Damian Gapiński - Ta ostatnia niedziela: Kowal zawinił, Cygana powiesili

Emocji, które towarzyszyły rewanżowemu spotkaniu Enea Ekstraligi pomiędzy Włókniarzem Częstochowa a Unibaksem Toruń, wystarczyłoby na kilka spotkań w tym sezonie.

Kowal zawinił, Cygana powiesili

Rywalizacja pomiędzy Stelmetem Falubazem Zielona Góra a Unią Tarnów zeszła na drugi plan w świetle wydarzeń związanych z pojedynkami Unibaxu Toruń z Dospelem Włókniarzem Częstochowa. W dramatycznych okolicznościach, po defekcie Rune Holty, do finału awansowały toruńskie Anioły. Emocje, jakie towarzyszyły spotkaniu rewanżowemu, zwłaszcza w jego końcówce, były i chyba nadal są ogromne. Oliwy do ognia dolała informacja o odebraniu punktów zdobytych w 14. biegu przez Artura Czaję. Ze strony częstochowskiego klubu posypały się odwołania. Czy to coś zmieni? Wątpię. W historii bardzo mało mieliśmy przypadków we wszystkich dyscyplinach, aby ze względu na popełnione błędy sędziowskie zmieniano wynik rozegranego już spotkania. Częstochowianie przy okazji wykazują się pewną niekonsekwencją. Albowiem błąd w przypadku Artura Czai, który zgodnie z przepisami nie mógł startować w 14. biegu meczu rewanżowego, chcą wykorzystać na swoją stronę. Albo zatem chcemy, aby wykazać błędy i zadośćuczynić poszkodowanym, albo chcemy poprzez wskazanie błędów doprowadzić do... No właśnie czego? Powtórzyć spotkania już się nie da. Zmiana wyniku również nie wchodzi w grę. Jedyne co można byłoby zrobić, to ukarać sędziów.

Czy w obu spotkaniach mieliśmy do czynienia z błędami? Na pewno była to interpretacja sędziego, która przez różne strony została w różny sposób odebrana. O ile wykluczenie Artura Czai w Toruniu przez większość obserwatorów wskazane zostało jako błąd sędziego Grodzkiego, o tyle sytuacja pomiędzy Adrianem Miedzińskim i Emilem Sajfutdinowem nie była już tak jednoznaczna. Dla mnie wykluczony powinien zostać Adrian Miedziński, który nie jechał swoim torem jazdy. Z drugiej jednak strony rację mają kibice, którzy od razu znaleźli analogiczną sytuację z Grigorijem Łagutą, po której Rosjanin nie został wykluczony. "Wisienką na torcie" potencjalnych błędów obu spotkaniach było wykluczenie do końca zawodów Rafała Szombierskiego. Moim zdaniem sędzia Marek Wojaczek podjął jak najbardziej słuszną decyzję. Po raz pierwszy w środowisku sędziowskim znalazł się sędzia, który pokazał, że ma cojones. Problem w tym przypadku polega na tym, że jego poprzednicy nie mieli odwagi, aby za podobne przewinienia karać zawodników przynajmniej żółtą kartą. A na taką w pierwszym meczu zasługiwali i Adrian Miedziński i Grigorij Łaguta. To wszystko pokazuje, jak wiele jest zapisów regulaminowych, które pozostawiają zbyt szeroką możliwość interpretacji sędziów. Wtedy łatwo o oskarżenia o błąd.

Częstochowianie szybko znaleźli winnych tego, że nie awansowali do finału. To sędziowie. Długa lista ich przewinień została opisana w odwołaniu do Enea Ekstraligi. Moim zdaniem przyczyn ich ogólnej porażki w tym dwumeczu było kilka. Podstawowa to nieodpowiedzialność Rafała Szombierskiego. Tylko laik może stwierdzić, że zawodnik Włókniarza nie upadł w tym biegu celowo. Druga przyczyna to słaba postawa Łaguty w meczu rewanżowym. Oczywiście wlał w serca kibiców nadzieję w 14. biegu, ale 9 punktów w sześciu startach to chyba nie jest dorobek, jakiego oczekuje się od jednego z liderów, zwłaszcza pod nieobecność Emila Sajfutdinowa. Wreszcie trzecia sprawa, to decyzje sędziowskie, które może nie były do końca błędne, ale wątpliwości były rozstrzygane na korzyść Unibaksu. Tutaj tkwi problem, a nie tylko w błędach sędziowskich, o których pisze Włókniarz w swoim odwołaniu.

