Trwa szaleństwo na rynku transferowym

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Przed kilkoma dniami portal SportoweFakty.pl ujawnił kwoty, których oczekują wybrani zawodnicy w związku z podpisaniem kontraktów w polskich klubach. Te doniesienia powodują zawrót głowy.

- Nie mogę odnosić się personalnie do tych kwot, ale wiem, że takie pojawiają się na rynku. Jako ciekawostkę mogę również dodać to, że jeden ze znanych polskich juniorów złożył porównywalną finansowo propozycję - [color=#000000]powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Władysław Komarnicki.

[/color] Według prezesa honorowego gorzowskiej Stali sytuacja jest przerażająca i choć Komarnicki podkreśla, że jego rola w rozmowach z zawodnikami jest mniejsza niż w poprzednich sezonach, to problem istnieje i należy na niego zwrócić uwagę. - Nie biorę już udziału w takich żywych negocjacjach, ale kiedy przeczytałem wasz artykuł, to rzeczywiście bardzo się zmartwiłem. Świat jest w kryzysie, a w Polsce jest on coraz większy. Wszystkich to dotyczy tylko nie zawodników startujących na żużlu. To jest bardzo smutne i dajemy się na to złapać. Wystarczy tymczasem pojechać do Szwecji i Anglii, gdzie potrafili to wyregulować i się z nas śmieją. Nie jest już dla nikogo tajemnicą, że w Polsce prezesi nazywani są bankomatami - przekonuje Komarnicki.

Kwoty, których oczekują tacy zawodnicy jak Nicki Pedersen, rzeczywiście muszą zastanawiać. Pojawia się pytanie, czy Duńczyk będzie w stanie uzyskać od jakiegokolwiek klubu takie warunki, a jeśli nie, w jakim stopniu ulegną one zmianie. - Jestem zaskoczony tymi sumami. Powiem nawet szczerze, że jestem załamany tym, co się stało z Pedersenem. On u mnie jeździł i nigdy nie odważył rozmawiać się w taki sposób na ten temat. Wystarczyło, że był jeden zawodnik z Grand Prix w drużynie - choć nie mówię, że to dobry pomysł - i żużlowcy schodzili w dół. To oznacza, że górny KSM na poziomie 39 punktów nam pomoże i zawodnicy znowu odpuszczą - uważa Władysław Komarnicki.

Źródło artykułu: