Tomasz Lorek: Craig Boyce - australijska legenda cz. 1

Tomasz Lorek
Tomasz Lorek

Poezja brytyjskiego obrazu. Na planie Del przesiaduje z Boyciem, Mike’m, Rodneyem i Triggerem. Del rozwija myśl. - Kobiety pytają mężczyzn tylko po to, aby później skorygować ich zdanie. Najpierw udają, że nie wiedzą, więc pytają, a następnie uderzają z potoczystym wyjaśnieniem jakby były alfą i omegą. I poprawiają facetów – twierdzi Del. Kiedy Del, Boycie, Mike i Rodney chóralnie wypowiadają kwestię: "Why ask?", Trigger jest jedynym, który milczy. Mija kilkanaście sekund, po czym Trigger odzywa się w te słowa: "Why ask?", a grupa wybucha śmiechem. - Tak, Trigger był mistrzem od tego, aby w porę nie zajarzyć w czym rzecz – wspomina pierwsze kroki na Wyspach Craig.

Ulubiony dowcip Craiga jest zanurzony w uroczych oparach absurdu. Speedway też ma w sobie nasiona surrealu, potrafi nas urzekać brakiem logiki, więc nie dziwota, że Boycie przejawia zamiłowanie do żartów opartych na cudnym wymiarze nonsensu...

Dwóch Anglików w średnim wieku gra w golfa. W pewnej chwili obok pola golfowego przechodzi kondukt żałobny. Jeden z grających odkłada kij i zdejmuje czapkę. "Cóż to, przerywa pan grę?" – dziwi się drugi zawodnik. "Proszę mi wybaczyć, ale bądź co bądź, przez 25 lat byliśmy małżeństwem" – odpowiada dżentelmen. Boycie rechocze, genialny numer…

Steve Schofield otworzył drzwi na oścież. Jego warsztat stał otworem przed Australijczykami. - Steve to dobra dusza. Dziś jest mi przykro, że tak władowaliśmy się do jego warsztatu. Bywały takie dni, że w tym samym czasie u Steve’a przebywała ekipa w składzie: Ian Humphreys, Todd Wiltshire, Steve, ja i bracia Lango! Szaleństwo. Ciasnota, po prostu masakra. Jestem wdzięczny Steve’owi za pomoc. Jeździliśmy przez ładnych parę lat, „Schoie” wspaniale czuł speedway. Zabierał nas na niedzielny lunch do swoich rodziców: Pete’a i Sylv. To było niebo w gębie. Do dziś czuję smak krewetek, steka, makaronu… – wspomina Boycie.

Schofield uczył Australijczyków jak zręcznie poruszać się w gąszczu brytyjskiego speedwaya. Kieszonkowy Steve. Nie tylko Boycie darzy go ogromną sympatią. Fani Wybrzeża też miło wspominają czasy kiedy "Schoie" zdobywał oczka dla Gdańska. - Steve był wspaniałym profesorem, ale i dobrym kompanem do zabawy. Pokazał nam jak dbać o tarczki sprzęgłowe, jak czyścić gaźnik. Nie mieliśmy bladego pojęcia o sprzęcie! Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Anglii z silnikiem Goddena, na którym jeździłem również w Australii, nie wiedziałem, że trzeba go serwisować. Okazało się, że silnik, który był nowiutki w Australii ma już na liczniku 35 imprez. Przyjechałem na zawody do Stoke i… cóż to była za eksplozja! Zatarłem go już w pierwszym wyścigu – śmieje się Craig.

1988 – 1990 Poole Pirates, 1991 – Oxford Cheetahs. Mozolna wspinaczka na szczyt, choć tak po prawdzie Boycie marzył o tym, aby awansować do finału światowego. Medale nie były mu w głowie. W 1991 roku Craig nazwałby szaleńcem każdego kto wywróżyłby mu medal IMŚ… Boyce jeździł wówczas z numerem 2 u boku samego profesora, Hansa Nielsena. - Nie muszę mówić jak trudną sztuką jest ściganie się pod nr 2 mając takiego asa (Hansa Nielsena) jako prowadzącego parę. Nie narzekałem, uczyłem się, ale sezon 1991 był dla mnie koszmarny. Podczas finału Commonwealth w King’s Lynn doznałem złamania kręgów. Wróciłem na tor po żmudnej rehabilitacji, odjechałem trzy mecze i znalazłem się w kanapce pomiędzy braćmi Lofqvistami w szwedzkim Vastervik. Diagnoza: prawa noga w potrzasku, połamane kości, przeogromny ból… – wyznaje Australijczyk.

Craig Boyce jako menedżer reprezentacji Australii. Craig Boyce jako menedżer reprezentacji Australii.

O ironio, to na torze King’s Lynn, Boycie ujrzał po raz pierwszy swojego idola, Erika Gundersena. W 1988 roku na torze przy Saddlebow Road, Erik Gundersen i Hans Nielsen kręcili astronomicznie szybkie czasy w test meczu z Brytyjczykami. - Pamiętam ten mecz. Kelvin Tatum walczył jak lew, choć zawsze uchodził za startowca. Nie mogłem uwierzyć jak szybko pokonywali łuki i proste. Pomyślałem sobie: gdzie ja jestem? W którym punkcie kariery? Przecież nigdy nie będę tak profesjonalny jak Erik, Hans czy Kelvin. Erik płynął po torze. To mój idol, zawsze chciałem go naśladować. Szkoda, że przyjechałem tak późno na Wyspy, w 1989 roku w Bradford Erik miał ten koszmarny wypadek w finale DMŚ… – twarz Craiga posmutniała.

Właśnie, twarz. W środowisku żużlowym Craig nosił przydomek "Face". Skąd u licha ta ksywka? - Mój tata lubił mieć naburmuszoną twarz, lubił stroić różne dziwne miny, aby rozweselać towarzystwo. Normalnie byłby wymarzonym wzorem dla karykaturzystów. Mój kuzyn nazwał tatę "Face". Kiedy któregoś dnia w warsztacie zrobiłem podobną, naburmuszoną minę jak mój tata, kuzyn poszerzył wachlarz i krzyknął do mnie: "hej, Face junior!" i tak już zostało. Nie jestem marudą, dobry ze mnie chłopak – śmieje się Craig.

Na drugą część tekstu Tomasza Lorka zapraszamy w poniedziałek.

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×