- Nie skupiałem się na maksymalnej liczbie oczek jakie mogłem zdobyć. Chciałem po prostu dobrze pojechać, żebyśmy osiągnęli przed rewanżem jak największą przewagę. A Gdańskowi życzę jak najlepiej. Żeby wygrywali na swoim obiekcie. Bardzo lubię to miasto, tamtejszy tor i kibiców. Spędziłem tam bardzo dobry rok - oznajmił.
Tego prestiżowego wyczynu pozbawił go dopiero w ostatnim wyścigu Leon Madsen, z którym to Słowak poradził sobie parę gonitw wcześniej. - Mogłem jechać trochę bardziej ambitnie, ale wynik był ustalony i nie było sensu szarżować, zapuszczać się w jakąś pogoń i forsować zdrowia. Przed nami kolejne spotkania i w takim wypadku próba uwikłania się w walkę jest czasem zgubna. Można niepotrzebnie napytać sobie biedy - wyjaśnił.
Przez trzy ostatnie lata Vaculik miał bardzo częste okazje do wspólnych występów z Duńczykiem. W tym jednak dla Madsena zabrakło miejsca wśród Jaskółek i jego wybór padł na team znad morza. Mimo to obaj wciąż uwielbiają swoje towarzystwo, nie stroniąc od żartów. Do legendy przeszły już ich sparingi bokserskie. A z zamiłowania do tej dyscypliny słynie przede wszystkich jeździec zza naszej południowej granicy. - Miło, że od razu w pierwszej rundzie na naszym obiekcie była okazja do ponownego sparingu (śmiech). Z Leonem jesteśmy świetnymi kolegami. Niestety taki jest sport. Raz ktoś przychodzi, innym razem odchodzi. Być może nasze drogi jeszcze się zejdą - zdradził z nadzieją.
Bezpośrednio przed meczem w obozie Vaculika panowało olbrzymie skupienie, a o lekceważeniu niedocenianego rywala nie było mowy. Nikt bowiem nie wiedział na co stać zespół, który w pierwszej serii Enea Ekstraligi był sprawcą największej sensacji i w pokonanym polu pozostawił Anioły z Torunia. - Fajnie, że ten mecz się tak ułożył. Tak naprawdę był on dla nas dużą niewiadomą. W pierwszej kolejce nasi przeciwnicy zwyciężyli Unibax, który na papierze jest bardzo silny. My zrobiliśmy co do nas należało. Każdy solidnie wcześniej potrenował żeby jak najlepiej dopasować sprzęt. Co prawda niektórzy jeszcze delikatnie poszukują tego optymalnego "setupu", ale jestem przekonany, że go znajdą - stwierdził z pewnością w głosie.
Słowa z ostatniego zdania dotyczyły w głównej mierze Krzysztofa Buczkowskiego, który w seniorskim zestawieniu był najsłabszym ogniwem w talii kart rozdawanych przez Marka Cieślaka. - "Buczek" jeździ dopiero pierwszy rok w Tarnowie. Musi się nauczyć poruszania na tej nawierzchni. Ja wierzę, że jest to kwestia paru praktyk i będzie mocnym punktem naszej ekipy. Obserwuję go, to jest profesjonalista pełną gębą. Bardzo serio podchodzi do sprawy. Już tyle lat jeździ na żużlu, że na sto procent sobie poradzi - usprawiedliwiał kolegę z drużyny Słowak.
24-latek całkowicie zapomniał już niepowodzeniach z minionego roku. Odciął się zupełnie zmieniając nawet barwy obić swoich motocykli. - Spodobały mi się te kolory, które mam aktualnie. Jak rok temu byłem w Togliatti, Artiom Łaguta miał na sobie kewlar w ich barwach. Powiedziałem sobie w głębi: "Kurczę, ale mi się to podoba", tym bardziej, że barwy Rosji i Słowacji są identyczne. Wymyśliłem więc sobie charakterystykę słowacką - opowiedział skąd ta zmiana.
Wspominaliśmy już o tym jak wielkim fanem "szermierki na pięści" jest indywidualny mistrz Europy. Jego idolem jest Manny Pacquiao - posiadacz pasa WBO w wadze półśredniej. Filipińczyk zrewanżował się odbierając tytuł Tomothy’emu Bradleyowi, który w 2012 roku w kontrowersyjnych okolicznościach pokonał "PacMana" nie jednogłośnie na punkty. - Manny pokazał serce i utwierdził wszystkich w przekonaniu, że pierwszy raz też triumfował chociaż sędziowie wydali mocno nagięty werdykt. Teraz czekamy na to na co każdy fan boksu, czyli starcie z Floydem Mayweatherem. Mam nadzieję, że w końcu do tego wielkiego wydarzenia dojdzie, ja wtedy będę sercem za Pacquiao - poinformował posiadający dużą wiedzą na temat boksu Vaculik.