Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Nie strzelać do juniorów!

Chłopcy napięli się pod taśmą okrutnie. Zielone światło. Gwizdek odkręcony na maksa. Silniki wyją, palą się sprzęgła. Taśma w górę, dźwigienka puszczona i heja do przodu! I bum w dmuchawca-latawca! Ała! I cisza, i na niebie jeden parowóz, drugi parowóz, trzeci…

W tym artykule dowiesz się o:

W taki oto sposób w ubiegłym sezonie w zasadzie już w pierwszym wyścigu zakończyli swój udział w ligowym meczu Atlas Wrocław- Stal Rzeszów dwaj juniorzy drużyny gości. O ile dobrze pamiętam, to swoją jazdę definitywnie zakończył wtedy Dawid Lampart, a poobijany Martin Vaculik, zdaje się (sorry, Herr Alzheimer znów mnie męczy!), pokaturlał się jeszcze tylko po jeden punkcik. I to wsio.

I tu mała dygresja: w takim przypadku - wypadku koleżka Grzegorz Stróżyk, który w poprzednim sezonie zimował w WTS-ie, a teraz próbuje punktować dla Poznania, generalnie zaś pochodzi z Górnego Ślonska, kiedy na Olimpijskim w turnieju młodzieżowym zabrał w płot swoich kolegów, to jeszcze leżąc na torze ponoć tłumaczył: - A jużech skręcał!

Ale wracajmy do meritumu. Podczas niedawnego meczu Atlas - Wybrzeże znowu doszło w wyścigu młodzieżowym do makabrycznie wyglądającej kraksy. Już z pierwszego wyjścia kłopoty miał miejscowy talenciak Maciek Janowski przez co pod lewym łokciem uciekł mu do przodu jego parowy Ben Barker. Daleko z przodu zasuwał nadmorski Vaculik. Na drugim łuku pod płotem szopkę na trudnej nawierzchni odstawił Barker, którego zaczęło obracać. Centralnie wpakował się w niego Janowski przy okazji zupełnie demolując dmuchawca. Solidarnie do tej kupy załapał się Andriej Kobrin. Poobijały się małolaty, ale nic wielkiego nic im się nie stało. Na szczęście. O co mię tu biega? Do czego zmierzam?

Otóż jacyś rozkoszni mędrcy (co to za gatunek?) zlikwidowali w Ekstralipie próbę toru. Lata temu kurtuazyjnie praktykowano ją dla jednego zawodnika drużyny przyjezdnej. Potem wprowadzono pospolite ruszenie, czyli wszyscy na tor (łącznie z babcią Drabika, bo jak wszyscy, to wszyscy, babcia też), aż wreszcie ową próbę skasowano zupełnie, bo u nas zawsze wpada się ze skrajności w skrajność. Za to ci sami mędrcy od siedmiu boleści przesunęli bieg juniorski z siódmego z kolei na pierwszy w programie zawodów! I jest jak jest. Żółtodziobów wysyła się teraz na boj, na boj, na boj, na nieznanej nawierzchni na pierwszy ogień. Z braku doświadczenia i umiejętności walą więc zaskoczeni po płotach, ile wlezie. Apeluję kolejny raz, by natychmiast wprowadzić przedmeczową, choćby krótką, próbę toru dla juniorów, żeby najpierw zaznajomili się z nawierzchnią podczas spokojnej, zapoznawczej jazdy, a nie dopiero leżąc na plecach w inauguracyjnej gonitwie po punkty (po czesku wyścig, przepraszam za słowo, to "jizda"). Ciekawe, na co czekają granatowomarynarkowi działacze z podjęciem takiej decyzji? Na tragedię? Znowu Polak ma być mądry po szkodzie?

Od przyszłego sezonu (bo pewnie w tym już nie da rady), koniecznie trzeba przesunąć wyścig młodzieżowców na dalsze miejsce w programie meczu. Niech ligowe spotkanie inaugurują, jak to drzewiej bywało, najlepsi i najbardziej otrzaskani żużlowcy obu drużyn. I niech mają potem chwilkę czasu, by przekazać swym młodszym kolegom z zespołu cenne uwagi, co się dzieje z nawierzchnią i jak po niej jechać.

Na westernach w saloonie wisiała zawsze kartka: "Nie strzelać do pianisty". To ja za tym przykładem zapodam żądanie: "Granatowomomarynarkowi nie strzelajcie do juniorów"!

Kopara po kaski, czyli lubię wszystkie laski

Oczywiście zaraz zwrócicie mi uwagę, że obie opisane przeze mnie na wstępie kraksy zdarzyły się na wrocławskim torze. Racja. W lany poniedziałek podczas meczu Atlas -Wybrzeże rzeczywiście był on wredny i dziurawy. Bo kopa często się rozsypuje. Ale czy była aż taka kopa? Nie tylko mój ulubiony "Polewaczkowy" (jaki on jest na mnie zły za tę ksywę, mówię wam!) Marek Cieślak, jako coach WTS-u, z premedytacją preferuje u siebie bardzo przyczepny tor. Np. w Rzeszowie i gdzie indziej też takie lubią. I będę tu bronił pana Mareczka, bo on ma rację. W Polandii wszystkie tory nie mogą być łatwe, lekkie i przyjemne, czyli wszystkie nie mogą być betonowymi lotniskami w sam raz dla naszego wielkiego, ale starzejącego się już mistrza Golloba. Na DPŚ, Grand Prix, czy na innych międzynarodowych imprach zdarzają się przecież także nawierzchnie bardzo przyczepne, pełne dziur, hopek, kolein i innych niespodzianek. Pamiętacie Goeteborg? Ale nie tylko. I na takim badziewiu też trzeba umieć pojechać. A gdzie się tego nauczyć? Choćby w lidze we Wrocku, ale nie tylko tam.

Nie wiem, jak teraz jest w upadłej lidze angielskiej, lecz Cieślak opowiadał mi, że kiedyś, gdy na meczu było tam zbyt twardo i widzowie obserwowali za mało mijanek, to w przerwie na tor wypuszczano bronę i ona wywracała nawierzchnię do góry nogami. Żeby było kopniej, żeby było mocno pod koło, żeby było na łuku o co się zaczepić. Takie szybkie prace rolne.

Ja zresztą mam spaczone spojrzenie na żużel. Wszyscy zachwycają się szarżami pod samą bandą, a tego typu szarże to znowuż nie jest aż taka sztuka. Dla mnie wyprzedzanie po wewnętrznej jest żużlową poezją i sprawą dużo bardziej niebezpieczną. Pamiętam takie akcje na Olimpijskim we Wrocku w wydaniu Henia Piekarskiego (to pod koniec jego kariery, bo na początku był orbitowcem). Aż ciarki szły po plecach, zaś przestraszeni rywale często gęsto po takim ataku "na centymetry" od ich przedniego koła po prostu rezygnowali z dalszej jazdy. Pod tym względem rewelacyjny był finał IMŚ w 1980 r. w Goteborgu. Walka na pierwszym łuku przypominała tam średniowieczną wojnę na topory (a raczej na łokcie). Ale kibice tego nie dostrzegli i mówili: - Nudno było.

Również od torów twardych wolę przyczepne (przynajmniej mnie z wyjścia nie obraca), a nawet przy tym dość dziurawe, wredne i niebezpieczne. Takie zboczenie. Na podobnym "crossowisku" bowiem ściganci popełniają błędy i sytuacja zmienia się niczym w kalejdoskopie. Jest duża dramaturgia. Powiecie, że wtedy nie ma realnej walki między zawodnikami, bo oni raczej walczą ze swoimi podskakującymi motorami o życie. Pewnie macie rację, nie kłócę się tu. No cóż, jeden lubi blondynki, inny brunetki, a trzeci rude, ja zaś wszystkie was dziewczynki…

Z nikim o Nickim, czyli mistrz w promocji

Hitem tygodnia jest powrót syna marnotrawnego, trzykrotnego mistrza świata Nickiego Pedersena do Częstochowy. A dopiero co duński miś wypłakiwał się w mankiet dziennikarzom: - Pod Jasną Górą chcieli mi zabrać połowę forsy! No way!

Tulił się też w nieukojonym żalu do prezes spadkowej Marmy, pani Marty Półtorak. Kibice rzeszowscy zabraniają mi pisać o niej "piękna Marta". I smutno mi z tego powodu, bo mi się kobieta podoba i już. Ale nie z charakteru. WiceKarkosik, czyli prezes Unibaksu, imć Wojciech Stępniewski bez ogródek wypalił w mediach: - Całe transferowe zło i szaleństwo zaczęło się w naszym speedwayu od Marty Półtorak, która wygłosiła swoje słynne exposé "bo kto bogatemu zabroni wydawać jego pieniądze".

Potem chyba to bogactwo się wyczerpało (tylko na moment?), bo z Rzeszowa nogę dali Pedersen właśnie (Złomrex nieprzyzwoicie napchał mu wtedy kieszenie, bynajmniej nie złomem) i Rafi Dobrucki. Teraz Nicki i Marta bez obcyndalania się znów zaczęli ze sobą flirtować, oczywiście tylko na niwie biznesowej. Bo jeśli chodzi kasę czy żądzę wygrywania w lidze, to przecież nie liczą się dawne urazy, prawda? Widać, honor i duma (nawet urażona) też mają swoją cenę. Problem jest w tym, że pierwsza liga bez telewizji Polsat to teraz żużlowa prowincja i nie sądzę, by sponsorzy Pedersena życzyliby sobie, aby się na niej zaszył.

Z mistrzem świata droczył się Falubaz, że niby go chce, ale raczej dopiero od przyszłego sezonu. Cóż było więc Nickiemu począc? W tej patowej dla niego sytuacji musiał się przeprosić z "Medalikami". I prezes Maślanka obecnie tryumfuje. Chwali się, że wynegocjował z Duńczykiem kontrakt mniejszy od ubiegłorocznego, mniejszy od tego, który pierwotnie miał z nim podpisany na sezon '2009, wreszcie mniejszy od tego, który proponowała Duńczykowi Marma. A skąd prezes M. wie, ile Rzeszów dawał mistrzowi świata? Nicki sam mu się pochwalił? To znaczy, że albo jest cwany i mimo wszystko chciał w Czewie wyciągnąć dla siebie jak najwięcej, szantażując tamtejszych działaczy lukratywną rzeszowską propozycją, albo jest mistrzem nielojalności w stosunku do swoich ewentualnych kontrahentów. Pewnych tajemnic alkowy w interesach bowiem się nie zdradza. Ja się cieszę (ja to zresztą czeszę się byle czym), że Pedersen jednak przywdzieje lwi plastron. Bo Unia Leszno, Unibax Toruń, Falubazy czy Stal Gorzów już nie będą takie pewne swego. Nadchodzi częstochowska moc z Nickim i Gregiem Hancockiem! Będzie ciekawie, bo znów wszystko się może zdarzyć! Choć nadal uważam, że Włókniarz bez "Kolgejta" jest o Ułamek słabszy niż był z Sebą.

Jedno mnie tylko przeraża. Prezes Maślanka oznajmił tryumfalnie, że ma pokrycie na kontrakt Pedersena. Jak zwykle. Czyż bowiem tak nie mówił poprzednim razem, gdy podpisywał umowy z Duńczykiem i z Hancockiem? A potem okazało się, że nie miał. Jak będzie tą razą? W ostatni wtorek rozmawiałem z ludźmi będącymi bardzo blisko Grega i oni mi powiedzieli:

- Tak naprawdę, Bartek, to między Gregiem a Włókniarzem, mimo że jak podają media, dogadali się co do kasy, nie wszystko chyba jest jeszcze powyjaśniane do końca, gdyż wciąż panuje taka atmosfera zawieszenia. Zobaczymy, co będzie dalej.

No właśnie, zobaczymy.

Uważam, że prezes Maślanka podpisując wcześniej (pierwotnie) kontrakty z Pedersenem i Hancockiem, na które nie miał pokrycia (w dobie kryzysu sponsor bowiem zawsze może się wycofać, choć nie powinien tego czynić w ostatniej chwili) zachował się nie fair wobec obu tych zawodników, a także innych klubów. Ja też mogę naobiecywać żużlowcom czteromilionowe umowy, zbudować Dream Team, a potem rozłożyć ręce, zasłonić się kryzysem i poobniżać zawodnikom kontrakty np. o 70 procent, ale mieć ich u siebie.

Jestem sceptyczny w stosunku do Mariana Maślanki od ubiegłego roku, kiedy Włókniarz kombinował z terminem przełożonego meczu z Atlasem w play offach, żeby nie mógł w nim pojechać Crump, a potem "Medaliki" badały silnik Jeleniewskiego. To było takie nieeleganckie szukanie punktów na wydrę przy zielonym stoliku. Jednak rozumiem prezesa. On kocha żużel, kocha Włókniarza i jest dumnym człowiekiem. Chce zwyciężać za wszelką cenę, poza tym wie, że jeśli wygra Ekstraligę, na co ma szansę w pełnym składzie, to w Częstochowie będą go nosić na rękach i wybaczą mu wszystkie grzechy i grzeszki. My jako żużlowa Polska raczej nie wybaczymy.

Wiecie co, poczytałem sobie komentarze na forum kibiców częstochowskich i tam jest wiele głosów wręcz przeciwnych powrotowi Pedersena do drużyny. Że zepsuje w niej wspaniałą, bojową atmosferę, która zapanowała u "Lwów" po ich heroicznym, remisowym boju z faworyzowaną Unią Leszno. "Działacze Włókniarza weźcie sobie Pedersena na wyjazdy, a u nas na torze w Czewie niech jeździ Drabol", "Był już u nas pewien Holta, teraz jest Pedersen, a pod koniec sezonu, tak samo jak to zrobił Rune, on też oleje nas".

Takoż piszą Czewiacy, jak boniedydy! Oznacza to, że fani Włókniarza przejawiają tu honorową postawę i trzeźwy ogląd sytuacji. Szacuneczek.

Lwy wydoiły byki

Skazywane na rozbicie częstochowskie "Lwy" przygruchały sobie na ostatni moment dziadka Grega i nawet bez Pedersena wydoiły faworyzowane leszczyńskie "Byki" z remisu. Znakomity trener przyjezdnych Czesław Czernicki podobno widziany był potem późnym wieczorem, jak pomykał na kolanach na Jasną Górę, żeby podziękować Bozi za ten prezent. Daleko nie miał. Ale czego to ludziska nie gadają! Czewa była bliższa wygranej, lecz prawdziwa wielkość i dojrzałość Unii objawiła się tym, że w sytuacji kryzysowej potrafiła się zmobilizować i do tego remisu jednak rzutem na taśmę doprowadziła. Nie wiem, co Grzesiek Dzikowski wykonał z nawierzchnią częstochowskiego toru, lecz leszczyńscy zawodnicy, którzy leszczami przecież nie są, nijak nie potrafili się do niej spasować. Wygrywali start za startem, a potem na trasie byli mijani przez miejscowych niczym tyczki slalomowe. Poza fenomenalnym przedstawicielem rodziny Adamsów, rzecz jasna.

"Jarek Hampel Jarek", jak dopingują go kibice, staje się powoli naszym "Ułamkiem bis". W pięć dni odjechał pięć imprez, w tym zdaje się, dwie jednego dnia. Ciekawe kiedy ze zmęczenia zaczną mu się otwierać witki na kierownicy i zaśpiewa sobie spadając z motocykla: "chlastu, chlastu, nie mam rączek jedenastu". Dobrze przynajmniej, że awansował do półfinału eliminacji do GP.

Krzysio Kasprzak to też pod Jasną Górą nie było to.

Generalnie, okazuje się, że ewentualna dobra forma zawodników w lidze angielskiej czy np. w eliminacji do GP nijak nie przekłada się na polską ligę. Tu jest za szybko.

Czarnym koniem Czewy okazał się Michał Szczepaniak. Niektórzy żartują, że w tym jednym meczu zaliczył chyba więcej wyprzedzanek niż w całej dotychczasowej karierze. - Cieszą matkę takie dzieci – jak mawia mój znajomy wrocławski redaktor Andrzej "Lewy" Lewandowski. A jakże musi się cieszyć tata Endrju Szczepaniak, który w Iskrze Ostrów był mechanikiem klubowym, gdy ja tam "menedżerowałem". I fajnie nam się współpracowało. Pozdrawiam i też się cieszę z sukcesu Michasia. Gratki dla Czewy za bohaterskie odjechanie naprawdę wielkiego meczu. To był kawał żużla!

Gollob redivivus, a Bydzia to jakiś wygibus

Zebrał cięgi w mediach De Tomaso Gollob za przedświąteczne jaja, jakie sobie zrobił z kibiców w Lesznie, gdzie w meczu pierwszej kolejki uciułał ledwie cztery punkciki i przyjął dwa razy na plecy od młodego Pavlica. Zdaje się, że znany celebryta (Ibisz i Doda w jednym), szef gorzowskiej Stali Władysław Komarnicki objechał jak burą sukę wszystkich swoich podopiecznych. Przynajmniej tak się chwalił. A gdzie? W mediach, rzecz jasna. Ma facet parcie na szkło. Ale lubię gościa, bo to barwna figura. Klaps pomógł i faworyzowana Stal (ma chyba jednak skład na medal, choć nie mów hop, zanim…) u siebie po wygranych startach pomknęła przy krawężniku po masakrycznie wysokie zwycięstwo nad Polonią Bydzią, co to jej się wydawało, że zawojuje ekstraligowy świat. O to, że Gollob szybko powstanie niczym feniks z popiołów, byliśmy spokojni. Ten typ tak już ma. Huśtawka formy, lecz zawsze się odradza. I nawet walnął sobie z tej okazji na deser rekord gorzowskiego toru. Redaktor Arek Dziubek, który był wydawcą transmisji z owego meczu w TVP, a lubi żużel i się na nim zna, opowiadał mi, że w tym spotkaniu było jednak sporo walki na torze. Red. Dziubek (w telewizji od 1994 roku) wyróżnił za ambicję niejakiego Antoniego "Czy ja jestem w formie?" Lindbaecka. W porzo, tylko co mi po tej jego ambicji, skoro Toninho przywiózł tylko sześć punktów (dobra, wiem, że miał jeden defekt i jeden upadek)? Liczy się jednak końcowy efekt, a nie dobre chęci, którymi piekło jest wybrukowane. Reszta Bydzi, poza Emilianem Sajftutdinowem ze starej polskiej rodziny, to porażka jakaś, łącznie z "Nadmiarem Adrenaliny" Jonssonem, który nie potrafił wygrać biegu! Polonia zapłaciła więc w Gorzowowie Wielkim frycowe - beniaminkowe. Ona będzie jeszcze wygrywać mecze u siebie, lecz cokolwiek obawiam się, że końcowe miejsce w tabeli może rozczarować jej fanów. Czyli baraże?

Bendżi, Dżason oraz Sqóra do zdarcia

We Wrocku Atlas okrutnie męczył się z innym beniaminkiem, czyli z Wybrzeżem. Wspaniała, przyjacielska kibicowska sielanka na trybunach, zwłaszcza pod wieżą. I widzów znacznie więcej niż w ostatnich latach. Spiker poprosił o minutę ciszy, by uczcić ofiary tragedii w Kamieniu Pomorskim, po czym całą tę minutę przegadał. Jego pomagier zaś zadysponował radosną meksykańską falę na widowni. A jeśli już jesteśmy przy konferansjerach, to dobrze, że zawodnicy nie wyjeżdżają do biegów na znak od panów z mikrofonem, tylko zgodnie z tym, co mają zapisane w programie zawodów. Taki Ben Barker nie wyjechałby bowiem nigdy, skoro do wyścigu wywoływano jakiegoś "Bendżi Bejkera". Crump już się na szczęście jakoś przyzwyczaił, że jest "Dżesonem".

Byłem, widziałem. Nie wierzcie w to, że drużyna z najpiękniejszego miasta w Polandii, czyli z Gdańska, była taka mocna. To wrocławianie raz po raz dawali ciała (mówił o tym po tym sam Marek Cieślak) i byli wyjątkowo niespasowani ze swoją trudną nawierzchnią. Poza najwaleczniejszym z walecznych, tj. Crumpem, rzecz jasna. A tak na brudno: w Ekstralidze mieliśmy na razie tylko dwóch zawodowców: Adamsa i Crumpa, teraz wraca trzeci - Pedersen, a z dobrym skutkiem próbuje im dorównać Hancock. Reszta to generalnie jakieś popierdółki (greps z filmu pt. "Killer"). Nigdy nie wiadomo, jak pojadą.

"Klejowi" kombinowali pod taśmą jak konie pod górę i próbowali kraść starty, co przynosiło akurat odwrotny skutek. Do dwunastego wyścigu tylko raz wygrali start na 5:1. Z lotnego. Inna sprawa, że sędzia Lis to jakiś specjalista od lotnych. Niemal co drugi był taki u niego. Motory gospodarzy były wolne zaraz po starcie, ale za to na trasie… też były wolne. Jędrzejak i Janowski bardzo chcą, lecz maszyny wyraźnie ich nie niosą. Mój ulubiony "Jeleń" jest w głębokim dołku. A raz nawet był w głębokiej dziurze i się obalił na prowadzeniu. Okrzyczany Watt na początku meczu jeździł, że niech go gęś kopnie. W programie zawodów dał słowo wrocławskim kibicom: "Obiecuję, że będę szybki".

Pomyślałem sobie: - Chyba miało być: "obiecuję, że będę szybki często zmieniał".

Ale potem Kangur już lepiej się przyłożył i przełożył, inni Atlasowcy także się zmobilizowali i w trzech ostatnich wyścigach uratowali swoje cztery litery.

Andersen i Bjerre niby szarpią, lecz punktowo, jak na liderów, to rozpacz. "Skóra" lepiej punktował niż jechał. Ratowały go dobre starty, doświadczenie i ambicja, gdy skutecznie bronił się przed atakami rywali. Ale robił to statkiem sił. Nie ma kondychy. Nie będzie gwiazdą Ekstraligi. Szkoda, bo to spoko, kolorowy gość. Zetterstroem… Czy "Zorro" był w ogóle w składzie gości, bo jakoś go w czasie meczu nie zauważyłem? Vaculik to dopiero jest Wańka -wstańka: 3,0,3,0,3.

Oto regulaminowi trzej polscy zawodnicy Wybrzeża: Adam Skórnicki (to akurat jest ok.), dalej - Martin Vaculik i Andriej Kobrin. Coś "mało polski" ten Gdańsk. A myślałem, że pomorski ( po kaszubsku: Pòrénkòwô Pòmòrskô). To raczej spadkowa drużyna, choć pewnie jeszcze coś tam wygra u siebie.

Szczęki, czyli jaki piękny rekin

Kryzys, kryzysem, ale radują się me serce i dusza, kiedy do ligowego boju Piła i Lublin wyrusza. Matrix reaktywacja. Świetnie. Cieszę się, że z organizacyjnych i finansowych tarapatów wydobył się legendarny ROW Rybnik. Tamtejsze "Rekiny" mają teraz niezłą paczkę, w tym "Węgorza" i mieszają w pierwszej lidze aż miło (z Tarnowem będzie supermeczyk!). I najładniejsze, zielone kevlary (kevlar to po ichniemu ancug?) mają od pana Piotra Fijołka z STP w Czewie. Też chcę taki. Maestro Maliniak ma groźną konkurencję. Ale rynek jest chłonny. Dla każdego starczy zamówień.

Rybniczanie profesjonalnie zaprosili na swoje mecze TVS, czyli Telewizję Silesię, którą można oglądać w całej Polsce np. na cyfrowym Polsacie. Żużlowe mecze RKM-u (ROW-u) to kolejny hit tej stacji po śląskich muzycznych szlagierach ( w stylu "Dziełcha ja cie kochom", mówię wam: disco polo się chowa!) i serialu Isaura dubbingowanym gwarą przez Bercika i panią Bartel. Śląska gwara (ślůnsko godka) to nasz prawdziwy skarb narodowy i nic mi tak nie poprawia humoru, gdy Leoncio mniej więcej tak romantycznie pyta zezowatą Isaurę: - Isauro ty mojo, kochosz ty mnie, czy masz mnie w żici?

