Miałem bardzo mało jazdy - rozmowa z Michałem Szczepaniakiem, zawodnikiem Włókniarza Częstochowa

Zwycięstwem Michała Szczepaniaka zakończył się niedzielny Memoriał Rifa Saitgariejewa. Wychowanek Iskry Ostrów zgromadził po pięciu seriach startów 14 punktów i wystartował w biegu o pierwsze miejsce z Robertem Miśkowiakiem. Starszy z braci Szczepaniaków wyszedł z tej konfrontacji obronną ręką i mógł cieszyć się ze zwycięstwa w całym turnieju.

Jarosław Galewski: Przede wszystkim gratuluję zwycięstwa. Można powiedzieć, że dzisiejsze zawody były udanym zakończeniem sezonu…

Michał Szczepaniak: Zdecydowanie tak. To bardzo udane zakończenie sezonu. Nie da się ukryć, że chciałem się trochę odbudować po ostatnich meczach ligowych. W Ostrowie zawsze jeździło mi się bardzo dobrze i w niedzielne popołudnie było tak samo. Jestem bardzo zadowolony ze zwycięstwa. To były wprawdzie zawody towarzyskie, ale myślę, że w dzisiejszych czasach każdy chce zawsze wygrywać. W moim teamie panowała pełna mobilizacja.

Jaki był tegoroczny sezon w wykonaniu Michała Szczepaniaka?

- Można powiedzieć, że średni. Na pewno początek nie był zły. Awansowałem do mistrzostw Europy, walczyłem w eliminacjach do Grand Prix i finale IMP. Niestety, później przytrafiła mi się kontuzja. Jak wiadomo, miałem złamaną łopatkę. Od tego czasu było nieco gorzej. Warto jednak powiedzieć, że po powrocie miałem kilka dobrych spotkań. Fatalne w moim wykonaniu były ostatnie dwa mecze ligowe. Poza tym, miałem bardzo mało jazdy, co jest widoczne na torze. Jeżeli jeździ się raz na miesiąc, to odstaje się od konkurencji. Tym bardziej jest to widoczne w Ekstralidze, gdzie poziom jest naprawdę wysoki.

Jak sam wspomniałeś, nie startowałeś często. Może wybór Częstochowy przed tym sezonem był błędem?

- Teraz za późno na takie dywagacje. To już było. Trzeba się skupić na nowym sezonie i nie wracać do przeszłości. Nie ukrywam jednak, że żałuję, że nie miałem więcej jazdy. W żużlu chodzi o starty. Nikt nie chce być zawodnikiem rezerwowym, który czeka na szansę występu. Dobre wyniki można osiągać tylko przy regularnych startach.

To miał być wielki sezon w wykonaniu Włókniarza Częstochowa. Niestety, w pewnym momencie plany pokrzyżowały wam kontuzje…

- Dokładnie tak. Kontuzji było tak dużo, że przeszkodziły nam w skutecznej walce. Do teraz mamy problemy z urazami naszych zawodników. Dobrze, że to już koniec sezonu. Całe szczęście, że nie stało się nic poważniejszego.

Jak zareagowali na końcowy wynik zespołu działacze częstochowskiego klubu?

- Celem było pierwsze miejsce. Z czwartej pozycji działacze na pewno nie są zadowoleni. W tej chwili trudno powiedzieć, jaka jest atmosfera w klubie. Jednak wydaje mi się, że nie jest najlepiej.

Czy odbierasz już telefony od działaczy innych klubów?

- W tej chwili jeszcze nie można rozmawiać o kontraktach. Jak na razie jest cisza. Cały czas myślę o przyszłym sezonie. Należy jednak pamiętać, że mam dwuletni kontrakt z Częstochową. Zobaczymy, jak potoczą się sprawy. Mamy jeszcze sporo czasu. Nie ukrywam jednak, że przydałoby mi się znacznie więcej jazdy.

Twoim rodzinnym miastem jest Ostrów. Czy śledziłeś występy swojego macierzystego klubu w zakończonym sezonie?

- Myślę, że występy ostrowskiego klubu można ocenić dobrze. Były mecze lepsze i gorsze. Gdyby nie ujemny dorobek punktowy, to wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Nie było źle, chociaż od niektórych zawodników wymagano chyba trochę więcej.

Przyszły sezon będzie pierwszym w gronie seniorów dla twojego brata. Czy myślisz, że Mateusz sprosta temu wyzwaniu?

- Myślę, że tak. W Ekstralidze będzie mu trudno się załapać. Na pewno stać go na bardzo wiele punktów w solidnym klubie z pierwszej ligi. Powiem szczerze, że różnica pomiędzy Ekstraligą a pierwszą ligą jest kolosalna. Wydaje mi się, że Mateusz bez problemu sobie poradzi.

Komentarze (0)