Po bójce pomiędzy Gregiem Hancockiem i Nickim Pedersenem w żużlowym środowisku zawrzało. Od lat wielu żużlowców ma uzasadnione pretensje do Duńczyka za jego styl jazdy. "Power" na torze nie kalkuluje, podejmuje ryzyko, które często mu się nie opłaca. Trzykrotnemu mistrzowi świata przy atakach na rywali zdarza się, że spowoduje ich upadek. Wielokrotnie Pedersen powtarzał w takich sytuacjach, że sędzia popełnił błąd, a on jest niewinny. Czasem, tak jak spokojnemu zazwyczaj Hancockowi, rywalom puszczają nerwy i dochodzi do przepychanek i słownych utarczek.
[ad=rectangle]
Nicki Pedersen na torze przeradza się w żużlową "bestię". Ostry styl jazdy, słowne prowokacje, wywieranie presji na rywalach - można zaryzykować tezę, że właśnie te zachowania doprowadziły Duńczyka na sam szczyt. Jako junior Pedersen nie był wyróżniającym się zawodnikiem i nie osiągał wielkich sukcesów. Nie ma co ukrywać, że "Duńczyk" nie jest wirtuozem techniki, a jego jazda opiera się głównie na wygranym starcie i pędzeniu do mety po kolejne trzy punkty. W przypadku słabszego wyjścia spod taśmy Pedersen nie kalkuluje, nie ma sentymentów. Kiedy widzi choćby minimalną szansę na wyprzedzenie rywala, to próbuje wcisnąć się pod jego łokieć. Najważniejsze jest kolejne zwycięstwo, to właśnie napędza "Powera", dodaje mu siły, dzięki której reprezentant Danii wywalczył sobie miejsce w ścisłej światowej czołówce.
Twardy i niepokorny charakter pozwolił Duńczykowi na osiągnięcie wielkich sukcesów. "Power" długo wspinał się na szczyt, zrealizował swoje marzenie i w 2003 roku po raz pierwszy sięgnął po złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. Kto wtedy stawiał na Pedersena? Sukces ten Duńczyk powtórzył w latach 2007-2008. Jednak on nadal nie przestaje marzyć i chce zdobywać kolejne mistrzostwa, realizując "specjalną grę", która bez wątpienia pomaga mu w dobrych występach. Gra ta polega na wyprowadzaniu przeciwników z równowagi słownymi prowokacjami.
Pedersen to największy indywidualista współczesnej żużlowej ery. Próżno szukać innego zawodnika, który zachowywałby się w ten sposób. Jego działania można porównać do Jose Mourinho, który swoimi wypowiedziami często wywiera psychologiczną presję na rywalach czy sędziach. Portugalczyk nie przejmuje się żadnymi opiniami. - Gdybym chciał łatwej pracy, to zostałbym w Porto - piękny niebieski fotel, Puchar Ligi Mistrzów, Puchar UEFA, Bóg, a po Bogu ja - mówił w jednym z wywiadów obecny trener Chelsea Londyn. - Mamy najlepszych graczy oraz - wybaczcie jeśli jestem arogancki - najlepszego trenera - to tylko niektóre z wypowiedzi utytułowanego szkoleniowca.
W czasach kiedy Portugalczyk był trenerem Real Madryt wielokrotnie powtarzał na konferencjach prasowych, że sędziowie faworyzują FC Barcelonę. Tak samo Pedersen ma pretensje do sędziów za - niesłuszne jego zdaniem - wykluczenia po upadkach rywali. Skonfliktowanych z nim jest wielu zawodników. - W poprzednich przypadkach nie chciałem się angażować ani reagować na pewny wydarzenia, ale tym razem nie mogłem od tego uciec. Nicki w przeszłości miał konflikty ze sporą liczbą zawodników. Na przestrzeni lat wielu żużlowców wyraziło już swoją opinię o nim, ale nadszedł właściwy moment, aby wstać i przedstawić pewien punkt widzenia, bo to nie jest coś, czego potrzebujemy w tym sporcie - przekonywał w swoim oświadczeniu po wtorkowym incydencie Hancock.
