WP SportoweFakty: Ma pan kandydata do tytułu mistrza świata?
Jerzy Kanclerz: Mam dwóch, ale wskażę jednego. Dla mnie jest to Nicki Pedersen. To człowiek, który cały czas dąży do tego, aby być pierwszym. On jest również znakomicie przygotowany. Odnośnie logistyki, dorównują mu jedynie Tai Woffinden i Greg Hancock. Mając w pamięci wszystkie zawody Grand Prix, ta logistyka jest u Pedersena prowadzona w sposób profesjonalny.
[b]
Kto może mu przeszkodzić?[/b]
- Na pewno dużo do powiedzenia będą mieli Polacy. Najbardziej liczę na Bartosza Zmarzlika. Sytuacja Jarosława Hampela nie jest jasna. On wraca po kontuzji i odpuszcza Krsko. Jest sugestia, że wystartuje w Warszawie, ale to on podejmie ostateczną decyzję. Na tę chwilę więc nie możemy stwierdzić, że Jarek na pewno pojedzie na Stadionie Narodowym. Zobaczymy, co powiedzą lekarze.
A pozostali Polacy?
- Obawiałem się o Piotra Pawlickiego, ale widzę, że on dochodzi do siebie. Również powinien mieć w Grand Prix parę zdań do powiedzenia. Cieszę się przede wszystkim z jednego. Cała 15 zawodników - nie licząc dzikich kart na poszczególne zawody - jest najlepsza na świecie. Oczywiście można mówić o Griszy Łagucie czy Emilu Sajfutdinowie, ale tegoroczna stawka jest taka, jakiej oczekują kibice. W ubiegłym roku w Grand Prix 5-6 zawodników można było skreślić już na starcie. W cyklu był choćby Troy Batchelor. Teraz będzie znacznie ciekawiej. Są przede wszystkim młode wilczki, tak jak bywało to pod koniec lat 90. W 1997 i 1998 z udziału w Grand Prix wycofali się Hans Nielsen i Billy Hamill, ale pojawili się młodzi i zdolni, którzy ostro "kąsali", z Tomaszem Gollobem na czele.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob: ciężki wypadek nauczył mnie pokory [1/3]
Greg Hancock nadal będzie się liczył w walce o tytuł?
- Jest coraz starszy, ale ma specyficzny styl i świetne podejście. U niego okres zimowy jest prowadzony bardzo profesjonalnie, i to od dłuższego czasu. On nadal chce być mistrzem świata. Gdyby nim został, wyrównałby osiągnięcia Barry'ego Briggsa i Hansa Nielsena. Mimo tego, może mu być bardzo trudno. Gdybym jednak miał klasyfikować Pedersena i Hancocka, to wyżej cenię Nickiego. Polscy kibice kiedyś "buczeli" na Duńczyka i możliwe, że mieli ku temu powody. Od tego czasu jednak Nicki pokazał, że jest profesjonalistą i zawodnikiem technicznym. Gregowi kibicuję mocno, ale ostatnie 5 lat przekonało mnie do Nickiego, który całkowicie zmienił podejście.
A co konkretnie?
- Samo zachowanie. Nicki to furiat - nieraz widzieliśmy, co potrafi wyprawiać w boksach. Ale z moich obserwacji wynika, że teraz to jest inny facet. Podczas ostatniego meczu leszczynian z torunianami podszedł do Hancocka i obaj podziękowali sobie za jazdę. To o czymś świadczy. Nie jest to człowiek, który wzburzył się, spienił się, wyładował się, a potem chodził obrażony na wszystkich. Pamiętamy przecież, co stało się w lidze szwedzkiej. Oprócz tego, Pedersen ma nową partnerkę życiową, co też wpływa na wyniki i formę sportową. Żużel jest specyficzną dyscypliną sportu, w której aby osiągnąć sukces, trzeba mieć czystą głowę. Tak jak kierowca, który na przykład ma do przebycia trasę na linii Bydgoszcz - Rzeszów. Jeśli coś go dręczy, albo nie układa mu się w rodzinie, to staje co 50 kilometrów i dzwoni do swojej wybranki. Ale jeżeli żużlowiec ma czystą głowę i prowadzi się w sposób profesjonalny, to wtedy człowiek czuje luz i ma inne podejście. Nicki jest odbudowany, choć ostatnio spotykają go przykre informacje. Z tego co wiem, Kenni Larsen znajdujący się aktualnie w śpiączce to jest rodzina Nickiego ze strony partnerki, jakieś kuzynostwo. Pedersen idzie jednak w dobrym kierunku. Bez niego żużel nie byłby taki sam. To nie jest sport dla grzecznych chłopców. Taki nie był przecież Jason Crump, który niejednokrotnie zachowywał się nie tak, jak powinien, choć zdawał sobie z tego sprawę. Nieraz widziałem w parkingu, jak płakał na kolanach swojej partnerki.
[b]
Czy oprócz Łaguty i Sajfutdinowa brakuje panu kogoś jeszcze w stawce, na przykład Martina Vaculika?[/b]
- Najbardziej brakuje mi właśnie Vaculika. Sajfutdinow ma kontuzję. Odnośnie Emila pojawia się ostatnio wiele dyskusji. Zawsze powtarzam, że mężczyźni znają się na piłce nożnej i żużlu. W każdej rozmowie o Emilu słyszę, że on przeszedł swoje. On jest stosunkowo młodym zawodnikiem. Wygrał już sześć turniejów Grand Prix, ale to już nie jest ten sam Emil. Teraz coraz częściej ma problemy z kontuzjami. Potrafił wygrywać w 2009 roku trzy turnieje Grand Prix: Pragę, Goeteborg i Krsko. Od tego czasu minęło jednak siedem lat. Według mojej oceny, Emil teraz znajduje się w innym miejscu.
Sam też nie pali się do jazdy w cyklu.
- Rozmawiać o Emilu można długo. Sponsorzy chcieliby oglądać w Grand Prix Sajfutdinowa, Łagutę czy Vaculika. Trzeba sobie zdać sprawę, że turnieje w Grand Prix nie przekładają się na finanse tak, jak mecze Ekstraligi. To trzeba rozdzielić. Natomiast wypadnięcie z cyklu - tak jak zdarzyło się to w przeszłości choćby Billy'emu Hamillowi - sprowadza się do tego, że Emil nadal jest bardzo dobrym zawodnikiem, ale czegoś mu brakuje, a lata lecą. Czy ubiegłoroczna forma Emila była podobna do tej z 2009 czy 2010 roku? Ja tego nie zauważyłem. Nie branie udziału w Grand Prix powoduje, że zawodnik nie do końca może się czuć spełniony sportowo. Zaznaczył pan, że nie bardzo chce startować w cyklu - ale w Grand Prix jest 11 turniejów, z których każdy jest rozgrywany na innym torze w innych warunkach pogodowych. Dzięki temu można sprawdzić się w każdej sytuacji.
Maciej Janowski miał udany poprzedni rok w Grand Prix. Utrzyma swój poziom?
- To już ułożony zawodnik, ma poukładaną logistykę oraz całą otoczkę wokół swojej osoby. Mimo tego, aktualnie to nie jest jeszcze ten Maciej Janowski, który w 2015 roku zajął w cyklu siódme miejsce. Tak samo obawiałem się o Piotra Pawlickiego, ale on już się przebudził. Patrząc na to, co Piotrek robił w poprzednim sezonie, to on początek tego roku miał mierny. Na szczęście Pawlicki "dogadał się" ze sprzętem. Prawdopodobnie na starcie sezonu nie był odpowiednio dopasowany. Wracając do Maćka - on powinien co nieco poprawić, aby utrzymać wysoką formę z roku 2015.[nextpage]
W swojej hierarchii spośród Polaków najwyżej stawia pan Zmarzlika?
- Zdecydowanie. Z Hampelem jest wielka niewiadoma. Obym się mylił, ale patrząc na Janowskiego i choćby jego występ w Grudziądzu, to trzeba poczekać aż wejdzie on na wysokie obroty.
Dla Hampela ten sezon będzie walką o konkretny cel sportowy czy jedynie wdrażaniem się po kontuzji?
- Pamiętam, jak 2 lata temu przed sezonem powiedziałem mu: "Masz wszystkie predyspozycje do tego, aby zdobyć tytuł mistrza świata". Teraz Hampel ma 34 lata. Kiedy w 1993 roku byłem w Pocking i Tomasz Gollob miał 22 lata, to wszyscy - łącznie z Nielsenem i Ermolenką - powtarzali, że Gollob jeszcze ma czas. Sukces osiągnął jednak w 2010 roku. To pokazuje, że trzeba maksymalnie wykorzystać każdy sezon, aby zdobyć jakikolwiek medal. W Grand Prix wszyscy zawodnicy są przygotowani na sto procent. Różne tory, warunki i nawierzchnie powodują, że żużlowcy startując w każdych zawodach, nie wiedzą jak się dopasować. Korekty robią dopiero w trakcie rywalizacji. Hampel wygrał sześć turniejów Grand Prix, ale nadal jego marzeniem jest złoty medal. Do tej pory Polska doczekała się dwóch mistrzów świata - Jerzego Szczakiela i Tomasza Golloba. Czekamy teraz na trzeciego. Byłem przekonany, że będzie nim Hampel, ale czy on dojdzie do tak wysokiej dyspozycji? To bardzo sympatyczny zawodnik, ale czas leci. Na pewno jeszcze o nim usłyszymy, ale trudno powiedzieć, czy dojdzie do perfekcji. Warto pamiętać, że Tommy Knudsen i Leigh Adams nigdy nie byli mistrzami świata. Mark Loram w 2000 roku został czempionem, chociaż trochę przypadkowym, bo nie wygrał żadnego turnieju. W ogóle Brytyjczyk wygrał dwa turnieje, w 1999 roku.
Dzika karta dla Patryka Dudka na zawody w Warszawie wydaje się bardzo dobrym pomysłem.
- To strzał w dziesiątkę, z tym w ogóle nie będę polemizował. Obawiałem się o niego, bo na początku sezonu miał taką formę, że jeździł i wygrywał co chciał, ale potem trochę obniżył loty. Jeśli chodzi o zawodników zagranicznych, to taką dyspozycję miał także Chris Holder, ale również teraz idzie mu nieco gorzej. Zobaczymy, co pokaże w Krsko.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob przeżył katastrofę lotniczą. "Miałem myśl, żeby wyskoczyć z samolotu" [2/3]
Polski Związek Motorowy powołał komisję, która będzie nadzorowała prace Ole Olsena związane z budową sztucznego toru. To zagwarantuje brak kolejnych problemów z nawierzchnią?
- Niestety wiemy, jakie były perypetie rok temu. Nawierzchnia była wtedy trzymana w magazynie na Żoliborzu i tam dostała się do niej woda. Cykl przygotowań rozpoczynał się parę dni przed Grand Prix, co spowodowało, że nawierzchnia nie związała się zbyt dobrze. Ole Olsen tego samego błędu już nie popełni. Mam jednak swoje zdanie, że ubiegłoroczny turniej w Warszawie to była wielka klapa. Nie chciałbym się wymądrzać jako Jerzy Kanclerz, ale powiem krótko - były osoby za to odpowiedzialne. Śmiem twierdzić, że dwóch zawodników - nie chcę głośno wymieniać nazwisk - powiedziało, że nie jedziemy i koniec, kropka. Wystarczyło odjechać 16 wyścigów i zaliczyć zawody. Okazało się, że nie zwalamy winy na nawierzchnię, tylko na maszynę startową. Ten zbieg okoliczności spowodował, że kibice odwrócili się od tego turnieju. Ja im się zresztą nie dziwię.
