Kiedy "rzuciłem" propozycję zamknięcia Ekstraligi, nie spodziewałem się, że wywoła ona tak wiele emocji. Jako pierwszy odniósł się do niej redaktor Robert Noga, który skrytykował pomysł. Jeszcze dalej idzie Stefan Smołka, który moją propozycję nazywa "z piekła rodem".
Najpierw parę słów o założeniu tekstu, bo obaj wcześniej wymienieni panowie do tego nawiązują. Nie była nim wcale prowokacja, czy też wlanie życia w wyleniałe z nudów towarzystwo. Przerwa zimowa to właściwy okres, aby miniony sezon poddać analizie i wyciągać z niego wnioski. Mój był bardzo prosty - w ostatnich latach spadki i awanse z Ekstraligi to wewnętrzna walka kilku klubów, które ze względu na różnice w poziomie sportowym, organizacyjnym i finansowym pomiędzy ligami, stoją na z góry przegranej pozycji w walce z klubami, które mają ugruntowaną sytuację. Dlatego szukałem rozwiązania, które pozwoli na pasjonowanie się do końca rozgrywek walką o mistrzostwo Polski, a nie bojem o przetrwanie i uniknięcie spadku.
Stefan Smołka pisze, że mój pomysł jest z gruntu zły, bo "Oznaczałoby to szybki upadek ośrodków, gdzie jeszcze chce się szkolić i tą naturalną (dla sportów zespołowych w ogóle) drogą awansować w hierarchii ligowej". O jakich klubach mówimy? Które to kluby stawiają w dzisiejszych czasach na szkolenie i tym sposobem chcą sforsować bramy Ekstraligi?
Moim zdaniem nie ma takiego klubu. Znany z bardzo dobrej pracy z młodzieżą klub - Unia Leszno już w Ekstralidze jest. Na własnych wychowanków stawiają w Zielonej Górze. A pozostałe kluby? Pomijając juniorów - maksymalnie jeden wychowanek. Cieszę się z tezy, którą postawił redaktor Smołka. Oznacza ona bowiem, że szkolenie młodzieży jest tańsze, niż ściąganie gotowych zawodników. Ja też tak zawsze uważałem. Działania klubów pokazują jednak, że jest dokładnie odwrotnie. Wolą sprowadzić "gotowca" niż mozolnie, przez parę lat inwestować zawodnika nie mając gwarancji, że za rok lub dwa wyfrunie z ojcowskiego gniazdka, skuszony propozycją bardziej zamożnego klubu. Sytuacja ze szkoleniem w PLŻ, czyli rozgrywkach, które przez propozycję zamknięcia ligi miałyby stracić najwięcej, jest taka sama. Pomijając Lokomotiv Daugavpils, który z natury rzeczy stawia "na swoich", pozostałe zespoły to w większości zlepek zawodników, którzy z różnych względów pasowali do koncepcji składu. W zakresie szkolenia młodzieży dodam również, że ten temat w Polsce kuleje, ale głównie dlatego, że władze polskiego żużla nie wymuszają przepisami obecności w składzie odpowiedniej liczby wychowanków.
Zgadzam się z twierdzeniem, że stabilność finansowa Panie Stefanie jest pojęciem zmiennym. Ale właśnie jej zmienność jest jednym z powodów, dla których pojawiła się moja propozycja. Budowanie siły klubu to proces długotrwały. W większości przypadków w Polsce, kluby to spółki, które z natury rzeczy powinny być nastawione na zysk. Koniecznie powinny wykazywać się płynnością finansową. Trudno ją jednak zachować, kiedy po awansie z I ligi, w której do awansu wystarczał budżet na poziomie 3,5 miliona złotych, nagle trzeba zbudować budżet dwa razy większy, aby myśleć o utrzymaniu (beniaminek musi zapłacić więcej, gdyż jest z natury rzeczy dla żużlowców mniej stabilnym podmiotem od klubów już startujących w Ekstralidze). Z punktu widzenia każdej firmy, dwukrotne zwiększenie obrotów, to potężne wyzwanie. Wyzwanie, które niesie za sobą konieczność poniesienia stosownych kosztów (zatrudnienie lepszych zawodników), jednak bez gwarancji, że będzie miało to przełożenie na większe wpływy do kasy (mniejsza niż zakładano frekwencja na stadionie, niespełnione obietnice sponsorów po awansie). Podstawowy problem polskiego żużla jest również taki, że kluby mówiąc o budżecie na poziomie stycznia, mają w wielu przypadkach również na myśli zaległości z poprzedniego sezonu. Stąd absurdy w postaci licencji warunkowych, kiedy to zadłużony po uszy klub, kontraktuje nowych - drogich zawodników.
W mojej propozycji sytuacja ma być odwrotna. Najpierw udowodnij, że nie masz długów, dorosłeś organizacyjnie, finansowo i sportowo do jazdy w Ekstralidze, a będzie ci dane. Zamknięcie ligi nie oznacza bowiem, że nikt nie ma do niej awansować, ani z niej spadać. Jeżeli po sezonie okaże się, że ktoś nie wypełnił kontraktów, to niestety musiałby przynajmniej rok pojeździć w PLŻ, aby złapać oddech. Ta zasada działa w drugą stronę - pokazałeś, że można zbudować silny klub, zwłaszcza w momencie, gdy pojawił się możny sponsor - proszę bardzo, zapraszamy do Ekstraligi. Nie chcę wymieniać klubów z nazwy, aby nie narazić ich działaczy na krytykę ze strony kibiców. Z rozmowy z działaczami jednego z nich wiem jednak, że mimo iż posiadają skład, który stawia ich w roli jednego z głównych faworytów do awansu, to ten awans wcale nie jest im na rękę. Dlaczego? Bo zdają sobie sprawę, że nie będą w stanie podwoić budżetu, aby móc startować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Dlaczego zatem mamy karać awansem kogoś, kto nie jest przygotowany?
Od lat budujemy w Polsce produkt pod nazwą "Speedway Ekstraliga". Ma on niezłe opakowanie, w którym niestety trafiają się trefne cukierki, które w połowie sezonu nie mają pieniędzy na dalsze funkcjonowanie. Czas na odpowiedni przegląd cukierków i wskazanie, które z nich powinny się w tym kartoniku znajdować, a które muszą iść do poprawek. Cały czas trzeba jednak rozglądać się, czy nie pojawił się inny smakołyk, który warto dołożyć do pudełka.
Damian Gapiński