W niedzielę Falubaz, po pięknym meczu, każe wracać Betard Sparcie do Wrocławia z marnym dorobkiem czterdziestu punktów. Beniaminek efektownie ogrywa wicemistrza Polski i jest pięknie. Dokładnie cztery dni później ten sam beniaminek ulega na tym samym torze, i przed tymi samymi kibicami, podobno pogrążonemu w marazmie Włókniarzowi. I od razu czytam, że po meczu część zielonogórskich kibiców zaprasza miejscowych zawodników pod swój sektor na tzw. rozmowy wychowawcze czy też motywacyjne. Z którego to zaproszenia honorowo miał skorzystać kapitan Przemysław Pawlicki. I wysłuchać kilku "dobrych" rad podanych w dość wulgarny sposób.
Za to w minioną niedzielę, w Gorzowie, grupa pseudokibiców miała wyzywać od najgorszych skręconego z bólu, leżącego na torze Andrzeja Lebiediewa. A także sędziego spotkania, który odważył się obarczyć winą za karambol miejscowego Oskara Fajfera.
To cholernie paskudne zdarzenia, które nie powinny pasować do tak wyrobionych i zakochanych w speedwayu ośrodków jak Zielona Góra i Gorzów. Gdzie ten speedway jest od zawsze i gdzie wychowało się na nim kilka pokoleń, przekazując pasję nie tylko z ojca na syna, ale też z matki na córkę. Bo żużel, co zawsze z dumą podkreślamy, był, jest i z pewnością pozostanie sportem rodzinnym.
ZOBACZ WIDEO: Prezes GKM-u tłumaczy koncepcję na skład. Przyznaje, na kogo klubu nie było stać
Widać, wszędzie jednak znajdą się grupy ludzi, których żużel sam w sobie może obchodzić średnio, natomiast którym się wydaje, że są grupami trzymającymi władzę. Ludzi czujących sport, znających prawidła nim rządzące, nie trzeba przekonywać, jak patologiczne to zachowania. Bo przecież sport jest niezwykle dynamiczną dziedziną życia, a ci, co są w dołku, pracują na to, by się od dna jak najszybciej odbić. I pobić tych, którzy zdają się być na fali. Innymi słowy, sport żyje z niespodzianek. Dla jednych radosnych, dla drugich przykrych.
Świetnie wiemy, że do rozmów motywacyjnych dochodzi także na innych stadionach i nie miałbym nic przeciwko, gdyby to były rzeczywiste seanse wsparcia między dwoma szanującymi się stronami. Jeśli jednak jest to przekaz prowadzony z pozycji siły, ograniczający się do obelg i zastraszania, sportowcom nie powinno pozostać nic innego jak odwrócić się na pięcie, odejść i w ten sposób postawić granicę. Przy czym to zawsze niebezpieczne, bo nigdy nie wiadomo, czy do kolejnego seansu nie dojdzie poza granicami stadionu.
To niewątpliwy problem i lepiej by było, gdyby władze rozgrywek - zamiast zamykać usta żużlowcom i sędziom - zamknęły je niektórym jednostkom na trybunach. Przy czym trudno o egzekucję tego typu patologii, bo przecież od tego też są trybuny, by pewne rzeczy wykrzyczeć, a czasem nawet wygwizdać. Takie odwieczne prawo kibica. A wtedy, w grupie, już prosta droga do tego, by przekroczyć granicę smaku. I rodzi się wówczas tak samo odwieczne pytanie - czyja to rola, zwalczać ten proceder. Klubu, miasta, organizatora rozgrywek, policji, Polskiego Związku Motorowego czy wreszcie domu rodzinnego? A może Ministerstwa Kultury do spółki z Radą Języka Polskiego? Bo mało kto czuje się współodpowiedzialny, by wziąć to wyzwanie na siebie.
Czy można tylko edukować, edukować i jeszcze raz edukować, a następnie liczyć, że będzie lepiej, skoro na chamstwo nie ma, de facto, paragrafu? Może to też rola np. PGE Ekstraligi, która nie zawsze wie, na co spożytkować nadwyżkę z tytułu kontraktu telewizyjnego, by stworzyć kampanię społeczną uczącą szacunku dla sportowca bez względu na to, jakimi barwami jest opatulony. Może takie reklamówki, pokazujące wzajemny szacunek zawodników i kibiców, nakręcone z ich wspólnym udziałem, powinny się znaleźć w telewizji, a także na stadionach? Może po prostu nie wszyscy jeszcze wiedzą, że jeśli przegrywa gospodarz, nie musi to wcale oznaczać braku szacunku miejscowych żużlowców dla miejscowych fanów… A może ktoś ma lepszy pomysł, bo w zasadzie to nigdy nie byłem zwolennikiem wydawania milionów na tego rodzaju produkcje?