Ostatnio oglądałem na TVS transmisję z meczu RKM- Stal Rzeszów. Super, tylko dlaczego sprawozdawcy w ogóle zastanawiali się, czy sędzia wyrzuci z 15. biegu Jamrożego, który przecież sam z siebie, czyli z własnej winy, obalił się na środku drugiej prostej? Mówili jednak z nadzieją, iż arbiter… czasem nie wyklucza zawodnika po upadku na pierwszym łuku. W związku ze związkiem ja się więc pytam sympatycznych panów redaktorów-telewizorów:

- To gdzie się w Rybniku kończy pierwszy łuk?

A już zupełnie osłabił mnie reporter nadający z parku maszyn, który się zmartwił: "Czy to wykluczenie Jamrożego z ostatniego biegu… nie wypaczy wyniku?"

Ale dobrze, że są te transmisje. Będę oglądał.

Ponieważ mój starszy syn studiuje w Katowicach, bezto teraz specjalnie kibicuja Rybnikowi i Czewie.

Ostro w beret

Pedersen wskoczy do składu Włókniarza prawdopodobnie w miejsce sympatycznego "Gapy", który ma ostatnio poważne kłopoty ze sprzętem lub za żużlową ikonę, czyli Sławka Drabika, który z Lesznem z kolei wygrał dwa biegi. Szczepaniaka trener Dzikowski raczej zostawi. Z tego co wiem, w sobotę do godz. 12 faworytem do miejsca w drużynie był Tomek G., ale po południu (gdy pisałem te słowa) coraz bardziej rozmyślano o "Drabolu". Filigranowy Sławek fajnie, niekonwencjonalnie jeździ (cały czas trzyma "nabiał" na baku) i równie fajnie, niekonwencjonalnie gada. Pamiętacie te jego słynne odzywki? Dla rozluźnienia atmosfery przytoczę tu kilka z nich za moimi przyjaciółmi z częstochowskiej strony internetowej:

*Dziennikarz: - Niestety kontuzja nie pozwoliła Ci na start, ale jesteś w parkingu i pomagasz swojej drużynie.

Sławek: - Eee tam pomagam, raczej przeszkadzam przeciwnikom, przebijam opony i takie tam.

*Wypowiedź Sławka nie wiadomo dla kogo i kiedy: - W niektórych klubach na widok mistrza świata sikano po nogach. Kolacje, bankiety, cuda na kiju. Najchętniej wynajęliby mu murzynów, żeby go wachlowali (to chyba nie jest przytyk do sytuacji Pedersena we Włókniarzu? – żartobliwe zapytanie B. Cz.).

*Dziennikarz: - Jak wygląda życie żużlowca?

Sławek: - Zawody, ostro w beret, zawody, ostro w beret…

*Dziennikarz: - Jaki typujesz wynik?

Sławek: - Tradycyjnie piłkarski. 3:1.

W innej wersji: - Włókniarz wygra w karnych.

*Dziennikarz: - „Slammer” jak pojedziesz w tym biegu ?

Sławek: - Standardowo najpierw prosto, a potem trochę w lewo.

*Dziennikarz:- Jakie tory sprawiają Ci najwięcej trudności?

Sławek: - Kwadratowe.

*Przed jedną z rund GP poproszono Drabika o wskazanie kandydata do przydzielenia "dzikiej karty". Oto, co odpowiedział: - Wskazałbym na Matysiaka, z nim byłoby najlepsze show. Raz w lidze gościu wyjechał do biegu bez plastronu. Pamiętam, że kiedyś jeździliśmy w Tarnowie, a on pod taśmą pojawił się bez kasku. Cofnął go kierownik startu. Na pewno Matysiaka będzie brakować w GP we Wrocławiu.

