Grzegorz Drozd: Brytyjskie ostatki

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Profeska na prowincji

Rano nad stadionem przeszła potężna ulewa, która zamieniła tor w bajoro. Na obiekt dotarłem w samo południe. Na niebie pojawiło ostre słońce, ale arena walki niezmiennie wyglądała makabrycznie: jedno wielkie błoto. Zawody miały się rozpocząć za trzy godziny. - Jest szansa? - zapytałem niemrawo pierwszą napotkaną osobę na stadionie, czyli starszą panią niosącą kanapki do parkingu. - Nie jest źle. Słonce świeci, damy radę - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem. Kobieta wprowadziła mnie swoim optymizmem w lekkie osłupienie. Na gadanie nie było jednak czasu. Grupka osób zabrała się do pracy. W ruch poszły trzy traktory i koparko-ładowarka. Najpierw potężna szyna zebrała błotnistą maź na środek toru. Następnie koparka zrzuciła błoto na płytę w środku toru, która również przypominała jedno wielkie bajoro. Po czym koparka wykonała kilkanaście rund poza stadion, aby przywieść kilka ton w miarę suchego materiału z pobliskiego toru motocrossowego. W międzyczasie klasyczne brony mieszały materiał. Najlepsze miało jednak dopiero nastąpić. Ni stąd, ni zowąd na tor wjechała ogromna zamiatarka ulic i wygładziła nawierzchnię.
Cała akcja ratunkowa trwała półtorej godziny. Gdzie to wszystko miało miejsce? Czy może na stadionie najlepszej żużlowej ligi świata? W Rzeszowie, w Gorzowie, a może w Toruniu? Nie. Bo tam zamiast przygotowywać tor, trwają kłótnie do fleszów kamer z rękami w kieszeniach wszelkiej żużlowej świty. Od prezesów na mechanikach kończąc. Czy może na stadionie angielskiej Elite League? Gdzie ponoć startują tacy kozacy jak Darcy Ward, Bjarne Pedersen, a żużel odbywa się w anormalnych warunkach? Nie. Bo to już nie te czasy. Teraz mecz Elite League odwołuje się o ósmej rano. Gwiazdom jeździć w błocie się nie chce, a i promotorom niechętnie z domu wychodzić. Nie. Tam też nie. Wszystko działo się w Mildenhall. Mały klubik z National League, gdzie za kilka funtów startują amatorzy i działają ludzie, którzy z żużla nic nie mają. Prócz satysfakcji. - Jutro wstaję o piątej rano i zasuwam do roboty - mówi szef Mildenhall, Kevin Jolly. Zwykle roześmiany były zawodnik Ipswich Witches. Jak na szefa przystało umorusany po łokcie, w gumiakach i łopatą w ręce. Nie dawał pogodzie za wygraną. Wtórował mu Chris Louis, kolejny człowiek od wszystkiego. - Dawno czegoś takiego nie widziałem. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy - odpowiedział Chris, manager Tygrysów z Mildenhall. W niedzielę (20.10.) miał odbyć się rewanżowy mecz półfinału Pucharu National League. Z powodu deszczu było to już trzecie podejście. W parkingu zrobiło się tłoczno. Do zawodów coraz bliżej.

Okrutny żużel

Maszyny zawarczały. Z głośników poleciała muzyka. Zbierali się pierwsi kibice. Bufet na pełnych obrotach. Aura tego dnia jednak nie dawała za wygraną. Nadciągające ciemne chmury nie przeszły obok. Na 10 minut przed prezentacją z nieba przylało niemiłosiernie. Werdykt sędziego mógł być tylko jeden: zawody odwołane. - Żużel potrafi być okrutny - pomyślałem. Nie miał litości dla Kevina, pomagającej mu żony, chłopaków z dalekiego Isle of Wight i wszystkich zebranych na stadionie. Ileż trzeba mieć zapału, aby to wszystko znieść i nie rzucić tym wszystkim w cholerę. Nie miał litości też dla Chrisa Louisa. Przemoknięty i niezmordowany były gwiazdor Ipswich Witches w strugach deszczu mozolnie wyciągał dmuchawy przy bandzie. Załadował na taczki i na chwiejnych nogach od sporego ciężaru i oporu piasku pod kołem odwiózł sprzęt do garażu. Chris Louis drugi wicemistrz świata z 1993 roku. Największa sensacja finału w Pocking. Uległ tylko dwóm asom. Samowi Ermolence i Hansowi Nielsenowi. Fachowcy wróżyli Anglikowi wielką karierę. Ale jak napisałem - żużel bywa okrutny. Na szczęście z makabrycznego zderzenia ze stalowym stojakiem podtrzymującym taśmę na częstochowskim stadionie wyszedł cało.

- Nie miałem szans zauważyć metalowego pręta. Budka sędziego w Częstochowie jest nad wyraz wysoko - tłumaczył się z kardynalnego błędu sędzia tamtych zawodów, Włodzimierz Kowalski. Louis nie ma żalu do losu. Ani za Częstochowę, ani za deszcz, który po raz trzeci "odwołał" pojedynek z Isle of Wight. Ani za brak pomocy centrali w organizacji żużla na Wyspach. - Nie pomagają. Sami o wszystko dbamy. Sport musimy traktować jak biznes, bo inaczej nie przetrwamy - tłumaczy Kevin Jolly. - Żużel wymaga sporo pracy, ale chcemy i kochamy to robić. Jestem chłopakiem stąd. Podobnie jak Chris. Mildenhall leży blisko Ipswich. Mamy kilku zdolnych młokosów. Na razie jest to etap zabawy, choć portfele ojców - jedynych sponsorów - inaczej to zapewne odczuwają - śmieje się Jolly. - Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Wszyscy tak zaczynają. Nie inaczej Tai Woffinden. Kto wie, może nasz trud wynagrodzi nam kiedyś kolejny tytuł mistrza świata dla Brytyjczyka - kończy z nadzieją w głosie Kevin.

Grzegorz Drozd

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
Chris Louis Chris Louis


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×