Damian Gapiński: Upada kolos na glinianych nogach (felieton)

Polski żużel wbrew obiegowej opinii działaczy ma się coraz gorzej. Tętniąca życiem jeszcze kilkanaście lat temu liga przechodzi poważny kryzys.

W latach dziewięćdziesiątych żużel przeżywał prawdziwy rozkwit. Zresztą podobnie było w całej Polsce. Zmiana systemu politycznego, pojawienie się polskiego kapitału, który chętnie wspierał sport (nie tylko żużel), to wszystko spowodowało, że w 1999 roku mieliśmy prawdziwy wysyp polskich klubów, których w rozgrywkach było aż 23. Co prawda później w rozgrywkach polskich lig startowały nawet 24 zespoły (np. w 2006 roku), ale trzy z nich były zagraniczne. Na wynik z 1999 roku złożyło się między innymi to, że zespół rezerw do II ligi zgłosiła... Stal Rzeszów. Ta sama, której przyszłość aktualnie stoi pod dużym znakiem zapytania. Na dzisiaj gotowych do startu w lidze bez obciążeń finansowych jest zaledwie 16 zespołów. Sytuacja finansowa trzech jest zła (Stal Rzeszów, Start Gniezno, Motor Lublin), jeden na pewno nie wystartuje w lidze (Ostrovia). Wróci klub z Częstochowy. W Rawiczu i Poznaniu długów nie mają, ale startu w lidze nie mogą być pewni.

Pod równie dużym znakiem zapytania stoi przyszłość polskiego żużla. Jeszcze niedawno proponowałem jako antidotum na problemy finansowe klubów, zamknięcie PGE Ekstraligi. Dzisiaj liga zamknęła się sama. Jest osiem polskich klubów, które stać i chcą startować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Chciałby też Lokomotiv Daugavpils, ale nie może, bo był dobry jak polska liga potrzebowała większej liczby zespołów, ale nie spełnia wymogów prawnych na Ekstraligę. Pamiętajmy również, że jeszcze niedawno pod dużym znakiem zapytania stała przyszłość Falubazu Zielona Góra. Najsilniejsza liga żużlowa świata (jak twierdzi część działaczy i kibiców) stanęła w obliczu tragedii, jaką byłby start zaledwie siedmiu zespołów. Żaden z pozostałych zespołów nie byłby w stanie spełnić kryteriów narzucanych w Ekstralidze. Zamknięcie tej ligi nadal wydaje się być najrozsądniejszym rozwiązaniem. Bo co zrobimy, gdy za rok spadek zaliczy jeden ze stabilnych finansowo klubów? Nic nie wskazuje na to, aby w przyszłym sezonie pojawił się na rynku klub mogący spełnić wymagania Ekstraligi.

W jednej z ostatnich rozmów Józef Dworakowski, były prezes, a obecnie główny udziałowiec Unii Leszno stwierdził, że braci Pawlickich w rozmowach z klubem zgubiła pycha. Pycha gubi również władze polskiego żużla, które mniej więcej dekadę temu zachłysnęły się tym, że najlepsi zawodnicy na świecie startowali w Polsce. Nałożyły się na to problemy ligi brytyjskiej, która wcześniej mogła pod tym względem z nami konkurować. Jeszcze dzisiaj, nawet w obliczu tragedii, przed którą stoi polski żużel, jego władze uważają, że mają super produkt, a ewentualni kontrahenci powinni przyjść na kolanach, bo to im powinno zależeć na współpracy.

W świetle przepisów licencyjnych do końca stycznia kluby I i II ligi będą miały czas na spłatę ewentualnych zobowiązań. Zatem dopiero w lutym poznamy ostateczny kształt rozgrywek i liczbę zespołów w poszczególnych ligach. Jak zatem władze polskiego żużla zamierzają namówić do współpracy kolejne podmioty, skoro budżety poważnych firmy ustalane są na przełomie października i listopada? Aż prosi się o rozwiązanie zakładające, że do końca października wszystkie kluby muszą być "na czysto". Tylko to da tej dyscyplinie stabilizację, a klubom jednoznaczny sygnał, że następuje koniec wirtualnych budżetów i kontraktów.

Wybrano nowy skład GKSŻ. Został on powiększony z 5 do 7 osób. Bardzo chciałbym się mylić, ale nie sądzę, aby gwarantowało to polskiemu żużlowi rozwój lub w najgorszym przypadku stabilizację. Dlaczego? Każda z tych siedmiu osób ma jedną zasadniczą wadę - nie jest w stanie w stu procentach poświęcić się dla żużla. To działacze, biznesmeni lub trenerzy, którzy w pierwszej kolejności będą dbali o swoje interesy lub kluby, a dopiero w drugiej kolejności o dobro polskiego żużla. Dzisiaj polski żużel potrzebuje osób, które są otwarte na nowe pomysły lub je posiadają. Te osoby to na przykład Karol Lejman i Jan Konikiewicz (właściciele One Sport), to Adam Krużyński - pasjonat żużla, ekspert w zakresie marketingu sportowego, dyrektor firmy Nice, która od lat jest obecna w polskim speedwayu.

Nie spodziewajmy się wielkiej rewolucji. Jej nie będzie, bo nie przedstawiono żadnego planu rozwoju dla polskiego żużla. Pozostaje nam tylko modlić się, że w klubach mających problemy finansowe Mikołaj zostawi w bucie lub skarpecie sponsora, który zapewni im stabilizację. Tej nie zapewnią przepisy licencyjne, które są po prostu złe i pozwalają klubom na dalsze zadłużanie. W ten sposób kolos zbudowany w latach dziewięćdziesiątych upada, bo okazuje się, że jego podstawy nie są trwałe, tylko gliniane. Najbliższy rok będzie kluczowy. Jeżeli wydarzenia ostatnich tygodni nie będą wystarczającym dowodem na słabość polskiego żużla i nie zostaną wyciągnięte natychmiastowe wnioski, to śmiało będzie można pokusić o stwierdzenie, że osoby decydujące o obliczu rodzimego speedway'a nie tylko są głuche na argumenty, ale także ślepe.

Zobacz więcej felietonów Damiana Gapińskiego ->

Źródło artykułu: