Mateusz Kędzierski: Na pewno liczyłeś na coś więcej niż tylko punkt i bonus w tych zawodach.
Patryk Malitowski: Przywozić 2 punkty to nie jest mój szczyt marzeń. Jechałem tutaj z nastawieniem, że będzie dużo punktów. Jest coś nie tak, bo w wyścigach z seniorami robię punkty, a w biegach, gdzie jadą juniorzy przyjeżdżam ostatni. Na każdych zawodach zmieniam dwa motory. Na treningu było wszystko OK.
No właśnie. Mieliśmy okazję rozmawiać po czwartkowym treningu we Wrocławiu i byłeś zadowolony ze sprzętu.
- Dokładnie tak. Wszystko było przetestowane, przyjechałem tutaj i już w pierwszym biegu były jakieś problemy. Ten motor przerywał i mimo że się starałem, to nic z tego nie wychodziło. Wiadomo, jak ten pierwszy bieg nie pójdzie, to już się szuka drugiego motocykla. Jest jakiś problem. Będziemy robić silniki na niedzielny mecz w Lesznie. Mam nadzieję, że problemy sprzętowe wreszcie się skończą, bo potrzebne są moje punkty. Przez to, że przegrywam, dołuję się zamiast podbudowywać. Jest kicha.
Rzeszowianie jechali bez Nickiego Pedersena. Gdyby nie dziura w składzie w postaci Tomasza Jędrzejaka i brak punktów ze strony juniorów, to była szansa na wygraną w tym meczu.
- Gdybyśmy z Patrykiem Dolnym dorzucili punkty, to wszystko by było OK. Tomkowi Jędrzejakowi tutaj nigdy za bardzo nie szło. Widziałem, że Zbyszek Suchecki też się męczył. Gospodarze jechali bez Nickiego, ale Dennis Andersson pojechał zupełnie inny mecz niż z Unią Tarnów.
Szwed spłatał wam małego psikusa, bo przecież do niedawna był zawodnikiem wrocławskiej drużyny.
- Czuliśmy, że bez Nickiego możemy mieć większe szanse na wygraną. Można było ten mecz zwyciężyć, ale jak jeden z nas jedzie dobrze, to drugi zawodzi. Musimy zacząć wygrywać mecze, bo niektóre przegrywamy niewielką ilością punktów.
W wyścigu 4. na prostej startowej przyblokował cię kolega z pary - Troy Batchelor. Zrobiło się bardzo groźnie.
- W swoim drugim biegu przyznam, że nie zrozumiałem się z Troyem. Można powiedzieć, że wcisnął mnie w płot i uderzyłem hakiem o bandę. Prawie się przewróciłem. Nie "skleiliśmy się" i ta komunikacja między nami nie była zbyt dobra. Teraz jedziemy na mecz ligowy do Leszna. Troy zna tamten tor i mam nadzieję, że się odwdzięczy i podpowie (śmiech).
Z jakim nastawieniem pojedziecie do Leszna?
- Tak naprawdę jesteśmy drużyną nieobliczalną. Raz jeden z nas robi punkty, a drugi nie jedzie i tak w kółko. Dzisiaj Tomek Jędrzejak nie pojechał zbyt dobrze, ale w tamtym roku w Lesznie szalał jako jedyny. Jedziemy tam z nadzieją na dobry wynik, a może uda się przywieźć dwa punkty. Nie można niczego zakładać, bo na treningu też mówiłem, że wszystko będzie OK, a przyjechaliśmy do Rzeszowa i zdobyłem tylko 2 punkty. Co będzie, to będzie, jedziemy walczyć.
Z pewnością waszym celem numer jeden w tym sezonie jest to, aby Wrocław był twierdzą nie do zdobycia. Jak na razie to się udaje.
- Dokładnie tak. Jechaliśmy bardzo ciężkie mecze, bo drużyna z Zielonej Góry jest mocna. Nie przegraliśmy na swoim torze i to jest najważniejsze. Jeżeli dorzucimy jakieś zwycięstwo na wyjeździe, a przecież te mecze wyjazdowe przegrywamy małą ilością punktów, to nam bardzo pomoże. Liczymy także, że zbierzemy dużą ilość punktów bonusowych. Na swoim torze jesteśmy dobrą drużyną i nieraz to pokazaliśmy.
Jak do tej pory w tym sezonie błyszczą Tai Woffinden i Peter Ljung, którzy znakomicie pojechali w meczu ligowym w Rzeszowie. Z pewnością chcielibyście dołączyć do nich poziomem.
- Dokładnie tak. "Tajski" to jest klasa sama w sobie. Widać, że Peter też już jedzie dobrze. Ja cały czas chcę, żeby to wszystko szło do przodu i staram się, aby wynik był dobry. Mam nadzieję, że to w końcu przyjdzie, bo musi przyjść. Potrafię jechać, ale po prostu muszę trafić z ustawieniem od początku meczu. Myślę, że wówczas pomogę kolegom i będzie to lepiej wyglądać, bo juniorów w naszej drużynie brakuje.
Zmieńmy trochę temat. 13 maja 2013 roku mija pierwsza rocznica śmierci Lee Richardsona. Przed rokiem we Wrocławiu mecz z PGE Marmą udało wam się wygrać, ale tuż po nim jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość o tragicznej śmierci Brytyjczyka.
- Można powiedzieć, że taki jest ten sport. Każdy gdy wyjeżdża na tor żużlowy nie wie czy wróci do parkingu cały. Teraz już nie ma tylu wypadków. To był nieszczęśliwy traf. Każdy pamięta o Lee i nie sposób o tym zapomnieć. Jednak gdy wyjeżdżamy na tor, to nie można o tym myśleć, bo gdybyśmy się bali, to tak naprawdę można by zakończyć karierę. Nie byłoby sensu startować. Ja nie mam z tym żadnych problemów. Niektórzy mówią, że po upadku Lee zablokowałem się, ale to wcale nie jest tak. Po prostu ciężko trafić ze sprzętem, aby to wszystko grało. Trzeba cały czas pracować. Niektórzy dochodzą z tym szybko, a inni wolno. Ja chyba do tego dochodzę pomału, ale w końcu będzie dobrze.
Jak zapamiętałeś Lee Richardsona? Czy kiedykolwiek miałeś okazję do rozmowy z nim?
- Przyznam szczerze, że nigdy z nim nie rozmawiałem i rzadko widziałem go na torze. Parę razy oglądałem Grand Prix z jego udziałem i był to bardzo dobry zawodnik. Cześć jego pamięci.