Atmosfera jaka zapanowała po meczu jest troszeczkę niesmaczna. W pełni rozumiem rozgoryczenie po braku awansu, ale podjęcie działań, które zapewne nic nie wniosą, nie wygląda najlepiej medialnie. W Częstochowie "Kowal zawinił, a Cygana powiesili". A mogło być przecież jeszcze gorzej! Wyobraźcie sobie, że Holta dowozi jednak swoje punkty do mety, mecz kończy się wynikiem dającym awans do finału Włókniarzowi, po czym odejmowane są punkty Czai. Nie wiem jak Wy, ale ja nie potrafię sobie wyobrazić tego, co działoby się po tej decyzji.

Hej chłopcy, bagnet na broń

Kluby Enea Ekstraligi chcą zmian. Nie podoba im się sposób zarządzania spółką i polityka finansowa, która zakłada między innymi podwyższenie opłat transferowych, czy wypłacenie dywidendy Polskiemu Związkowi Motorowemu. Na oskarżenia klubów bardzo ostro zareagował prezes PZM Andrzej Witkowski. Szybko byliśmy również świadkami oświadczenia Ministerstwa Sportu, które odcięło się od działań klubów. Najbardziej w tym wszystkim zaskakują dwie rzeczy: ostra riposta prezesa PZM i nerwowa reakcja rzecznik prasowej Ministerstwa Sportu, która chyba nie do końca przeczytała oświadczenie klubów. W nim wspomniano o tym, że działania we współpracy z ministerstwem będą miały miejsce dopiero wtedy, kiedy w drodze dialogu z PZM, nie uda się dojść do porozumienia. Plotka głosi, że pani rzecznik pozwoliła sobie nawet na telefony w tej sprawie do prezesów klubów Ekstraligi.

Jedno jest pewne. Poza emocjami związanymi z walką o medale, będziemy świadkami kolejnych emocji związanych z konfliktem w polskim żużlu. Bo niewątpliwie z konfliktem mamy do czynienia. Trudno w tym wszystkim określić, kto ma rację. Z jednej strony przyjmuję argumenty klubów, które chciałyby mieć większy wpływ na podejmowane decyzje. Z drugiej jednak strony trafny jest argument, że robiły to przez ostatnie sześć lat i niczego dobrego to nie przyniosło. Wszystko można ująć jednym wspólnym mianownikiem. Chcemy zmian, ale chyba nie do końca wiemy, co chcemy zmieniać. Brakuje jednej konkretnej wizji przyszłości. Jeden zmieniałby po raz kolejny regulamin. Drugi chciałby wprowadzić swojego człowieka do Rady Nadzorczej. Trzeci dostawać więcej pieniędzy z Ekstraligi. I tak znowu każdy patrzy przez pryzmat problemu, który go dotyka. W zakresie zarządzania polskim żużlem od lat stoję na stanowisku, że potrzeba nam takiego "Komisarza Sterna". Chodzi oczywiście o Davida Sterna, komisarza ligi NBA, najlepszej ligi świata. To pod jego rządami NBA stała się najlepiej opłacaną ligą i przeżywała intensywny rozwój. W polskim żużlu istnieje za duże rozczłonkowanie władzy. Prezes Ekstraligi od samego początku niewiele ma do gadania. A chyba takiego skupienia władzy w rękach prezesa, wybranego przez środowisko jako osobę obdarzoną zaufaniem, nam potrzeba. Musi być to osoba bardzo dobrze przygotowana merytorycznie i co najważniejsze niezwiązana z żadnym klubem. Wie coś o tym prezes Stępniewski, który mimo złożenia rezygnacji z funkcji prezesa Unibaksu, cały czas jest posądzany o sprzyjanie temu klubowi. To z kolei nie sprzyja atmosferze, która w tej chwili wymaga natychmiastowego oczyszczenia. Od ponad roku powtarzam również, że skończył się czas, kiedy w polskim żużlu można było coś zmienić w drodze ewolucji. Twierdzę, że można to zrobić tylko w drodze rewolucji. Ale nie siłowej, tylko merytorycznej. Zatem "Hej chłopcy, bagnet na broń"!

Damian Gapiński

Źródło artykułu: