Żużel. Prezes PGE Ekstraligi po skandalu: Przepraszamy kibiców

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Wojciech Stępniewski
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Wojciech Stępniewski
zdjęcie autora artykułu

- Żużlowcy uprawiają niebezpieczny sport i należy im się szacunek. Muszą jednak zrozumieć, że nie zawsze będą jeździć przy ponad 20 stopniach, słońcu, na twardym torze, który umożliwi 30 mijanek - mówi prezes PGE Ekstraligi Wojciech Stępniewski.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Powoli opada kurz po obustronnym walkowerze. Miał pan sporu czasu, żeby zapoznać się dokumentami, wypowiedziami przedstawicielu obu ekip i ekspertów. Jakie ma pan wnioski?

Wojciech Stępniewski, prezes PGE Ekstraligi: Pozwoli pan, że na wstępie tej rozmowy zacznę od kwestii dla mnie kluczowej. Chodzi o przeprosiny dla kibiców, bo mam wrażenie, że one nie wybrzmiały wystarczająco głośno. Tak naprawdę zdecydował się na nie na gorąco tylko sędzia Michał Sasień. Tymczasem uważam, że fani powinni je usłyszeć od całego środowiska, w tym również od zawodników. Myślę, że każdy powinien uderzyć się mniej lub w bardziej w pierś.

Jest takie powiedzenia, że winy najlepiej najpierw poszukać u siebie. Czy PGE Ekstraliga w kwestii meczu w Gorzowie ma sobie w ogóle coś do zarzucenia?

Tak, mamy sobie do zarzucenia jedną rzecz. Dzień przed meczem w Gorzowie źle zdecydowaliśmy, czy jechać to spotkanie. Należało odwołać zawody do godziny 20:00 w poniedziałek.

To skąd te wszystkie postępowania dyscyplinarne i kary, skoro dzień wcześniej przed skandalem w Gorzowie można było podjąć decyzję, która sprawiłaby, że dziś byśmy w ogóle nie rozmawiali? Nie łączmy tych sytuacji. Teraz pan upraszcza, a to niesprawiedliwe. Jasne, że mogliśmy odwołać mecz i nie doprowadzić do tej sytuacji. Nie można jednak pomijać tego, co wydarzyło się później na stadionie, bo sprawa jest jasna i oczywista. Tor został uznany za regulaminowy. W tym miejscu chcę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem ilości i jakości sprzętu, jaki gospodarze byli w stanie wyciągnąć, by doprowadzić go do odpowiedniego stanu. Klub zrobił wszystko, co się dało i między innymi dzięki temu sędzia po próbie toru uznał nawierzchnię za regulaminową. Wypowiedzi zawodników z Grudziądza na temat jej jakości są niedorzeczne. Skoro nie wyjechali nawet na próbę, to nie powinni w ogóle brać udziału w tej dyskusji.

ZOBACZ WIDEO: Duże zmiany w teamie Maxa Fricke'a. Żużlowiec opowiedział o szczegółach

Powiedział pan, że należało przełożyć spotkanie dzień wcześniej. Co was zatem przed tym powstrzymało?

Na nasze usprawiedliwienie działa w tym przypadku historia. Mieliśmy sześć lub nawet siedem przypadków i to w ostatnich trzech, czterech tygodniach, kiedy mogliśmy odwołać zawody dzień wcześniej, a później nie spadła kropla deszczu.

Kiedy was za to krytykowaliśmy, to właśnie pan przekonywał mnie, że to mniejsze zło. Tłumaczył pan, że nie ma sensu trzymać na stadionie godzinami kibiców i ryzykować, że odejdą rozgoryczeni, bo i tak nie zobaczą żużla. To jest złożona sprawa. Zdaje się, że mieszka pan w centrum Polski, więc pewnie też doświadczacie tego, że z delikatniej prognozy deszczowej robią się potężne ulewy. To działa też w odwrotnym kierunku. W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z burzową aurą. Nie da się tego w ogóle porównać z poprzednimi latami. Klimat ewidentnie nam się zmienia. Być może z tego wynika czasami nasze kluczenie. Mówimy o meczu w Gorzowie, ale przecież spotkanie Orlen Oil Motoru ze Betard Spartą czy Krono-Plast Włókniarza z ZOOleszcz GKM-em powinniśmy odwołać, a oba te pojedynki pojechały. Tak samo było z niedawnym meczem w Lesznie, który też udało się rozegrać, a były spore wątpliwości. To nie są łatwe sytuacje. Gdybyśmy cały czas trzymali się klucza zakładającego wcześniejsze odwoływanie imprez, to niech mi pan wierzy, że mielibyśmy teraz zaległości w postaci dziewięciu, dziesięciu spotkań. A kiedy spojrzymy na kalendarz na najbliższe dwa, trzy tygodnie, to dochodzimy do wniosku, że nie bardzo byłoby jak to nadrobić.

