Mirosław Jabłoński zaskoczony sytuacją klubu: "Tego chyba nikt nie przewidział"
Obok Petera Kildemanda to Mirosław Jabłoński był najjaśniejszą postacią w zespole częstochowskich Lwów, który przegrał w Tarnowie aż 26:64. Goście jechali jednak bez czterech podstawowych zawodników.
Zadyszka finansowa klubu spod Jasnej Góry już przed piątą rundą ekstraligowych zmagań to wielki szok dla całego środowiska żużlowego. - Tego chyba nikt nie przewidział, ale pewne pytania trzeba kierować do ludzi, którzy tym bezpośrednio zarządzają. Tam jest cały pies pogrzebany, ale liczę, że Włókniarz się pozbiera i będzie niedługo już tylko lepiej - wyraził nadzieję.
Wychowanek Startu Gniezno najczęściej na razie występuje w roli strażaka, który gasi pożar wewnątrz drużyny i jest na każde zawołanie nawet last minute. Z kart historii najnowszej warto wyciągnąć jego przyjazd niemal na ostatnią chwilę, kiedy z jazdy przeciwko Betard Sparcie Wrocław w ramach protestu zrezygnował kapitan Grigorij Łaguta. Nieprzewidziany wcześniej do składu "Jabłko" szybko wyzbierał manatki i pojawił się przy Olsztyńskiej. - Mam nadzieję, że ktoś, kiedyś, gdzieś dostrzeże te zachowania i zostanie to w przyszłości docenione. Nie jest to łatwe i nie jest tak, że się na to decydowałem. Też miewam słabsze dni i inni koledzy jadą w meczach, aczkolwiek zmierza to już wszystko ku dobremu i liczę, że na mnie teraz regularnie będą stawiali działacze - oznajmił.
- Wspólnie z mechanikami jesteśmy już tak zorganizowani, że po treningu, czy zawodach motocykle są od razu robione, aby obyło się bez zaskoczeń. W tamtym roku miałem taką przygodę, że o dziewiątej rano zadzwonili do mnie z Danii i zdążyłem tam na mecz, który rozpoczynał się o dziewiętnastej. Nauczyło mnie to być zaprawionym w bojach - uzupełnił.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>