Rok 2010 był fenomenalny dla polskiego speedway'a. Upragnione złoto Tomasza Golloba po wielu latach wyczekiwania oraz zaskakujące srebro Jarosława Hampela w roku powrotu do cyklu Grand Prix. W poprzednim sezonie Gollob obniżył nieco loty, ale "Mały" utrzymał się na podium, będąc praktycznie przez cały sezon drugi, a na końcu tracąc srebro na rzecz Andreasa Jonssona. Przed tym sezonem obaj Polacy zapowiadali walkę o złoto.
Pierwsze turnieje pokazały, że słowa te wcale nie były rzucane na wiatr. Gollob w Auckland był piekielnie szybki i choć nie dojechał do wielkiego finału, uzbierał pokaźną zaliczkę 15 punktów na starcie. Hampel pojechał jeszcze lepiej i zajął drugie miejsce. Obaj Polacy pojechali także znakomicie w Lesznie, a że nie odegrano wówczas Mazurka Dąbrowskiego to już inna historia. Fakt faktem, że po Grand Prix Europy liderem cyklu był Hampel, a drugi wspólnie z Gregiem Hancockiem - Gollob. Sytuacja wymarzona wręcz dla polskich kibiców, którzy licznie jeżdżą za swoimi żużlowcami po całej Europie, a od tego roku także po świecie.
Trzeci turniej w Pradze nie zwiastował jeszcze złego. Hampel co prawda zawalił zawody na torze, na którym zawsze dojeżdżał do finału, ale na pocieszenie dla polskich kibiców na podium stanął Tomasz Gollob. "Mały" wypadł co prawda z czołowej trójki klasyfikacji przejściowej, ale został w niej "Chudy". Wydawało się wówczas, że tragedii nie ma. Niestety, przyszedł Goeteborg i jedno z najgorszych Grand Prix dla Polaków. Jak się okazało, wydarzenia z Ullevi były tylko przygrywką do dramatu na Parken - jednego z dotychczas najszczęśliwszych dla Polaków obiektów Grand Prix. Na stadionie w Kopenhadze wygrywali już zarówno Gollob (dwa razy) jak i Hampel. Sobotni turniej był jednak koszmarem dla obu naszych reprezentantów. Hampel nie przejechał nawet stu metrów, by zakończyć turniej z pokiereszowaną nogą. Gollob z kolei - poza jednym wyścigiem - w niczym nie przypominał mistrza, który przed rokiem wygrywał na Parken. Żal było patrzeć na naszego najwybitniejszego żużlowca, który męczył się niemiłosiernie na wolnych jak żółwie motocyklach.
Straty Polaków po pięciu turniejach Grand Prix są już spore. Na czele trójka obecnie najbardziej utytułowanych żużlowców cyklu: Greg Hancock, Jason Crump i Nicki Pedersen. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można zaryzykować stwierdzenie, że kwestia mistrzowskiego tytułu rozstrzygnie się właśnie w ich gronie. Starych mistrzów postraszyć może Chris Holder. Tomasz Gollob jest wciąż piąty, ale ma już 23 punkty straty do lidera. Trudno spodziewać się, by w aktualnej formie Greg Hancock pozwolił sobie gdziekolwiek na tak kiepski występ jak Gollob w Kopenhadze i ukończył turniej z trzema punktami. Odrabiać więc straty trzeba byłoby genialnymi występami, oscylującymi w granicach 18-22 punktów. A na to w obecnej formie Golloba nie stać nawet na swoim torze w Gorzowie, na którym w tym sezonie w lidze spisuje się bardzo słabo. Jedyna nadzieja, że BSI przygotuje twardszą nawierzchnię na Jancarzu i być może wtedy Gollob się odnajdzie? Na powrót Hampela do cyklu Grand Prix będziemy musieli pewnie trochę poczekać. Jak już wróci brązowy medalista sprzed roku, będziemy pasjonować się jego walką o miejsce w czołowej ósemce, a nie o jeden z krążków. Szkoda, bo sezon rozpoczął się fantastycznie, ale były to najwyraźniej miłe złego początki…
To chyba pierwszy tekst z krytyką, małą ale jednak krytyką w kierunku Golloba.
To też byłoby bezcenne w konteście DPŚ,Hamambry i Stali.
Jarek wracaj jak najszybciej