Proszę pamiętać, że póki co wychodzimy naprzeciw zawodnikom, który chcą też jeździć w innych ligach, jednak jest to coraz trudniejsze ze względu na nakładanie się terminów i być może dojdziemy do sytuacji w której zawodnik, który będzie chciał jeździć w Polsce, nie będzie mógł jeździć w innych ligach. Wtedy wyznaczymy terminy rezerwowe dla każdego meczu na dzień kolejny i przekładanie będzie prostsze. Na razie póki co próbujemy to wszystko zgrywać, ale nie ukrywam, że dochodzimy do ściany.

A nie jest tak, że nie odwołujecie spotkań, bo za mocno wierzycie w skuteczność plandek, które jak się okazuje nie wszędzie działają, jak powinny? Coraz więcej mówi się o ich przeciekaniu.

Tak. W tym przypadku mamy istotny problem, bo część plandek od jednego z producentów jest kompletnie bez zarzutu. One zdają egzamin w stu procentach. Tak jest w Grudziądzu, Zielonej Górze, Lesznie czy Częstochowie. Są jednak także zużyte plandeki, które już czekają na wymianę. W tym przypadku przykładami są Lublin i Krosno. Do tego dochodzi teraz plandeka z Gorzowa. To jest zadziwiająca historia, bo w Gorzowie newralgiczne są tylko niektóre elementy na pierwszym łuku. Poza tym trzeba wspomnieć o pewnej sytuacji na tamtejszym stadionie. Chodzi o nieutwardzony pas bezpieczeństwa. Według ostatnich informacji ma to duży wpływ na pierwszy łuk toru. Ten temat wymaga rozwiązania i jestem już po długiej rozmowie z prezesem Waldemarem Sadowskim. Mamy pomysł, ale to kwestia na przyszłość.

Wróćmy do plandek. Sam pan mówi, że niektóre zawodzą. Co zatem zamierzacie z tym zrobić?

Lada dzień mamy spotkanie z producentem. Będziemy się zastanawiać, co usprawnić. Od razu uprzedzam pana kolejne pytanie. Nie wycofamy się z tego rozwiązania, bo to jedyne narzędzie do ratowania meczów poza budową dachów nad torami żużlowymi. Ostatnie dwa lata pokazały, że uratowaliśmy kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt imprez dzięki plandekom. Oczywiście, funkcjonujemy w takim środowisku, że mamy tendencję do nagłaśniania jednej czy dwóch wpadek, ale jest też cała lista sukcesów. Proszę też pamiętać, że producent cały czas wyciąga wnioski. Plandeka, która trafiła w tym roku do Zielonej Góry, różni się nieco pod względem technologicznym od tych zakupionych dwa lata temu. Tak na marginesie, bez wchodzenia w szczegóły, chciałbym dodać, że niebawem może pojawić się plandeka od trzeciego producenta.

Przykład Grand Prix w Pradze pokazuje, że plandeka Ole Olsena działa bez zarzutu. Może zatem wszyscy powinni z niej korzystać?

Mamy dwie certyfikowane plandeki przez PZM. Jedna z nich pochodzi od Ole Olsena i użytkuje ją Betard Sparta Wrocław. Zakupiła ją PGE Ekstraliga i testowała, a później odkupiło ją Miejskie Centrum Sportu. Ona ma ogromną przewagę, bo jest w zasadzie nieprzemakalna, o czym przekonaliśmy się choćby podczas ostatniego Grand Prix w Pradze.

Czyli wszyscy powinni ją kupić i mamy po problemie?

To nie takie proste. Ta plandeka ma jeden ogromny minus. Rozkładanie trwa sześć, a nawet siedem godzin. Przy bardzo doświadczonej załodze można ten czas skrócić do pięciu godzin. Składanie to natomiast nawet dwie godziny. W Gorzowie deszcz przestał padać o 19:30, więc zdejmowanie plandeki zakończyłoby się o 21:00. Później delikatna kosmetyka, próba toru i robi się 21:30. Poza tym często jest jednak tak, że mecz jest rozgrywany o 19:00, a prognozy wskazują nam dzień wcześniej, że będzie padać do 16:00. Budzimy się rano, dochodzi do pierwszej aktualizacji prognozy i widzimy, że front się przesunął i deszcz zakończy się o 19:00. Co mamy zrobić? To zawsze jest pewna loteria i zabawa w bacę, czy i kiedy będzie padać.

