Zawodnik Unii Tarnów w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski zgromadził 13 punktów, dzięki którym był jednym z dwóch żużlowców, uzyskujących bezpośredni awans do finału. W decydującym wyścigu przyjechał czwarty.
[ad=rectangle]
Jak 31-latek ocenił swój występ? - Nie najgorzej. Zależało mi na tym, żeby od razu dostać się do finału i tam skupiałem się na starcie, ile tylko mogłem - komentował po turnieju.
Krótko po wyruszeniu spod taśmy cały plan, jaki miał Janusz Kołodziej, wziął w łeb. Zdecydowany manewr wykonał Bartosz Zmarzlik. Potem trzykrotny indywidualny mistrz Polski nie dał rady nawiązać już walki z rywalami. - Wyszedłem równo z Bartkiem, on to zauważył i po prostu pojechał ze mną szeroko, w bandę. Wywiózł mnie pod same dechy, jakby chciał zamknąć mi drogę. Sobie jednak też zamknął i później nie zdołał wyprzedzić Maćka Janowskiego, który wygrał zasłużenie. Gdybym miał trochę inną sytuację na starcie, może też bym powalczył. Próbowałem potem z Tomkiem Gapińskim, ale trudno się wyprzedza, kiedy jest się w kontakcie i jest dużo szprycy, dziadostwa i motocykl słabnie. Pogubiłem prędkość i nie dałem rady dostać się na trzecie miejsce - przyznał.
Popularny "Koldi" nie miał jednak pretensji do młodszego kolegi. Całe zajście było pokazem twardej walki ze strony 20-letniego gorzowianina. - Znając życie, to inny zawodnik byłby wściekły. U mnie rozeszło się to po kościach, gdyż w ostatnich biegach mocno odczuwałem już pogodę. Trochę odlatywałem, ale cieszę się, że dotrwałem do końca zawodów. W finale starałem się jechać jak najlepiej. Niepotrzebna była ta sytuacja, ale każdy wiedział, o co jedzie i chciał jak najlepiej, więc czasami jedzie prosto w bandę - ocenił Kołodziej.
Na tym wszystkim skorzystał jeździec Betard Sparty Wrocław, który nie dał się potem dogonić Zmarzlikowi. - Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta - zacytował sławne powiedzenie zawodnik Jaskółek.
Dorobek reprezentanta Polski w Gorzowie był dość okazały, co nie zawsze wychodziło na Stadionie im. Edwarda Jancarza. - To żadna klątwa. Raz ma się lepszy dzień, raz gorszy. Wydaje mi się, że akurat większość kolegów bardziej męczyła się z pogodą. Cały tydzień nad tym myślałem, bo wiedziałem, że będzie ciepło. W miarę trafiłem z ustawieniami. Miejmy nadzieję, że w kolejnych zawodach nie będzie gorzej, a chociaż na takim samym poziomie - stwierdził żużlowiec ekipy z Tarnowa.
Kolejne słowa naszego rozmówcy tylko potwierdzają, że dobrze czuł się na torze, na którym w niedzielę rozgrywane były dwie imprezy. Na kilka godzin przed finałem IMP przy Śląskiej odbył się Puchar MACEC, który był opóźniony z powodu prac nad nawierzchnią. Wieczorem tor był znakomity do walki. - Jeździło mi się bardzo dobrze, miałem dużo radości z jazdy i cieszyłem się z tej nawierzchni, że tak trzyma i fajnie się jedzie. Można było wybierać różne drogi. Motocykl pracował świetnie. Buzia mi się cieszyła, bo po ostatnich meczach, aż nie wierzyłem, że jestem pierwszy w wyścigu - zakończył Janusz Kołodziej.