Zawodnicy świetnie rozumieli się na torze. To jednak nie było wielką niespodzianką, bo przecież startują w tym samym klubie, więc znają się jak łyse konie. Pierwsze 5:1 dowieźli do mety w wyścigu dziesiątym. To był przełom. Dopiero wówczas Polacy zdołali odskoczyć Szwedom na sześć punktów.
- Razem z Januszem jeździmy w Unii Leszno. Jest on bardzo kompromisowym zawodnikiem, jeśli chodzi o wybory pól startowych. On bardziej woli startować z zewnętrznych, ja z wewnętrznych. Jakby chciał jednak jechać z małego, to na pewno bym mu je oddał. Choć w końcówce zawodów było widać, że te małe pola już tak dobrze nie chodziły, duże były lepsze - mówił Piotr Pawlicki.
Drugie podwójne zwycięstwo Janusz Kołodziej i młodszy z braci Pawlickich wywalczyli w czternastej odsłonie dnia, dobijając w ten sposób reprezentantów Szwecji. Kapitalną pracę wykonał w tym przypadku Pawlicki, który na pierwszym łuku umiejętnie rozprowadził rywali. - Ja akurat później dysponowałem dobrym startem. Wykorzystywałem to i w naszym ostatnim biegu wypchnąłem rywali, a Janusz wskoczył po krawężniku. Dojechaliśmy do mety z wynikiem 5:1 i fajnie - dodał 23-letni reprezentant Polski.
Pawlicki podkreślił również, że zawsze chętnie startuje z orłem na piersi. - Nie wiem, czy jeszcze są planowane jakieś mecze. Jeżeli będą, to oczywiście mam nadzieję, że trener mnie na nie powoła. Z dumą reprezentuję swój kraj. Fajnie, że w czwartek wygraliśmy. Trener na pewno ma po tych meczach dużo wniosków do wyciągnięcia. Wydaje mi się, że gdyby nie defekt w pierwszym wyścigu, to mógłbym mieć lepszą zdobycz punktową, bo byłem szybki i dysponowałem dobrym startem. Najważniejsze, że Polska ponownie wygrywa i każdy z nas punktuje. Cało i zdrowo wracamy do domów - podsumował Piotr Pawlicki.
ZOBACZ WIDEO Speedway of Nations gwarantuje emocje do ostatniego wyścigu