Chciałbym zatem ustalić, jak będziecie postępować w tym sezonie po wydarzeniach w Gorzowie. Czy mecze będą odwoływane z wyprzedzeniem czy jednak będziecie walczyć o rozegranie spotkania, kiedy pojawi się na to cień szansy?

Nie da się ustalić jasnej polityki. Nie mam zatem odpowiedzi na tak postawione pytanie, mimo że korzystamy ze stacji pogodowych. Mamy naprawdę dokładne dane, ile wody spadło lub ile może spaść. Nikt na świecie nie znalazł jednak jeszcze systemu, który potrafiłby idealnie przewidzieć, jaka będzie aura. To jest szczególnie trudne w okresie burzowym. Nie zgadzam się także z nazywaniem oczekiwania na rozpoczęcie zawodów po opadach "kabaretem". Szczególnie w sytuacji, gdy tor, tak jak w Gorzowie, jest z pełnym zaangażowaniem przygotowywany do zawodów przez organizatora. Proszę pamiętać, że koniec końców jest to motosport zależny od pogody. Jeżeli są opady i na godzinę czy dwie jest wstrzymany wyścig Moto GP, to wszyscy czekają na wznowienie rywalizacji. Nikt nie nazywa tego kabaretem, jak niektórzy państwa komentatorzy i dziennikarze, których co gorsza zazwyczaj nie było na stadionie. Każdy, kto decyduje się przyjść na zawody motorowe, musi się liczyć z tym, że mogą one zostać przerwane i dokończone później, albo w skrajnym przypadku zakończone przed czasem. Tor musi być bezpieczny, aby rywalizacja mogła ruszyć, a o tym decyduje wyłącznie sędzia, który jest na miejscu.

Komisja Orzekająca Ligi za wydarzenia w Gorzowie ukarała już zawodników. Czy uważa pan, że żużlowcy od dłuższego czasu posuwają się zbyt daleko i chcą mieć zbyt duży wpływ na to, które spotkania są rozgrywane, a które odwoływane? Czy w pewnym sensie postanowiliście to teraz przeciąć i uderzyć pięścią w stół?

Nikt nie wali pięścią w stół. Sytuacja stworzyła się sama. Powiem panu, że wielu byłych zawodników dzwoniło do nas z oburzeniem, że żużlowcy nie chcą jechać na takim torze. Mam wrażenie, że w Gorzowie we wczesnych godzinach popołudniowych powstała jakaś psychoza.

Co ma pan na myśli?

Tor został odkryty, niektórzy zobaczyli kilka trudniejszych miejsc i zaczęła się akcja "nie jedźmy, przełóżmy". Nie mam wątpliwości, że żużlowcy liczyli na przełożenie tego meczu. Sędzia ocenił jednak tor inaczej, a to jego zdanie jest kluczowe, więc panowie się przeliczyli.

W takich przypadkach zawsze pojawiają się argumenty, że to zawodnicy ryzykują na torze życiem, więc oni wiedzą lepiej.

Myślę, że akurat nam nie można zarzucić braku zrozumienia dla kwestii bezpieczeństwa, bo przez ostatnie lata byliśmy regularnie rugani za to, że jesteśmy w zbyt mocnym dialogu ze środowiskiem zawodniczym. Wypracowaliśmy wiele rozwiązań, które są korzystne dla żużlowców. W efekcie mamy najbezpieczniejsze tory żużlowe na świecie. Nie będzie jednak naszej zgody na podważanie decyzji sędziów. Zgadzam się natomiast z głosami, że pewne rzeczy narastały. Był pamiętny Złoty Kask w Pile, a ostatnio finał IMP w Krośnie. Przecież pamięta pan, co się tam działo.

Pamiętam i nie widzę konsekwencji. Nie ma pan wrażenia, że radykalne kroki wobec zawodników należało podjąć wcześniej, choćby w Krośnie? Może wtedy nie byłoby skandalu w Gorzowie.

Nie zarządzałem zawodami w Krośnie, natomiast zawsze może pan zadzwonić do byłego wiceprzewodniczącego GKSŻ Zbigniewa Fiałkowskiego i zapytać, co chciał zrobić, a do czego ostatecznie nie doszło.

