WP SportoweFakty: Wiele kontrowersji wzbudził wywiad udzielony przez Jacka Rempałę. Jak pan odebrał słowa ojca Krystiana?
Krzysztof Cegielski: Uszanowałem je i starałem się zrozumieć jego postawę. Nie jest to łatwe, bo trudno postawić się w położeniu Jacka, który stracił syna na torze. Zdarzyło się coś, co nie powinno mieć miejsca. Nie powinniśmy oceniać ojca Krystiana i analizować, czy powinien był udzielać tego wywiadu czy nie. To była jego decyzja, którą podjął wraz z najbliższą rodziną. Bliscy Krystiana uznali, że mają ochotę porozmawiać. Rozumiem to, przyjmuję do wiadomości. Apeluję też, żeby inni nie oceniali tego, co zrobił Jacek Rempała. Niewielu z nas było kiedykolwiek w takiej sytuacji. Pytania po co, dlaczego i czemu tak szybko, nie są raczej na miejscu. W odróżnieniu od innych staram się przede wszystkim skupić na kwestiach merytorycznych, bo takie również zostały poruszone w tym wywiadzie. Emocji analizować nie zamierzam, bo na to w tej chwili mogą pozwolić sobie przede wszystkim Jacek Rempała i jego bliscy.
Jacek Rempała powiedział bardzo wiele o bezpieczeństwie na torach żużlowych. Czy uważa pan, że te słowa stawiają pod ścianą władze polskiego i światowego żużla?
- Niestety, to nikogo nie stawia pod ścianą. Mam wrażenie, że niektórych osób decyzyjnych w międzynarodowej federacji nic nie jest w stanie zmusić do myślenia o bezpieczeństwie. Od wypadku Krystiana Rempały minęło już trochę czasu. Główna teza brzmi, że taki jest żużel i takie sytuacje czasami mają miejsce. Głębszej refleksji niestety znowu nie było. Nikt nie spróbował odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wypadków jest za dużo, dlaczego do nich dochodzi i czy mogliśmy uniknąć tej konkretnej sytuacji. Ja tego jednak tak nie zostawię.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Kapustka jak Zbigniew Boniek? "To było bezkompromisowe wejście w turniej"
Co pan zamierza zrobić?
- Wywołanie dyskusji na ten temat to jedna sprawa. Próbuję to zrobić, ale skupiam się też na konkretnych działaniach. Staram się walczyć z głosami lekceważącymi, które twierdzą, że nic wielkiego się nie stało. Wydaje mi się, że efekty będą widoczne. Mam też takie małe spostrzeżenie dotyczące innej dyscypliny. Proszę spojrzeć na reakcję i działania, które zostały podjęte po tragedii w MotoGP po Grand Prix Katalonii z udziałem Luisa Saloma. Na drugi dzień był już zmieniony profil zakrętu, bo odpowiednia instytucja postanowiła przeprowadzić odpowiednie analizy i badania. Można zatem reagować szybko. Oby z czasem podobnie było w żużlu, bo nasza dyscyplina wcale nie musi być aż tak niebezpieczna jak jest dzisiaj. Na razie najważniejsze jest to, żeby zmiany nastąpiły. Martwi mnie to, że nikt nie zadaje sobie pytania dlaczego od pierwszych wyścigów dnia zawodnicy nie są w stanie utrzymać motocykli i wjeżdżają w swoich kolegów. Są wypadki, których nie jesteśmy w stanie zapobiec, ale niektóre jednak są z powodów, które nie powinny zaistnieć. Sytuacja musi się zmienić.
Jakich zmian możemy się zatem spodziewać?
- Udało się wśród władz polskiego żużla uruchomić dyskusję, która ma doprowadzić do zmian. Jestem pewien, że tym razem do nich dojdzie. Nasze władze też chcą zmian, choć o szczegółach na razie panu nie powiem, bo tych kwestii jest bardzo wiele. Ten wypadek nie pójdzie jednak na marne. Zapewniam kibiców, że zostaną podjęte odpowiednie kroki, a ja i kilka innych osób będziemy tego pilnować i pomagać, kiedy tylko będzie to możliwe. Wszyscy powinni czuć, że coś trzeba zrobić. Środowisko oczekuje zmian.
Może zdradzić pan chociaż jakich obszarów będą dotyczyć zmiany?
- Będą to między innymi tory, ale także zmiany sprzętowe. Zostaną przeprowadzone dokładne analizy, które odpowiedzą na pytanie, na czym dokładnie startują dziś zawodnicy. To na pewno będzie się działo.
Kiedy pojawią się konkrety?