*Dziennikarz: - Jeśli nie żużel to co? Jak myślisz, czym byś się zajmował?

Sławek: - Pewnie zbieraniem butelek.

*Dziennikarz: - We Wrocławiu sprzęt przygotowywała Ci babcia, czy coś się zmieniło w tym temacie?

Sławek: - Babcia się trochę roztyła i teraz jest poważny problem, bo nie mieści się w warsztacie...

*Drabik zapytany jak chodzą motory, odpowiedział plując w mikrofon: - Brrrrrr, brym, brym, bryyyyyyymmmm.

*Dziennikarz: - Czy wystartuje Pan w meczu z Atlasem?

Sławek: - Nie wiem, szanse jakieś mam, tak 50 na 50. Ale czy polecę z chłopakami do Wrocławia, nie mam pojęcia. Chciałbym, przynajmniej ludzie by się ze mnie pośmiali, jak dołuję (śmiech).

Taki jest ten przesympatyczny zgrywus "Slammer" i za to go wszyscy uwielbiają. Tzn. uwielbiamy. I za świetną jazdę też, "mimo jego wieku".

Ale nawet bez "Drabola" w niedzielne popołudnie na Olimpijskim we Wrocku będzie frapująco. W pojedynkach Crumpa z Pedersenem zawsze coś się dzieje. Aż idą iskry. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że WTS będzie na własnym torze, to na tę okoliczność - jak mawiał Pawlak z "Samych swoich" - Sparta ma więcej armat i bardziej wyrównany skład (chociaż ponoć Nicholls jest mocno osłabiony jakimś wirusem, plotkuje się nawet, że podobnym do tego, który męczył Sullivana - znaczy się, nieszczęśliwie się zakochał?). Tak, Sparta to przecież niezawodny (zwłaszcza u siebie) Crump i supercoach Cieślak, który w piątek i sobotę miał na treningach przeczołgać swoją kamandę. Postawiłbym więc na świetne wyścigi i na wygraną miejscowych, ale jeżeli zwycięży Czewa z Pedersenem i Hancockiem w składzie, to przecież też sensacji nie będzie. No, najwyżej mała, maleńka niespodzianka.

W wielkich derbach Pomorza, podrażnione klęską w Gorzowie, "Tyfusy" z Bydzi mogą sprawić psikusa "Wielkim Mistrzom Krzyżackim". Wszak Polonia pojedzie u siebie. Faworytem Unibax, ale…

Leszno powinno wygrać na własnych śmieciach z ambitnymi Falubazami, skoro celuje w tytuł majstra. A zresztą, na Smoczyku mówią: - Jak lać lubuszan, to po calaku! Najpierw Stal, a na deser ZKŻ.

"Gollobowi ludkowie" z kolei, moim zdaniem, powinni ograć Wybrzeże w Gdańsku, bo tam też na ogół jest start i krawężnik. Pozostaje kwestia spasowania. Chyba, że coach Sawina przeleje Motławę na tor i zrobi na nim nadmorskie bagienko, coby pana Tomasza G. wystraszyć. Nie sądzę. Niespodzianka ze strony miejscowych jednak niewykluczona i w sumie mile widziana, a tym samym i pierwsze punkty dla nich mile widziane, żeby na dole tabeli też było ciasno oraz ciekawie. W sumie niezła Pytia ze mnie, co?

Na koniec dowód na to, że na dowcipy słynnego "Drabola" trzeba chyba wynaleźć jakąś szczepionkę, bo są one zaraźliwe. Przynajmniej w Częstochowie panuje już epidemia. Oto bowiem, co na dzień przed meczem Atlas -Włókniarz powiedział mediom trener "Lwów- Medalików" Grzesiek Dzikowski:

- Obecność Pedersena niewiele zmieni. Nadal będziemy jechać do przodu i w lewo (śmiech).

Bartłomiej Czekański

PS Pewnie jestem złośliwy gnom, ale tak po cichu cieszę się, że ten cwany pazerniak Nicki Pedersen w końcu dostał u nas szklanką po łapkach, a raczej po kieszeni.

Komentarze (0)