Po co ma dojść do sytuacji, że normalni kibice zaczną omijać stadiony żużlowe z powodu nienormalnych? Choć akurat kibic żużlowy potrafi znieść wiele. Otóż kibic żużlowy nie obrazi się na dyscyplinę, jeśli np. z powodu deszczu przyjdzie mu czekać godzinę dłużej na rozpoczęcie widowiska. Kibic żużlowy to świetnie zrozumie, jak choćby w minioną sobotę w Malilli, gdzieś musiał moknąć blisko dwie godziny. Kibic nie obrazi się na kurz i pył we włosach czy na koszuli, bo jest na to świetnie przygotowany. Po ten pył właśnie przychodzi, bo on niesie też ze sobą emocje.
Być może jednak nadszedł czas, by spróbować zrobić coś dla rodzin, które na stadionach oczekują niekoniecznie czystego powietrza, ale czystszej atmosfery. By rodzice nie musieli udawać, że nie słyszą, gdy dzieci pytają, „co oni śpiewają”. To źle, kiedy grupy kiboli wystawiają ośrodkom żużlowym fałszywe opinie i fałszywe świadectwa. Gdy zaciemniają obraz dyscypliny, która pozostaje rodzinna.
To cieszy, że akurat nasze ligi są najbogatsze. Natomiast im większe pieniądze, tym większe emocje, to naturalna zależność. A im większe emocje, tym bardziej mogą puścić.
Dodam tylko, że rozmowy wychowawcze w piłkarskiej Arce Gdynia, o których było ostatnio głośno, przyniosły opłakany skutek sportowy. Brak awansu do ekstraklasy, co wydawało się już niemal pewne.
I jeszcze jedno. Niewielu kibiców zauważam na finałowych rundach SGP2, czyli walce o indywidualne mistrzostwo świata juniorów, toczącej się w przeddzień rywalizacji o punkty SGP na tych samych obiektach. A uważałem i podkreślałem też pisemnie, że to dobry ruch ze strony nowego operatora obu cykli, "Warner Bros. Discovery. Żeby nie było, że nie można o tym operatorze nic dobrego powiedzieć, bo jednak coś poprawił. Choćby wynagrodzenia dla zawodników bijących się o tytuł globalnego championa.
Sądziłem, że gdy w piątek w parku maszyn obok Cierniaka pojawi się Zmarzlik, a do tego również Rickardsson czy Fundin, to ci młodzi ludzie będą mogli się ogrzać w blasku wielkich mistrzów i wielkiego świata. Że doda to rozgrywkom prestiżu. Chyba się jednak myliłem. Dostrzegam, że w przededniu walki elity te harce juniorów niewielu obchodzą. W każdym razie na to wygląda, jeśli by mierzyć zainteresowanie liczbą widzów na stadionach. Wniosek mój jest wobec tego taki, że rundy SGP2 mogłyby się również odbywać w oderwaniu od rund GP, jak to wcześniej bywało. W miastach i na obiektach, gdzie może ci młodzi zawodnicy sami w sobie stanowiliby niemałą atrakcję, a nie tylko przystawkę do dania głównego. Choć dla fanatycznych podróżników zakochanych w cyklu IMŚ lepsze zapewne zawody młodzieżowców niż trening albo nic. No i tak jest z pewnością łatwiej oraz taniej dla organizatorów, którzy całej logistyki i wszystkich maneli nie muszą taszczyć dodatkowo w inne miejsce, tylko łączą to sprytnie z elitarnym cyklem.
Natomiast ci, co podróżują po Europie za rywalizacją o tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów, to nie są ci kibole z k… na ustach, tylko żużlowi kibice pełną gębą. To często ci najprawdziwsi miłośnicy dyscypliny, którzy są tam dlatego, że nie mogą się już doczekać dnia następnego.
Soboty z Grand Prix.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Cieślak z jasnym przesłaniem dla obrońców Fajfera. "Chodzą 50 lat na żużel i nic nie rozumieją"
- W Toruniu zdiagnozowali problem z juniorami. Jest gorzej niż przypuszczano