- Jest to pozostałość z mojej jazdy w Grudziądzu - tłumaczy Artur Mroczka, który jest wychowankiem GKM-u i pod skrzydłami Roberta Kempińskiego dojrzewał jako jeszcze nieopierzony żużlowiec.
Artur podobnie jak nowy kolega z drużyny nie brał jeńców na torze. Wjeżdżał tam gdzie inny bałby się spojrzeć. Z czasem nabrał torowej ogłady. Ale jedno pozostało mu do dziś. Nikomu nie odpuszcza i nie ma dla niego straconych pozycji.
- Nie uciekam od tego, że gdy byłem młodszy, to ciężko było u mnie zauważyć torową kalkulację. W wyniku tego bywało tak, że albo sam leżałem lub powodowałem upadki kolegów. Nie wynikało to z celowości, a tylko i wyłącznie z ambicji - tłumaczy.
29-latek nie odcina się od tej ksywki. Wręcz przeciwnie. Sentyment do niej pozostał. Ta będzie mu towarzyszyć prawdopodobnie do końca przygody z żużlem również z innego powodu. - Kiedy zaczynałem karierę w tym sporcie, musiałem otworzyć firmę, aby wystawiać faktury i rozliczać się z wyników. Upatrzyłem sobie nazwę "Nicki". Teraz spotykam się z Nickim Pedersenem w jednym zespole. Super! Dla mnie bomba! Bo gdzie Nickich dwóch, tam musi się udać - zaznacza
ZOBACZ WIDEO W żużlu nie obyło się bez skandali. Był doping i korupcja
jednemu sie nie chce jezdzic
drugi nie umie jezdzic
ale dopasowali sie idealnkei do tego klubu
jak klub takie 'NIKUSIE" xd