Saga związana z przynależnością klubową Max Fricke'a trwała bardzo długo. Dopiero w ostatnim dniu okienka transferowego działacze z Wrocławia dogadali się z prezesem Krzysztofem Mrozkiem i wypożyczyli utalentowanego zawodnika. Cena długo jednak odstraszała wicemistrzów Polski. Zresztą kolejka chętnych po byłego Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów była dłuższa. Rybniczanie negocjowali jednak twardo. - Teraz Max będzie pod lupą, bo wszyscy będą na niego patrzeć i zastanawiać się, czy to była dobra inwestycja - mówi nam Wojciech Dankiewicz.
- Nie mogę zrozumieć, jak taka kwota znalazła się w kontrakcie zawodnika. Jest to o tyle dziwne, że Fricke to bardzo utalentowany i perspektywiczny zawodnik, a w momencie kiedy podpisywał umowę z klubem z Rybnika, z pewnością nie narzekał na brak zainteresowania. Dlatego też nie rozumiem, dlaczego zgodził się na to, aby umieścić taki zapis w swoim kontrakcie - zastanawia się nasz ekspert.
Inna sprawa, że Australijczyk wcale może nie mieć sielankowego życia we Wrocławiu. Z góry można założyć, że wyląduje na pozycji rezerwowego, a to oznacza, że nie może być pewien konkretnej liczby startów w meczu. Oczywiście spekuluje się, że Fricke będzie zmieniał Damiana Dróżdża. Ten jednak zostając we Wrocławiu wcale nie myśli o tym, aby być tylko pionkiem w drużynie i grzecznie ustępować miejsca koledze. Z pewnością będzie walczył o swoje. A to może sprawić, że Australijczyk naprawdę będzie musiał się mocno napocić, aby potwierdzić, że było warto wykładać tak dużą kasę.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob prezesem Polonii? "To musi być poważna propozycja, bo na niepoważne rzeczy nie mamy czasu"