Odbije się to na tegorocznej frekwencji?
- Mówi się, że przyjdzie na Stadion Narodowy 40-45 tysięcy ludzi. Moim zdaniem jednak tylu widzów nie będzie. Na zawodach pojawi się powyżej 30 tysięcy. Już teraz jest bardzo wiele wolnych miejsc. Kibice pokazali dezaprobatę dla tego, co działo się w tamtym roku. Rekompensata w postaci biletów na mecz Polska - Reszta Świata dzień później chyba nie przyniesie efektu. Oby wszystko się udało. Nie rozumiem też zwalania winy na maszynę startową czy cokolwiek innego. Winny zawsze jest człowiek. Jeżeli Ole Olsen przygotował na Warszawę tylko jedną maszynę startową, to dla mnie było to śmiechu warte. To jednak nie zmienia faktu, że były osoby, które powinny zadbać o to, żeby maszyn było więcej. Ale tak to już jest, że jak się coś złego wydarzy, to wtedy jesteśmy mądrzejsi.
[b]
Jest pan pewien, że tym razem nie dojdzie do kompromitacji?[/b]
- Mam pewność, że ten turniej się odbędzie. Powielanie usterek po ubiegłorocznej nauczce nie wchodzi w grę. Ole Olsen wie, jaki popełnił błąd. Tak samo było kiedyś w Gelsenkirchen, czego byłem świadkiem. Dokładnie widziałem, jak wtedy wyglądała nawierzchnia. Transportowano ją również z Danii i także była zbyt mokra, przez co kibice nie weszli na obiekt. Mimo tego, jestem przekonany, że 14 maja Grand Prix w Warszawie odbędzie się.
W sobotę turniej w Krsko. Kto powalczy o triumf w Słowenii?
- Pierwsze zawody zawsze są loterią. Rozmawiałem z kilkoma znajomymi, bo już w czwartek wyjeżdżamy do Krsko. Słyszałem, że tam temperatura dopisuje. Na tamtejszym torze jest zawsze dobre ściganie. Słoweńcy liczą na czarnego konia w postaci Mateja Zagara. On ma tam dobrze pojechać, przynajmniej tak często było w historii tych zawodów. Według mnie o zwycięstwo powalczą na pewno Woffinden, Pedersen i Zmarzlik. Jako czwartego widziałbym Chrisa Holdera, ale pod warunkiem, że będzie w takiej formie jak na początku sezonu.
Czy wykluczyłby pan sensację, jaką była wygrana Martina Smolinskiego w Auckland w 2014 roku?
- Raczej tak, wygrana Niemca to był zbieg okoliczności. Wszystko mu wtedy sprzyjało, miał idealnie dopasowane przełożenia do tego toru. Takiej niespodzianki nie będzie. Pamiętam jednak, jak Kenneth Bjerre wygrał w Goeteborgu w 2010 roku, a mało kto na niego stawiał. My w swoim gronie zawsze robimy sobie wewnętrzne typowania. Mój kolega obstawił wtedy na Bjerre, że wygra. Zapytałem go, skąd taki typ. On powiedział tylko: "Zobaczysz, że wygra Bjerre". No i to był jedyny turniej, który Bjerre wygrał w historii Grand Prix. Wracając do Krsko - nie przewiduję wielkich niespodzianek, nikt nie wyskoczy jak Filip z konopi. Niespodzianką byłoby na przykład zwycięstwo Piotra Pawlickiego, Jasona Doyle'a lub obolałego Petera Kildemanda. Wygrana Zagara również byłaby dla mnie zaskoczeniem. Ten zawodnik ma do tej pory trzy zwycięstwa turniejowe, ale nigdy nie wygrał w Słowenii. Nie przypuszczam, żeby włączył się do walki o zwycięstwo w Krsko, ale jeśli by do tego doszło, to na pewno byłaby to mniejsza niespodzianka niż wygrana Smolinskiego w Auckland.
Rozmawiał Mateusz Lampart