Pod koniec marca, tuż przed startem sezonu podczas sparingowego meczu w Krośnie pomiędzy Cellfast Wilkami a Texom Stalą Rzeszów, w której barwach jeździł Tai Woffinden, doszło do potwornie wyglądającego wypadku. Po trzykrotnego mistrza świata lądował na murawie śmigłowiec. Kilkugodzinne operacje sprawiły, że zagrożenie życia minęło. Sportowca wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej i wybudzono po kilku dniach. Gdy po trzech tygodniach od koszmarnego wypadku Brytyjczyk, poruszając się o kulach, opuścił szpital w Rzeszowie, kibice przecierali oczy ze zdumienia.
W rozmowie z Marcinem Musiałem Woffinden zapytany został o reakcję najbliższych. Wszak w ostatnich latach często przytrafiają mu się bardzo poważne kontuzje, co z każdym kolejnym wypadkiem wygląda na proszenie się o tragedię. Okazuje się, że największe wsparcie w powrocie otrzymał właśnie od małżonki, Faye.
ZOBACZ WIDEO: "Nie dam sobie tego wmówić". Stanowcza reakcja Zmarzlika
- Zapytała, co chcę robić. Oczywiście, zaraz po wypadku o tym nie rozmawialiśmy. Skupialiśmy się na tym, co było wtedy najważniejsze. Potem, kiedy wróciliśmy do Wielkiej Brytanii, udzieliłem kilku wywiadów podczas GP i już miałem w głowie, że chcę ponownie jeździć, ale na razie chciałem to trzymać dla siebie. A potem jej powiedziałem, że na sto procent chcę jeździć w przyszłym sezonie. Zapytała: "Super, co musimy zrobić, żebyś był najlepszą wersją Tai’a?" - wyjawił Woffinden.
Choć lista urazów Brytyjczyka była bardzo długa, przyznał, że wcale nie ból, czy strach były najtrudniejsze do przeżycia.
- Najgorszą częścią tego wszystkiego była dla mnie śpiączka. Miałem sny i koszmary, jeden po drugim. W nich wszystkich były dwie rzeczy, które się powtarzały. Nie mogłem umrzeć, nie czułem bólu, a moja prawa noga była jakby amputowana. Gdy jesteś w śpiączce, chodzi o to, żeby cię "wyłączyć" i utrzymać przy życiu. Oczywiście, mamy jakąś podświadomość, a we mnie wpompowano tyle gó**a, że myślę, że to przez te leki widziałem te rzeczy - kontynuował trzykrotny mistrz świata.
Potworny wypadek wywołał szeroką dyskusję na temat bezpieczeństwa dmuchanych band. Głównym orędownikiem sprawdzania ich odpowiedniego wkopania tak, aby się nie unosiła przy uderzeniu, był przede wszystkim Janusz Kołodziej. Niektórzy sugerowali, że Brytyjczyk i tak mocno by ucierpiał, gdyż uderzyły w niego jeszcze dwa motocykle.
- Wszystkie moje urazy dotyczą tej nogi, ręki, łokcia, pleców, żeber. I jednego żebra po drugiej stronie. Niemal wszystko po tej stronie, którą uderzyłem w płot, a nie z tej, z której uderzyły mnie motocykle. Najpierw uderzyłem nogą, a potem resztą ciała. Kiedy uderzyłem łokciem, złamałem, przestawiłem i roztrzaskałem go, to prawdopodobnie połamało wszystkie żebra od tej siły - wyjaśnił Woffinden.
Były mistrz świata w przyszłym sezonie ma reprezentować barwy Moonfin Malesy Ostrów w Metalkas 2. Ekstralidze. Miejmy nadzieję, że wyczerpał w ostatnich latach limit pecha i znów będzie mógł cieszyć kibiców jazdą na wysokim poziomie.