji w głównych kanałach. U nas w kraju bardzo popularny jest flattrack. Mało kto wie, czym jest żużel - zauważył.
Czytaj także:
1. Mocne słowa Jasona Doyle'a. "Ludzie z małymi mózgami"
2. Słaby początek sezonu Włókniarza. Jest reakcja zarządu klubu