Nie musiał pan być na zawodach ani nimi zarządzać, żeby odpowiedzieć na pytanie, czy zawodnicy już wcześniej posuwali się za daleko i czy należało reagować.

Jeśli podczas którejś z imprez ktoś uważał, że tor jest regulaminowy, to należało włączyć zielone światło i zaprosić zawodników pod taśmę. Gdyby nie wyjechali, to wtedy kolejnym krokiem powinno być wyciąganie konsekwencji. Jeszcze raz jednak powtarzam, że nie byłem na miejscu w Krośnie. Czytałem tylko medialne wypowiedzi post factum, w których każdy gra na siebie i jest zawsze najmądrzejszy. Po każdej takiej sytuacji najwięcej do powiedzenia mają eksperci pana portalu, których nie było na miejscu. Zakładam, że do ich wypowiedzi jeszcze dojdziemy?

Ma pan moje słowo, ale najpierw chciałbym zakończyć wątek zawodników. Czy po meczu w Gorzowie ma pan dla żużlowców jakieś przesłanie?

Przesłanie jest takie, że żużel z założenia jest sportem bardzo niebezpiecznym. Żużlowcom należy się szacunek za to, co robią. Muszą jednak też pamiętać, że dyscyplina, którą uprawiają, jest mocno uzależniona od pogody. Nie zawsze będą zatem jeździć przy ponad 20 stopniach, słońcu i na idealnie twardych torach, które pozwolą na 30 mijanek. Będą wyjątki, czasami ubrudzą się nieco bardziej, bo zwyczajnie może przeszkodzić nam aura. Nie wszystkie wydarzenia możemy przekładać na nowe terminy, bo będzie problem, żeby to później nadrobić. Cięższe tory będą się zatem zdarzać i żużlowcy muszą się na to przygotować.

Po meczu w Gorzowie mamy jednak mnóstwo sprzecznych wypowiedzi. Stal Gorzów zapewnia, że nie odmówiła jazdy. W pisemnym oświadczeniu klubu nie ma zresztą o tym mowy, ale szef sędziów Leszek Demski podkreśla, że takich oświadczeń wcale nie trzeba składać na piśmie. Trudno się w tym wszystkim odnaleźć. Nie ma pan zatem wrażenia, że w takich przypadkach sędzia, uznając tor za regulaminowy, powinien zapalić zielone światło i zaprosić zawodników pod taśmę? Wtedy jak na dłoni widzielibyśmy, kto chce jechać, a kto nie.

Teraz zgadzam się z panem w stu procentach. Trzeba wyciągnąć wnioski, nawet jeśli przez trzy biegi będziemy świadkami kabaretu. Będą wyjeżdżać jedni, drudzy albo nikt, ale za to sytuacja będzie klarowna i nie do podważenia. Pomysł jest zatem dobry i zapewniam pana, że zamierzamy go podchwycić, ale do szczegółów dojdziemy z czasem. Sędziowie z całą pewnością muszą jednak dostać bardziej precyzyjne procedury na takie sytuacje kryzysowe.

To przechodzimy do wypowiedzi ekspertów. Były prezes Stali Gorzów Ireneusz Maciej Zmora uważa, że kary nałożone przez KOL to stalinowska pokazówka. Co pan na to?

Ireneusz Maciej Zmora od pewnego czasu jest lokalnym politykiem, który liczy na to, że po każdej kolejnej wypowiedzi będzie zbierać serduszka na portalach społecznościowych. To naturalne zachowanie kogoś, kto buduje zasięg swoich wypowiedzi, szczególnie w social mediach. To wszystko jest nacechowane koniunkturalizmem, zwłaszcza gdy jego wypowiedzi dotyczą Stali Gorzów. Był oczywiście prezesem i ma ogromne doświadczenie, a także sukcesy. Za jego czasów było ich mnóstwo, jeśli nie najwięcej. Nie zamierzam mu tego odbierać, ale opowiadanie o stalinowskich metodach naprawdę nie przystoi. O ile znam historię, to w czasach stalinowskich kary pieniężne nie wchodziły w grę… Dla mnie to nie jest bezstronny komentator.

Ma pan świadomość, że większość ekspertów pochodzi z jakiegoś żużlowego miasta? Stosując taki klucz, wykluczyłby pan z dyskusji trzy czwarte środowiska żużlowego.

Rozumiem to, ale bardziej zmierzam do tego, że aktualne zajęcie byłego szefa Stali trochę go szufladkuje. Poza tym taka wypowiedź jest szkodliwa i niesprawiedliwa wobec PGE Ekstraligi, którą sam budował i tworzył. Jestem zaskoczony, że takie słowa padły.