- W najbliższym czasie. Decyzje to kwestia dni, tygodni. Wiele powinniśmy także usłyszeć o planach na później, które będzie można zrealizować. Chcemy w ten sposób pokazać władzom innych federacji, że warto działać. U tych, którzy decydują o całym żużlu, wielkiego przejęcia nie ma. Z własnej inicjatywy nie zrobią nic, więc musimy zadbać o własne podwórko. W całej tej dyskusji często słyszę też argument, że musimy iść z postępem technologicznym i nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. Tylko ja prawdę mówiąc go w ogóle nie widzę. Wprowadziliśmy dziwne tłumiki, odebraliśmy zawodnikom moc, doprowadziliśmy do przegrzewania silników. Kiedyś na motocyklu można było przejechać spokojnie 30, 40 wyścigów, ale teraz serwis następuje już czasami po 10 czy 15. To się w głowie nie mieści. O jakim postępie my zatem mówimy?
Domyślam się zatem, że tory w Polsce będą jeszcze twardsze. Tylko czy w ten sposób kolejny raz nie dostosowujemy się do problemu zamiast próbować go rozwiązać?
- Ma pan rację. Trzeba jednak pamiętać, że nierówne tory stały się obecnie niebezpieczne właśnie ze względu na sprzęt, którego używają żużlowcy. Powiedział to zresztą między innymi panu w wywiadzie Grzegorz Zengota. Do czasu zmian w tym zakresie musimy dbać o bezpieczeństwo tak jak możemy. Nie oznacza to jednak, że nie zamierzamy do niczego przekonać międzynarodowej federacji. Będziemy starali się dokładnie udokumentować, jak zachowują się motocykle obecnie, a jak było w przeszłości. Jeśli ktoś prosi o to zawodników, to tak trzeba zrobić. Najchętniej zaprosiłbym jednak niektórych, żeby usiedli na motocyklu i sami sprawdzili pewne rozwiązania. Może to otworzyłoby im oczy. Ja na zmienionych tłumikach nie jeździłem, ale mam zaufanie do zawodników. Jednym z nich jest Tomasz Gollob. Ufam mu zdecydowanie bardziej w tych sprawach niż władzom światowego żużla. Zdanie tych najbardziej doświadczonych jest dla mnie wykładnią. Zgadzam się jednak z pana tezą, że najprościej byłoby zrezygnować z niebezpiecznych urządzeń niż robić wszystko, żeby ratować patową sytuację. Gdyby tak się stało, to przyczepne, trudne tory, o których pan mówi, mogłyby wrócić. Jest jeszcze jeden punkt w tej dyskusji. Proszę zauważyć, że kilkanaście lat temu startowaliśmy na torach granitowych, które były bardziej przyjazne od tych sjenitowych.
I zamierza pan teraz doprowadzić do wymiany nawierzchni na polskich torach?
- Nie, tego pewnie nie zrobimy, ale wydaje się, że ten element też wpłynął na jakość torów. Sjenit staje się gumiasty, kiedy dostaje więcej wody. Przez to kontakt z oponą żużlową kończy się czasami różnie. Niektórzy trenerzy dosypali kiedyś mnóstwo gliny, która spowodowała, że tory stał się trudniejsze do przygotowania. To tylko pokazuje, jak wiele rzeczy wpływa na to, że zawodnikom trudniej o bezpieczną jazdę. Zmienić nawierzchni nie damy rady, ale powinniśmy mieć w sobie więcej refleksji na przyszłość.
Pojawił się też temat dopuszczania do zawodów nie do końca sprawnych zawodników. Czy możliwe jest wprowadzenie niezależnych komisji lekarskich?
- Rozmawiamy o tym. To jeden z wielu tematów. Ta sprawa zostanie naprawiona i bardziej uregulowana. Musimy jednak pamiętać o polskich realiach, a w nich nie od tego należy zaczynać uzdrawianie sytuacji. Mamy wielką presję i ogromne oczekiwania. To wynika z postawy prezesów, kibiców i zawodników. Zawodnicy, którzy nie są do końca sprawni, wsiadają na motocykle również ze względów regulaminowych. Robią to za wszelką na cenę, bo wiedzą, z czym się wiąże brak jazdy. Wiele osób nie widziało do tej pory tego problemu, ale zdaje się, że i to się powoli zmienia. Wprowadzenie niezależnego lekarza to mądre rozwiązanie, ale wiele prawdy jest w żarcie, że musi być to człowiek, który koniecznie będzie mieszkał na co dzień w Warszawie. Jeśli będzie to ktoś z żużlowego miasta, to od razu pojawią się oskarżenia o stronniczość. Musimy wypracować jakieś rozwiązanie. Coś lub ktoś musi stanąć na drodze zawodnika zanim ten wyjedzie na tor. Żużlowcy nie mają granic. Jeśli ktoś ich posadzi na motor, to pojadą. Musimy szukać w tym zakresie dobrego rozwiązania, ale nie możemy przesadzić. Trzeba mocno sprecyzować urazy, z którymi żużlowcy nie mogą jechać. Stopień sprawności musi być wyraźnie określony. Brzmi jak coś niemożliwego? Być może, ale w innych dyscyplinach to się dzieje.
Rozmawiał Jarosław Galewski