Zobacz incydent:
Prowokacje, wyprowadzanie rywali z równowagi, to dodatkowe motywacje dla Pedersena. Co wydarzyło się po bójce w Motali? Oddajmy głos "Grinowi": - Po powtórce biegu piętnastego, czyściłem swoje gogle i pakowałem sprzęt do busa, kiedy Nicki podszedł do mnie i zapytał czy mam chwilę. Oczywiście, nie miałem zbyt dużej chęci do rozmowy, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, to usłyszałem od niego, że nie zrobił nic złego i to był sprawiedliwy pojedynek. To była celowa prowokacja i ponownie straciłem kontrolę nad sobą i skierowałem się w jego stronę w celu konfrontacji, ale zostałem zatrzymany przez kolegów z Piraterny, w szczególności Chrisa Holdera. Byłem wściekły i krzyczałem w kierunku Nickiego. Nie wiem co wtedy dokładnie zostało powiedziane, ale można sobie wyobrazić, że nie były to miłe słowa. Jak już wszystko się uspokoiło, zauważyłem, że Nicki od początku ma telefon w ręku i nagrywa całe zdarzenie. On celowo podszedł do mnie i powiedział coś, co miało mnie sprowokować i liczył na reakcję. Wrobił mnie na całego, nie wiem z jakiego powodu, a potem tylko stał z boku i uśmiechał się do mnie - przyznał Amerykanin. Jak można opisać zachowanie Duńczyka? "Cały Nicki Pedersen".
To nie pierwszy przypadek, gdy "Powerowi" w takich sytuacjach nie schodzi uśmiech z twarzy. Tak było choćby podczas zeszłorocznego Grand Prix Szwecji w Malilli, kiedy to na ostatnim łuku Duńczyk spowodował upadek Mateja Zagara. Słoweniec miał duże pretensje do trzykrotnego mistrza świata, na torze uderzył go w kask, na co Pedersen odpowiedział kopniakiem. Słowne utarczki przeniosły się do parku maszyn. - Jeżeli będę miał gwarancję, że nie wylecę z Grand Prix, to ja go położę na ziemię, bo mam dosyć tego k***sa - mówił zdenerwowany Słoweniec na antenie Canal+ Sport. Nie jest on jedynym zawodnikiem, który myśli podobnie o jeździe Duńczyka, ale jako jeden z nielicznych miał odwagę powiedzieć to - co prawda w sporych nerwach - przed telewizyjnymi kamerami. Z kolei cała sytuacja dodatkowo nakręciła Pedersena.
"Power" nie robi sobie nic z opinii na jego temat. Na wielu stadionach witają go gwizdy, a często można odnieść wrażenie, że przychylni są mu tylko kibice klubu, który aktualnie reprezentuje w ligowych rozgrywkach. Im Duńczyk daje to, co najcenniejsze. - Wszystko jest częścią gry. O mnie zawsze można coś napisać i nie ważne czy dobrze, czy źle - wyjaśnił Pedersen. - Telewizje i gazety kochają mnie za to. Może czasem poświęcam temu zbyt wiele uwagi, ale to dla mnie korzystna sytuacja. Wychodzę z założenia, że wyścigi wygrywa się w głowie i właśnie w parku maszyn. W tej kwestii raczej zawsze o nos wyprzedzam rywali - mówił w jednym z wywiadów Pedersen.
[nextpage]
Wróćmy jeszcze do wtorkowego incydentu. Na przeciwległej prostej Pedersen spowodował upadek aktualnego mistrza świata. Tradycyjnie "Power" nie widział swojej winy w upadku rywala. - Widziałem ten incydent na powtórkach w telewizji i one potwierdzają, że nie zrobiłem nic złego. Wyprzedziłem go i zamknąłem mu drzwi pod bandą. To jest ściganie, takie rzeczy się robi. Hancock nie puścił gazu i zdecydował się na wielkie ryzyko - tłumaczył Pedersen na łamach Ekstrabladet.
[i]
- Być może on myśli, że wzbudza w nas złość kiedy podjeżdża pod taśmę, co daje mu przewagę. Jednak po tych wszystkich wydarzeniach, kiedy spoglądałem mu w oczy, za każdym razem widziałem strach. Wycofuje się bardzo szybko, a potem, gdy jest już otoczony przez tłum ludzi, uśmiecha się i udaje, że cała sytuacja go nie obchodzi. Mam za sobą pewne rozmowy na ten temat, rozmawiałem z osobami z jego otoczenia i teamu i okazało się, że on zawsze tak postępował. Nawet gdy był małym chłopcem, to wielu ludzi powiedziało mi, że to było jego główną cechą. Nicki ma inną mentalność niż wszyscy pozostali, którzy ścigają się na żużlu [/i]- stwierdził Hancock w cytowanym już kilka razy oświadczeniu.