Po karach nałożonych przez KOL kibice pytają o skład komisji. Wielu z nich podkreśla, że te nazwiska im nic nie mówią, że nie ma tam ludzi, którzy znają się na żużlu i go rozumieją. Co pan odpowie?

Odpowiem, że są tam prawnicy, bo komisja rozpatruje wydarzenia na podstawie dokumentów. Wszyscy zawodnicy czy osoby funkcyjne mają dziś pełnomocników, więc jest to "zabawa prawna". Mamy jednak przewodniczącego Zbigniewa Owsianego, który był sędzią żużlowym. Ciężko zatem mówić, że nie widział tego sportu i się na nim nie zna. A prawnicy są tam do pracy.

Zawodnicy odwołują się od nałożonych kar? Będzie ciąg dalszy?

Tak, zawodnicy się odwołują. Zdaje się, że zrobili to wszyscy. Komisja nałożyła kary w trybie uproszczonym, więc na podstawie sprawozdania sędziego, który jest osobą zaufania publicznego. Nie wiem, jaka będzie teraz taktyka postępowania, ale zakładam, że wszyscy zostaną zaproszeni i przepytani. To oznacza, że na jaw może wyjść jeszcze sporo ciekawych faktów.

Były sędzia Remigiusz Substyk po meczu w Gorzowie mówił, że ciekawy byłby wykaz bilingów sędziego, bo na pewno nie podejmował decyzji sam. Prezes Marcin Murawski w magazynie PGE Ekstraligi powiedział z kolei, że w jego ocenie arbitrzy nie powinni korzystać z telefonów komórkowych i kontaktować się z osobami, których nawet nie ma na stadionie.

W trakcie samych zawodów żaden sędzia nigdzie nie dzwoni. Wybijmy to wszystkim raz na zawsze z głowy, bo ta narracja jest paskudna i niesprawiedliwa. Decyzje na wieżyczce zapadają samodzielnie i każdy, kto to podważa, prosi się o rozprawę sądową. Sędziowie dzwonią do Leszka Demskiego tylko w sytuacjach kryzysowych.

Czyli jakich konkretnie?

Takich, które dotyczą pogody, przesunięcia zawodów, ich odwołania lub nieodebrania toru. Podam panu nawet konkretny przykład, żeby to zobrazować. Mieliśmy niedawno mecz w Gdańsku, kiedy tamtejsza drużyna mierzyła się z H.Skrzydlewska Orłem Łódź. Może pan nie wie, ale to spotkanie mogło zakończyć się walkowerem.

Dlaczego?

Spotkanie mocno się opóźniło, bo tor był zalany po niewielkich opadach nocnych. Na pierwszym łuku nawierzchnia powoli dochodziła do siebie, mimo że mieliśmy 30 stopni w cieniu. Gospodarz kompletnie nie radził sobie z tematem. Po fakcie okazało się, że klub nie czyści studzienek od odwodnienia liniowego. W efekcie woda tam stała i cały czas podciekała. Mieliśmy do czynienia ze zwykłym niechlujstwem, które mogło doprowadzić do walkowera.

Mówi pan o tym, bo wtedy sędzia dzwonił do Leszka Demskiego?

Tak, musiał o tym poinformować swojego przełożonego. Ostatecznie na szczęście żadnego skandalu nie było i mecz pojechał. Arbitrzy dzwonią zatem do kogoś, kto jest ich bezpośrednim przełożonym i jest w stanie później wykonać telefon do podmiotu zarządzającego z prośbą o dogadanie się z telewizją w sprawie przesunięcia zawodów, rozegrania ich bez prezentacji lub skrócenia przerw. Takich kwestii jest mnóstwo. Sędzia tego na stadionie nie załatwi, bo nie będzie kontaktować się z szefem produkcji czy redakcji żużlowej Canal+. To jest wewnętrzna procedura, która ogranicza się tylko do szczególnych przypadków. Zapewniam jednak, że nikt nie pyta Leszka Demskiego, czy w siódmym biegu do wykluczenia jest kask żółty czy czerwony, a taką narrację szerzą osoby nieprzychylne środowisku arbitrów. To jest niesprawiedliwe. Sędziowie są naprawdę oburzeni sugestiami, że są ubezwłasnowolnieni.

Zobacz także: Komarnicki komentuje wygraną Stali Apator bezradny na własnym torze

Źródło artykułu: WP SportoweFakty