Stanisław Chomski jest na bieżąco w kwestii rozmów jego byłych podopiecznych z przedstawicielami Stowarzyszenia GKŻ Wybrzeże. - Nie jestem tutaj stroną i ciężko mi się wypowiadać. Prezes Zdunek odbiera to tak, że lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Zawodnicy natomiast mówią, że ktoś podpisał kontrakty i powinien mieć za to odpowiedzialność. Po odejściu Roberta Terleckiego, Tadeusz Zdunek nie był w spółce, która ponosi całą odpowiedzialność za kontrakty, ale odgrywał wiodącą rolę w klubie. Nikogo winnego w klubie obecnie nie ma. Wobec tego sytuacja wydaje się być patowa - przyznał szkoleniowiec.
[ad=rectangle]
Trudna sytuacja w spółce miała negatywny wpływ na wszystkich. - Sam przez osiem miesięcy nie otrzymywałem wynagrodzenia. Niektórzy mówili że uciekłem z okrętu, ale każdy robi to, co uważa za stosowne. Trzeba mieć środki do życia, a ja byłem na utrzymaniu żony. Może umowy podpisywane przez Wybrzeże były zawyżone, ale przez długi czas nikt ich nie renegocjował. Intencje Zdunka są takie, by znaleźć kompromis. Stawia takie warunki, jakie może spełnić. Trudno się nie zgodzić z tym tokiem myślenia, jednak według mnie mówienie, że żużlowcy i tak zarobili za dużo jest subiektywne. Jeden się cieszy jak zarobi 100 złotych w ciągu dnia, dla innego 1000 złotych to mało. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Trudno jest o kompromis, ale te propozycje nie wychodzą znikąd. Najwięcej do stracenia mają ci, co zarabiali najlepiej. To przykra sytuacja dla wszystkich, również dla mnie. Sam w tym uczestniczyłem. Co prawda nie byłem osobą decyzyjną w kwestii pieniędzy, ale funkcjonowałem w klubie. Nigdy nie przypuszczałem, że tak się to może zakończyć - zmartwił się Chomski.
Kiedy zaczęło stawać się jasne, że klub nie będzie w stanie realizować kontraktów, na które nie było pokrycia? - Były tworzone różne wizje i na pierwszy rzut oka wydawało się, że są one realne. Okazało się absolutnie inaczej. Jakie były tego powody? Ludzie, którzy tworzyli budżet i podpisywali kontrakty wiedzą to najlepiej. Ja się zorientowałem już wcześniej, że nic z tego nie wyjdzie, ale jak już podjąłem rękawicę, chciałem pomóc. Po powrocie z obozu w Szklarskiej Porębie, który odbył się w marcu zasugerowałem rozwiązania oszczędnościowe. Oglądalibyśmy przez cały sezon głównie młodzieżowców, czy Renata Gafurowa, ale byłaby płynność. Tak się jednak nie stało i wizje legły w gruzach. Według mnie Robert Terlecki nie spowodował takiej sytuacji z premedytacją, tylko zbyt mocno wierzył innym ludziom. Opierał budżet na planach i założeniach. Chciał za wszelką cenę zrealizować swój cel, ale zamiast tego trzeba było spojrzeć realnie, nawet jak by te decyzje miały być niepopularne w środowisku żużlowym. Robert Terlecki nie chciał obcinać zarobków zawodnikom, ale z tego powodu dług rósł i wszyscy na tym cierpią - powiedział ze swojej perspektywy były trener Wybrzeża.
Problemy zawodników i ich nieustępliwość wynikają też z tego, że nie należą oni do tych, którzy podczas swoich karier zarobili miliony. - Musimy sobie teraz odpowiedzieć na pytanie co dalej? Ja zawsze byłem skłonny do ustępstw, ale każdy odpowiada za siebie. Skala problemu jest duża. Ani Miśkowiak, ani Mroczka nie dorobili się w żużlu milionów w trakcie ich dotychczasowych karier. Dlatego jest mi ich żal. Robert był już we wielu niewypłacalnych klubach, natomiast Artur przyszedł do Gdańska po dwóch latach w Gorzowie, gdzie mało jeździł i niewiele zarobił. Wszyscy zawodnicy byli na dorobku, również Krystian Pieszczek, czy Marcel Szymko, którzy mieli kontrakty zawodowe. Problem będących na kontrakcie amatorskim juniorów polegał na tym, że nie dysponowali oni dobrej jakości sprzętem - wyjaśnił Chomski.
Sam szkoleniowiec nie chce wysuwać się przed szereg i czeka na rozwój sytuacji. - Po moim kulturalnym rozstaniu z klubem odbyły się dwie rozmowy i na tym się to skończyło. Temat jest w zawieszeniu, a ja czekam co dalej się stanie z gdańskim klubem. Nie chcę tu wychodzić przed szereg, choć nie są to dla mnie małe pieniądze. Nie będę wyciągał żądań. Zobaczymy jak się ułoży sprawa zawodników, bo oni są tu najważniejsi. Sam liczę na honorowe zakończenie sytuacji i mam świadomość, że nie dostanę stu procent tego, co zarobiłem. Dzięki operatywności rodziny udało się przeżyć trudny okres, jednak temat nie jest zakończony - wyznał.
Stanisław Chomski był trenerem w Gdańsku przez 4,5 roku i doskonale poznał środowisko żużlowe. - Z płynnością w Gdańsku zawsze było różnie, ale nie tak dramatycznie, jak ostatnimi czasy. Z czego to wynika? Według mnie tutaj nie wszyscy potrafią się pogodzić przy zmianie opcji rządzącej. Jeszcze przed tym jak prezesem był Maciej Polny, środowisko miało ogromny potencjał, ale dochodziło do wewnętrznych gier i nie było efektu w postaci wyników. Może się wydawać, że Gdańsk ma ogromny potencjał nie powinno tu być tych problemów. Jest tu siedziba Grupy Lotos, miasto bez którego wiele dyscyplin nie mogłoby funkcjonować na wysokim poziomie, duże firmy z branży stoczniowej, ale różne zaszłości nie pozwalają rozwinąć klubu kolejnym prezesom. Pochwalić mogę natomiast kulturę rozmów. Za mojej kadencji - czy to przy Macieju Polnym, czy przy Robercie Terleckim była ona może nawet "za wysoka" nikt nie naciskał na zawodników, jak to bywa w innych klubach, a oni zawsze mogli się o wszystko zapytać, chociaż oczywiście nie zawsze odpowiedzi były zadowalające. Liczę na pozytywne zakończenie całej sprawy, bo 4,5 roku które tu spędziłem to kawał czasu i szkoda by było tego wszystkiego. Jest potencjał w tym środowisku. Są bracia Szymko, Beśko, Kossakowski, Wittstock, nowa fala młodzieży z minitoru, którą miałem okazję oglądać na różnych imprezach. Nie można jednak przekuć tego w to, by żużel był tu przez duże Ż - przeanalizował Stanisław Chomski.
Na jakiej w ogóle podstawie prawnej kolego cz-b Czytaj całość