Następna, prawdziwie złota dekada lat 60. była jedynie konsekwencją poprzedniej, a personalnie, gdy chodzi o zawodników, zawęziła się do wielkiej czwórki żużlowych arcymistrzów, zwanych muszkieterami. Joachim Maj, Stanisław Tkocz, Antoni Woryna i Andrzej Wyglenda - to oni zdominowali polski żużel, wyprowadzając go przy okazji na światowe salony. Reszta (także ta rybnicka) była tylko tłem. Ale tę epokę zostawmy na następne opowiadanie. Znamiennym wszakże jest fakt, iż cała czwórka muszkieterów zaczynała jeszcze w latach 50. (tylko najstarszy z nich, Joachim Maj, jako nieopierzone orlę zahaczył o wcześniejszą dekadę ”wojenną” lat 40.).
Kogo tam w połowie XX stulecia nie było? Zabrakło już Zdzisława Byśka, Józefa Olejniczka, mistrza Polski Eryka Pierchały, Jana Sanecznika, Ludwika Fajkisa, Bolesława Rybki - tych nazwisk nie było w programach zawodów, ale byli wciąż blisko, ciałem i duchem wspierali młodszych życzliwą radą. W znakomitej formie pozostawał Paweł Dziura - charyzmatyczny lider lat pierwszych dekady. Był Ludwik Draga, Robert Nawrocki, Alfred Spyra - to wystarczyło na dwa medalowe miejsca w rozgrywkach ligowych (srebro w 1950 i brąz w 1951). Tyle, że po nieudanym roku 1952 odeszli Draga i Nawrocki, a przybyły w tymże roku Jan Paluch, II wicemistrz pierwszego powojennego finału IMP, nie zrekompensował ubytku Spyry, który skosztowawszy w Bydgoszczy gwardyjskiego (milicyjnego) chleba, przy nim już pozostał aż do emerytury. Gdy potem wrócił ”na chwilę” do Rybnika, to już był nie ten Spyra - zadziora; w końcu osiadł bliżej domu, w Katowicach. Draga jako ekspert motoryzacyjny rzucił się w wir pracy zawodowej, natomiast Robert Nawrocki odchodząc, spróbował na bazie rybnickich doświadczeń przekuwać w sukces markę Śląska Świętochłowice. Z powodzeniem.
Wśród autorów pierwszego żużlowego wzlotu Rybnika z początku lat 50. byli rzecz jasna ci, do których należał głos decydujący - klubowi prezesi. Po budowlańcu z klasą, Janie Konstantym, na krótko stery wziął Bogdan Kołomyjski, wreszcie człowiek o pięknym życiorysie Ludwik Peist z Ryfamy (1951-1954). Godzi się wspomnieć również innych działaczy, oddających klubowi żużlowemu z Rybnika czas, talenty i serca gorące w tych pierwszych latach drużynowych sukcesów. Skądinąd bardzo znany Jan Ciszewski zaczynał jako młodzian tuż po wojnie - rwał się do czynu, próbował siadać na motocykl i… do partyjki skata, był wszędzie, gdzie cokolwiek się działo - nim ktoś dał mu do rąk mikrofon na wypełnionym stadionie. Od tego z uwagi na skalę talentu odwrotu nie było. Sławny redaktor, tak jak i inni: Ryszard Bronek, Józef Studnik, Albin Liszka, Ryszard Grima, Karol Drewniok - oni pojawili się w klubie jeszcze z końcem lat 40. Robili swoje, nie pchali się na afisz - takich było multum - natomiast nieco młodsi, jak Jerzy Kubik, Zygmunt Krzyżak, Henryk Drewniok i Konrad Kuśka, to byli animatorzy już omawianej dekady początku drugiej połowy dwudziestego stulecia. Zmarłym - hołd pamięci, żyjącym - dobre słowo!
Od połowy dwudziestego stulecia przeprowadzono szereg zmian w regulaminach lig żużlowych, z których najważniejszą było powołanie tzw. ligi zrzeszeniowej. Idea ”kolektywizacji” sprawiła, iż od 1951 roku w szranki stanęły zrzeszenia branżowe zamiast klubów, co generalnie przyniosło więcej szkody niż pożytku. Niektóre kluby po prostu przestały istnieć. Rybnik miał szczęście (czy od tego powinien zależeć rozwój dyscypliny?), stając się siedzibą zrzeszenia Górnik, choć jak wiadomo sam przeszedł przemianę tożsamości. Pierwszy RKM roku 1932 był ewidentnie proweniencji miejskiej - zarówno wtedy, gdy żużlowcom przyszło się ścigać na miejskim targowisku, jak i później, gdy oddano do użytku stadion (stricte żużlowy). Potem był rozdział Budowlanych, by wreszcie - co najbardziej w tym miejscu naturalne - Górnika.