Pedersen od wielu lat stosuje taktykę z piekła rodem, ale jednocześnie bardzo skuteczną. Odnosząc się do pytania zawartego w tytule: kim naprawdę jest Nicki Pedersen? Czy tylko bezkrytycznym "żużlowym wariatem", który nie zawaha się przed ostrym atakiem, by odnieść z niego korzyść? Czy też może genialnym psychologiem, który wykorzystuje słabe cechy charakteru rywali, by odnieść kolejne sukcesy? Środowisko żużlowe ma dość "popisów" Duńczyka. - Brutalna ponad miarę jazdę Nickiego naprawdę może wyprowadzić człowieka z równowagi. Jechało dwóch mistrzów świata. Bardzo doświadczony Hancock i Pedersen, który wiek chrystusowy też ma już za sobą. Doszło do chamskiego zachowania faceta, który już wielu ludzi przewrócił. On już dawno powinien dostać od kogoś "w papę" i może by wtedy zszedł na ziemię. Z żużla trzeba eliminować taki sposób jeżdżenia. To jest narażanie zdrowia i nie ma nic wspólnego z ostrą i zdecydowaną jazdą. Dla mnie to bandytyzm - mówił w rozmowie z naszym portalem Marek Cieślak.
Słowne prowokacje, ostry styl jazdy - w takich okolicznościach Pedersen czuje się jak ryba w wodzie. Kolejny tego przykład Duńczyk dał na Twitterze. - Greg, nie płacz! Widocznie nic Cię nie bolało, skoro za mną biegłeś. Sam sobie podziękuj za ten wypadek. Nie proś więcej o moją pomoc, tak jak to miało miejsce w Warszawie - napisał "Power". W przeszłości dochodziło również do przepychanek Pedersena z teamem Chrisa Holdera, a miało to miejsce w Grand Prix Polski w Toruniu w 2012 roku. Publiczność, sprzyjająca Australijczykowi, skwitowała wtedy zachowanie Pedersena wymownymi gwizdami.
Z kolei rok później na "wojenną ścieżkę" z Duńczykiem wkroczył Tai Woffinden. Obaj zawodnicy stoczyli kilka zaciętych pojedynków, oboje upadali na tor, a Pedersen... w ostrych słowach skwitował zachowanie rywala. - Straciłem 4-5 punktów, bo jeździ jak idiota. Tym razem sam to odczuł, ale nie rozumiem dlaczego tak jeździ. Ma wystarczającą prędkość - powiedział Duńczyk w rozmowie z ekstrabladet.dk. Na antenie TVP Sport w słowach, mówiąc o zachowaniu Pedersena, nie przebierał Grzegorz Walasek. - Kawał szmaty, nic więcej - mówił były mistrz Polski po tym, jak Duńczyk bez pardonu zajechał mu drogę.
Czy są jakieś możliwości, by utemperować zachowanie Duńczyka? - Nicki nie widzi innych zawodników w wyścigu. On po prostu widzi to, co chce zobaczyć i doprowadza do sytuacji niebezpiecznych. Jeśli czuje, że może przedostać się do przodu, nie raniąc przy tym samego siebie, niezależnie od tego czy w tej sytuacji ucierpi ktoś inny, to robi to. To jest facet, z którym musimy dzielić tor. Po tym incydencie miałem wiele wiadomości od innych zawodników ze wsparciem. Większość z nich sama uczestniczyła w jakichś kolizjach z Nickim. Wiem, że moja reakcja była zła i za to przepraszam, ale tak długo znosiliśmy tego człowieka, tak wiele razy zaryzykował on życie innych zawodników, że poczułem, że wystarczy - przyznał Hancock.
Indywidualista jakich mało, skupiony na realizacji swoich celów, nie wahający się do stosowania psychologicznych wojenek, na co pozwalają mu rywale. Jednak gdyby nie Pedersen, to żużlowy świat byłby - mimo wszystko - dużo nudniejszy. Duńczyk zasłużył swoich zachowaniem na miano "bad boy'a". Wielu kibiców go nienawidzi, ale są też tacy, którzy kochają go za styl jazdy. Na torze najważniejszy jest jednak szacunek do rywali, a są momenty, w których Duńczyk zapomina o tym, że jeden upadek może zakończyć jego karierę.