Stefan Smołka: Pozamykane ligi
Prowokacyjna w założeniu propozycja red. Damiana Gapińskiego zamknięcia najwyższej polskiej ligi żużlowej, czyli wyizolowania jej, odcięcia od innych lig, jest pomysłem chybionym do bólu.
Stabilność finansowa, Panie Damianie, jest pojęciem tyleż względnym, co zmiennym. Oczywiście wejście raz na tę drogę "postępu" zacementowałoby skład elity na lat kilka, bo śmietankę zlizywaliby wciąż ci sami skupieni na początku w superlidze beneficjenci. Duża kasa od możniejszych sponsorów instytucjonalnych bądź prywatnych, także za prawa transmisji TV, etc. nie wychodziłaby poza ów szczelny krąg wybranych. Tyle, że prezesi tych kolosów na glinianych nogach, zajęci zakupowym nawykiem (co uwielbiają robić), żywiąc się iluzją swojej napompowanej wielkości, w nosie mieliby szkolenie, bo to jest nudne, trudne, ryzykowne, mało medialne i trwa przeraźliwie długo. A błyszczeć chciałoby się już - teraz, natychmiast. Upadki spektakularne byłyby w tych warunkach nieuniknione.
Z tak wyodrębnionej superligi nikt by nie spadał, nikt by też do niej nie awansował. Słowem inna planeta. Historia polskich lig żużlowych zna zbliżone po części przypadki. Obowiązywał już w żużlowych rozgrywkach system dwuletnich rozliczeń spadków i awansów. Było to w latach 1963-1968 i nikt tego dobrze nie wspomina. Kto miał zlecieć, i tak zleciał, tyle że rok później, a ile krzywdy wyrządzono klubom, które wygrały trudne całoroczne rozgrywki w II lidze (Unia Tarnów, Włókniarz Częstochowa, Unia Leszno), a nie awansowały, bo tak chciał przekombinowany regulamin, to koszmarami śni się niektórym do dziś. U podstaw tamtego pomysłu sprzed 50 lat leżało również ukrócenie zjawiska ciągłych awansów i spadków tych samych klubów, co rzekomo miało być nudne. Z perspektywy Warszawy, może i było... Fani natomiast cieszyli się z awansu, smucili spadkiem, bo dolą kibica jest (a także sportowca) "raz na wozie, raz pod wozem". I w tym cały urok tej szczególnej, ale ważnej dziedziny życia, która jednym jest obojętna, drugich zaś porywa bez reszty.
Gdy spojrzeć na sprawę z biznesowego (raczej korporacyjnego) punktu widzenia, to ten pomysł pewnie ma jakiś sens. Ale to nie jest najlepsza ambona - jest zbyt wysoko usadowiona - z niej widok jest spłaszczony, nie oddaje głębi czy perspektywy. Dla takich jak ja, wapniaków z nizin, sport znaczy więcej niż góra szmalu, zza której nie widać charakteru. Kasa się liczy, jak wszędzie, ale na dalszym miejscu. Systematyczne wzrastanie, od upadków pierwszych i sponiewierań w wieku juniorskim, poprzez mozolny trud i budowanie w pocie czoła sportowej marki przez lata, aż do mistrzostwa absolutnego - jednostki czy też zespołu ludzi. Laury, zaszczyty i apanaże owszem, bez tego nie ma sportu w wyczynowym wymiarze, ale nic za wszelką cenę. Wielu próbuje, niewielu szczyty zdobywa. To normalne. Liczy się samo dążenie do wytyczonego celu, doskonalenie siebie poprzez sport. Porażki są chlebem powszednim. Tak też można zdefiniować ideę olimpizmu twórcy nowożytnych igrzysk barona Pierre’a de Cuobertina.Z drugiej strony, nikt nie zabroni biznesmenom wchodzenia w sport. Oni zresztą nie dadzą się wyautować, zbyt wiele tu pokus rozlicznych. Spokojnie: odejdzie ten, przyjdą następni - bez obaw - nikomu naprawdę nie musimy bić pokłonów tylko dlatego, że ma forsę - aż tak źle jeszcze nie jest. Spójrzmy, nie byłoby kilku karier parlamentarnych bez wcześniejszego zaangażowania w speedway. Warunki stawiać powinny związki krajowe, organizacje i stowarzyszenia działające w oparciu o wpisane w statut sprawdzone idee - z tradycyjnym pojmowaniem ducha sportu: lepszy ten kto "szybciej, dalej, wyżej". Nie zaś ten komu bliżej do układów i tym samym... do kasy. Trudna do osiągnięcia równowaga w mariażu - czysty sport i biznes jest, wierzę, możliwa.
Tylko kto w speedway’u tę równowagę zaprowadzi? PZM i jego żużlowe władze są zbyt słabe, choć czasem tu i ówdzie możnym się stawiają. Widać to było, gdy szef GKSŻ Piotr Szymański (przyzwoity człowiek, bez dwóch zdań) wspomniał o konieczności preferencji dla wychowanków danego klubu. Lobby prezesów "kupujących" jest niestety o wiele silniejsze od tych, co preferują trud stałego naboru i żmudnego szkolenie u podstaw. Tzw. centrala jako całość sprzyja niestety więcej tym pierwszym. Pomysł "zamknięcia ligi" zdaje się (pewnie mimo woli) wpisywać w tę pokrętną pseudologikę. Pierwszy krok już został zrobiony. Dziwne nazewnictwo poszczególnych lig ma pokazać ich wzajemną odrębność, a nie logiczną gradację podług prezentowanych klas.
Kopiowania modeli ze Stanów w grach zespołowych raczej bym się wystrzegał (oni nawet z futbolu zrobili amerykański dziwoląg), tak samo jak wcześniej małpowania brytyjskich wzorów w speedway’u, co przyniosło skutki więcej niż opłakane. W obu tych przypadkach, choć merytorycznie nie mają ze sobą nic wspólnego, rzuca się w oczy owczy pęd ku medialnemu show, co przeniesione na polski grunt już tylko ów cyrk objazdowy przypominać będzie, nie sport.
Jeśli zabraknie odważniejszych ruchów prostujących wieloletnie przegięcia w naszym żużlu, bazujących na zwykłym rozsądku, o który też nawołuje Robert Noga, to zamykanie lig nie będzie wcale potrzebne, bo najpierw trzy skurczą się do jednej, a potem i ta jedna nieuchronnie się zwinie. Zostanie tylko zgasić światło, beknąć i ułożyć się do snu kamiennego.
Stefan Smołka
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>