Odejście Dragi, Spyry i Nawrockiego w 1952 roku znacząco osłabiło potencjał klubu, ale podjęto zmasowane szkolenie, więc siła klubu ucierpiała na krótko. Jednym ze szkoleniowców z doskoku, obok Pawła Dziury, był Ludwik Draga - człowiek-legenda - wtedy już współtworzący struktury Urzędu Wojewódzkiego w Opolu, częściej jako zawodnik (do 1952 r.) pojawiający się w wyścigach ulicznych całego kraju, niż żużlowych.
Wymieńmy zatem tych choćby krótkotrwałych reprezentantów Rybnika w żużlowych zawodach początku lat 50. Oni też tworzyli dumną historię klubu: Ludwik Beer, Robert Grymel, Franciszek Hudała, Edmund Ziętek, Ryszard Krajewski, Borowiecki, Szewczyk, Cieślik, Michalski, Kowalski, Solich, Szczerba, Wieczorek II, Bugdoł, Daniel Baron, Nie mówiąc o tych bardziej ”długotrwałych” jak Józef Wieczorek, Stanisław Siemek (stracił życie po kaskaderskim skoku do płytkich wód Jeziora Goczałkowickiego), Jan Błąkała i przybyły z Leszna Wacław Andrzejewski.
Liderem pierwszych lat 50. był Paweł Dziura, a gdy już zabrakło Dragi i Spyry, pojawił się Jan Paluch, a po nim Józef Wieczorek i Marian Philipp dyktowali tempo. Wymienieni reprezentowali niezłą klasę krajową, byli powoływani do kadry narodowej. Nie byli to jednak żużlowcy formatu europejskiego. Przełomem okazał się rok 1954, ten sam, po którym przyszło rybniczanom pogodzić się z degradacją. Nagle zmniejszono ligę do sześciu zespołów, co niespodziewanie wyrzuciło Górnika poza burtę ekstraklasy. Wtedy nastąpiła niespotykana koncentracja sił i środków. Na czele klubu stanął Tadeusz Trawiński, pochodzący z Wielkopolski, dokładnie spod Leszna, ale ściągnięty do Zjednoczenia Węglowego z Krakowa. To była gigantyczna postać, nie tylko wzrostem, ale silną osobowością i formatem człowieka. Mając błogosławieństwo szefa Rybnickiego Zjednoczenia Jerzego Kucharczyka, miał odbudować siłę rybnickiej sportowej specjalności, czyli czarnego sportu, zwanego żużlem. Zaczął od zmasowanego naboru i stworzenia pierwszej prawdziwej szkółki żużlowej w Polsce, z oddanym trenerem, sztabem mechaników, którzy mieli za zadanie szykować sprzęt dla młodzieży. Talenty w takich warunkach rodzą się zawsze. Szkolącego dotąd młodzież Pawła Dziurę, zastąpił Józef Wieczorek, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Efekty zdeterminowanej pracy szkoleniowej przyszły wkrótce. Już w drugiej połowie lat 50. pojawiły się nazwiska dla przyszłości znaczące: Bogdan Berliński, Stefan Lipp. Stanisław Tkocz, Erwin Maj (brat Joachima), Ambroży i Apoloniusz Dzida, Karol Peszke, Jan Tkocz (brat Stanisława), Roman Wieczorek. Ten ostatni był symbolicznym początkiem końca, zamykał bowiem czas wzrastania rybnickiego żużla w jego historycznym rozkwicie. Wszystko co wydarzyło się potem było pochodną owych lat 50.
Z bardziej istotnych wydarzeń początku dekady trzeba wymienić ów kuriozalny finał IMP ’51 we Wrocławiu, gdzie rybniczanin Alfred Spyra pobił rekord toru, pokonał najgroźniejszego rywala Włodzimierza Szwendrowskiego, ale mając z nim taką samą ilość punktów, przegrał decyzją sędziów, sumujących czasy przejazdu, zamiast ogłoszenia dodatkowego wyścigu. W tym finale świetny początek miał Paweł Dziura, niestety potem ”pokłócił się” z maszyną, co w efekcie zepchnęło go na ósme miejsce. Co ciekawe, miejsce w finale miał również Ludwik Draga, ale totalnie rozdarty, mimo świetnej formy, zrezygnował na rzecz szosowych zawodów w Opolu, gdzie drugi rok pracował przy tworzeniu nowych struktur Urzędu Wojewódzkiego i okręgu PZM.
Rok 1952 był zdecydowanie słabszy dla Rybnika, ale kibice na osłodę dostali wielki finał ligi. 10 sierpnia Unia Leszno, broniąca tytułu wywalczonego 3 razy z rzędu, podejmowała przy ul. Gliwickiej zlepek gwiazd CWKS Wrocław, w którego wojskowych barwach jeździł m.in. podłamany śmiercią brata Zdzisław Smoczyk. Leszno wygrało wysoko, a niepokonany tego dnia był tylko Stanisław Glapiak.
