Jan Gacek: Doszedł już pan do siebie po spadku Polonii?
Robert Kościecha: Na pewno pogodziłem się z tym co się wydarzyło. Spadliśmy z Ekstraligi i to jest prawdziwa poraża. Dla mnie to był cios, strasznie cierpiałem. Długo nie mogłem dojść do siebie. Trudno. Taki jest ten sport. Człowiek upada po to, żeby mógł się podnieść. Trzeba myśleć o przyszłości, żeby klęski się nie powtórzyły.
Zastanawiał się pan nad swoją przyszłością w barwach Polonii Bydgoszcz?
- W ubiegłym tygodniu rozmawiałem z prezesem Wojciechowskim. To były jednak luźne rozmowy, bez żadnych konkretnych ustaleń. Pojawiłem się w klubie, żeby odebrać bilety na Grand Prix i przy tej okazji się spotkaliśmy. W związku z tą imprezą włodarze Polonii mają teraz sporo pracy. Umówiliśmy się, że do konkretnych rozmów usiądziemy po Grand Prix. W tej chwili jest sporo innych, bieżących spraw, które nie mogą czekać.
Rozumiem zatem, że poważnie bierze pan pod uwagę starty w pierwszej lidze...
- Nie mówię "nie" pierwszej lidze. W 2004 roku jeździłem w niższej klasie rozgrywkowej. Tamten sezon bardzo mi pomógł. Udało mi się tam odbudować po latach słabszych występów. Jeżeli będzie wszystko dobrze poukładane to nie wykluczam startów w pierwszej lidze. Jestem otwarty na rozmowy z prezesem Wojciechowskim.
Sytuacja w której zawodnicy odbudowują się dzięki startom w pierwszej lidze nie jest częsta. Żużlowcy, którzy decydują się szukać formy na zapleczu Ekstraligi najczęściej zostają tam do końca kariery...
- Ja akurat mam miłe skojarzenia z pierwszą ligą. Udało mi się tam uzyskać bardzo wysoką średnią biegową i odbudowałem się psychicznie. Później w Ekstralidze też szło mi bardzo dobrze. W moim klubie byłem trzecim zawodnikiem pod względem średniej biegowej. Nie jest więc tak, że starty w niższej lidze uniemożliwiają powrót w dobrym stylu do Ekstraligi. Moim zdaniem problem pojawia się wtedy, gdy za długo jeździ się w pierwszej lidze. Nie ukrywajmy, poziom jest tam zdecydowanie niższy. Kiedy zawodnik startuje tam zbyt długo to nie rozwija się. To dotyczy nawet czołowych żużlowców z zaplecza Ekstraligi. W porównaniu z rywalami z meczów ligowych wypadają korzystnie, ale kiedy przychodzi do rywalizacji z najmocniejszymi widać jak wiele ich dzieli.
Od jakich czynników będzie pan uzależniał pozostanie w Polonii?
- W sporcie trzeba mieć jakieś aspiracje. Nie interesuje mnie jazda bez celu. Ważne będzie dla mnie to, żeby zespół liczył się w walce o awans do Ekstraligi. To jest pierwsza kwestia. Muszę też porozmawiać z moimi sponsorami z którymi łączy mnie wieloletnia przyjaźń. Ich pomoc zawsze była dla mnie ważna i na pewno nie podejmę decyzji bez konsultacji z nimi. Z pewnością Bydgoszcz jest dla mnie wygodnym miastem ze względów logistycznych. Cały czas mieszkam w Toruniu a to przecież niedaleko.
Coraz głośniej mówi się o tym, że czołowi żużlowcy Polonii zmienią barwy klubowe. Mam na myśli Andreasa Jonssona, Emila Sajfutdinowa i Grzegorza Walaska...
- Wierzę, że jeśli zawodnicy, których pan wymienił odejdą z Polonii to i tak będzie ona walczyła o awans. Nie jest przecież tak, że walka o powrót do Ekstraligi będzie bez nich niemożliwa. Wspomniana trójka to żużlowcy ze światowej czołówki, ale nazwiska nie zawsze zapewniają sukces. Wierzę, że jeśli ich zabraknie to pojawią się nowi, którzy sprostają zadaniu. Spójrzmy na drużynę z Rzeszowa. W tym roku ten zespół tworzyli w większości nowi zawodnicy. Nie muszę przypominać, że osiągnęli zamierzony cel. Pamiętajmy też, że w przyszłym roku uzyskanie awansu może być łatwiejsze. Do Ekstraligi wejdą dwa pierwsze zespoły a trzeci pojedzie w barażach.
W tej chwili mamy zatem zdecydowanie więcej pytań niż odpowiedzi.
- Tak jest praktycznie co roku kiedy kończy się sezon. Zawodnicy podpisują umowy na rok, góra na dwa. Dlatego tak często pojawiają się pytania o ich przyszłość klubową. Za czasów, kiedy jeździł mój ojciec jak ktoś w żużlowym światku zmieniał pracodawcę to było to wielkim wydarzeniem. Dzisiaj wydaje się to zupełnie normalne. Takie czasy.
Przejście do Polonii Bydgoszcz było dobrą decyzją?
- Tak. Cieszę się, że mogłem jeździć dla Polonii. Mimo spadku zachowam wiele ciepłych wspomnień z tegorocznych startów. Miałem co prawda słaby środek sezonu, ale z perspektywy czasu na pewno nie mam powodów do narzekania. Bardzo ważnym jest dla mnie też to, że po raz pierwszy od trzech lat nie zaliczyłem poważnej kontuzji. Czeka mnie pierwsza od kilku lat zima bez rehabilitacji po złamaniach.