Zrzeszenie Sportowe Górnik z siedzibą w Rybniku pozostawało głównie pod opieką Rybnickiej Fabryki Maszyn (górniczych), mającej ograniczone możliwości finansowania drogiego sportu, jakim jest speedway. Nawet hojne wsparcie miasta nie wystarczało. Dopiero, gdy pojawił się mecenat górniczy sięgający gabinetów ministerialnych, wszystko przybrało obrót zgoła niespotykany. W 1953 roku powstało Terenowe Koło Sportowe Górnik przy RZPW. Jego inicjatorem był naczelny dyrektor Zjednoczenia Jerzy Kucharczyk, który dla swojej wizji pt. potęga KS ROW poszukał kompetentnych i bez reszty oddanych wykonawców. Pierwszym, jeśli chodzi o żużel, był oczywiście wspomniany Tadeusz Trawiński, drugim Antoni Fic, legendarny sekretarz klubu, kolejny przepiękny życiorys.
Zatem zaczęło się od upadku. Tadeusz Trawiński wszedł do gry, gdy zespół spadał do II ligi. Wiele klubów przy takich nieszczęściach upada definitywnie. Tu zaczął się triumfalny marsz ku szczytom niebosiężnym.
Awans z drugiej do najwyższej ligi wcale nie przyszedł tak łatwo. Sparta Łódź miała tylko trochę mniej małych punktów, a częstochowski Włókniarz był tuż tuż. Z problemami ale w II lidze rybniczanie wygrali, natomiast w pierwszej problemów już większych nie mieli. Tak oto Rybnik po raz pierwszy wszedł na ligowy tron żużlowej ekstraklasy. Jedynym godnym rywalem ówczesnego Górnika była wrocławska Ślęza z Edwardem Kupczyńskim, Tadeuszem Teodorowiczem, Jerzym Błochem, Alojzym Frachem, Adolfem Słaboniem i Konstantym Pociejkowiczem.
Za rok - to samo, ale tym razem przewaga Górnika nad Spartą Wrocław była miażdżąca (całe 10 dużych punktów i ponad 200 małych), a w ogóle padł rekord maksymalnej zdobyczy, jako że Górnik wygrał wszystkie mecze ligi. W 1958 roku to już było tylko pięć punktów przewagi nad tą samą Spartą, zaś rok dalej to już porażka z Włókniarzem i ”tylko” tytuł wicemistrzowski. Rok 1960 to kryzys i widmo spadku (piąte miejsce na osiem drużyn), a sezon ten pokazał jak wielką wartość dla Rybnika przedstawia Stanisław Tkocz, zawieszony i pozbawiony startów przez pół sezonu 1960. Gdy wrócił z zawieszenia, to wyciągnął ”za uszy” przerażoną ekipę ze strefy spadkowej.
Staszek stał się wówczas najbardziej utytułowanym reprezentantem Rybnika - prawdziwym idolem kibiców, a zarazem solą w oku działaczy. Zwykł zawsze mówić w oczy co myśli i przed nikim nie pękał. Tolerowano go wyłącznie za jego wybitną klasę sportową. Do trzech złotych laurów DMP lat 1956-1958, przy których miał już udział niebagatelny, dorzucił indywidualne zdobycze: brąz IMP ’56, złoto IMP ’58 i pierwsze sukcesy międzynarodowe. M.in. wszedł na podium finału kontynentalnego IMŚ w roku 1957, a w europejskim finale był ósmy - najlepszy z Polaków. Do pierwszego udziału Polaka w finale IMŚ zabrakło młodemu Staszkowi 2 punktów. Rok później - niewiele gorzej. Sezon 1959 przyniósł zmianę na tronie ligi, Włókniarz ze Stefanem Kwoczałą okazał się nie do ugryzienia. Warto jednak dodać, iż dwie najwyższe średnie ligowe tego roku wywalczyli Joachim Maj (2,78) i Stanisław Tkocz (2,74), trzeci Henryk Żyto miał średnią na wyścig 2,68.
Kolejny sezon 1960 jeszcze raz pokazał, iż z niepowodzeń czasem wyrasta wielka gloria, jeśli nie zabraknie odważnych działaczy z wizją. Stanisław Tkocz zawieszony za samowolne próby zmiany barw klubowych mocno osłabił siłę kadry zawodniczej. Był tylko rewelacyjny Chima Maj (wspierany dzielnie zwłaszcza przez Mariana Philippa, a w dalszej kolejności przez Bogdana Berlińskiego i kończącego zawodniczą karierę Józefa Wieczorka), ale to za mało na silnych rywali.
Zrobiono wówczas coś, co nie mieściło się w głowach asekurantów. Do boju wypuszczono dwóch 19-latków, których całym doświadczeniem był rok treningów - Antoniego Worynę i Andrzeja Wyglendę. Na początku ci chłopcy przegrywali z kretesem, padali jak muchy, łamali kruche kończyny. Ale nie poddawali się - leczyli urazy i… wstawali - silniejsi. Niebawem żużlowa Europa te dwa nazwiska wypowiadała z respektem.
Tak rodziła się bajka rybnickiej żużlowej chwały lat 60. Czy na pewno już nigdy nie wróci, choćby jej namiastka?
Stefan Smołka