Od wypadku Tomasza Golloba na crossie minęło ponad półtora roku. Stracił czucie od linii klatki piersiowej w dół. Wciąż dokuczają mu bóle spastyczne. - Wszczepili mu stymulator, który miał je złagodzić, ale pomógł tylko połowicznie - mówi nam Marcin Feddek, dziennikarz Polsatu Sport i przyjaciel żużlowca. - Kiedy ostatnio zobaczyłem, jak końskie dawki leków przyjmuje Tomek, to złapałem się za głowę. Jest po nich strasznie otumaniony, ale plus jest taki, że może w miarę normalnie funkcjonować – dodaje.
Życie Golloba po wypadku to emocjonalny rollercoaster. Nigdy nie jest bardzo dobrze, ale czasami jest dobrze. Wtedy pracuje z całych sił. Ćwiczy z fizjoterapeutami. Każdy taki dzień kosztuje go 1000 złotych. Osoby z bliskiego otoczenia żużlowca mówią nam, że nie rozumieją kibiców, którzy narzekają, że robi się zbiórki na bogatego zawodnika (było ich już kilka), bo miesiąc rehabilitacji to jest naprawdę bardzo wysoki koszt. Przy takiej kasie oszczędności szybko topnieją. Dlatego dobrze, że Gollob dostał rentę specjalną od byłej premier Beaty Szydło. Dobrze, że ma też przyjaciół, którzy o nim pamiętają i stają na głowie, żeby zorganizować aukcje, bal, czy jak ostatnio charytatywny turniej piłkarski.
Gollob przed wypadkiem był człowiekiem, który nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle go gdzieś nosiło. Czas dzielił między bliskich, interesy i sport. Jeżdżąc na motocyklach, miał uśmiech od ucha do ucha. Od kwietnia 2017 roku na jego twarzy maluje się zmęczenie i cierpienie. Widać, że wszystko przychodzi mu z wielkim trudem. Znajomi mówią, że ból jest tym większy, bo Gollob nie pogodził się do końca z faktem, że w tym stanie, na wózku, musi się pokazywać ludziom. On chyba wolałby, żeby wszyscy widzieli i pamiętali tamtego wyprostowanego i dumnie stojącego. Najlepiej na podium mistrzostw świata jak w 2010 roku.
Ostatnio ze zdrowiem Golloba nie było najlepiej. Po październikowym turnieju żużlowym w Bydgoszczy, który Jerzy Kanclerz, prezes klubu, zrobił dla niego, wylądował w szpitalu z infekcją bakteryjną. Lekarzom udało się opanować sytuację z pomocą serii zastrzyków. Był w dołku, ale gdy tylko uporał się z problemem zdrowotnym, jego stan psychiczny błyskawicznie się poprawił. Nie wiadomo jednak, na jak długo.
- Wszyscy myśleliśmy, że blisko dwa lata po wypadku Tomasz będzie już chodził, a tak się nie dzieje - mówi nam Krzysztof Cegielski, który także stracił czucie w nogach po wypadku, ale po latach rehabilitacji stanął z pomocą specjalnych łusek stabilizujących kolana. - To trudna sytuacja dla psychiki. Pamiętam, że ja, nawet jak nie było postępów, to sam siebie oszukiwałem, że są. A kiedyś tak bardzo chciałem pobudzić krążenie, że przesadziłem z długością pobytu w saunie. Nic nie czułem, więc spaliłem sobie palec. Jednak rehabilitacja i taka walka jak ta Golloba, wymagają szaleństwa.
U Golloba mamy szaleństwo kontrolowane przez profesora Marka Harata. Po tegorocznej wyprawie do Chin, gdzie Tomasz był leczony akupunkturą, jego stan zdrowia się pogorszył. Na długie tygodnie trafił do szpitala. Od tamtego czasu wszystko konsultuje z Haratem, któremu bezgranicznie ufa. - Nie ma tygodnia bez propozycji leczenia za granicą. Niedawno Stany, teraz Szwajcaria. Po nieudanym pobycie w Chinach to profesor Harat, na szczęście, jest tym, który zapala dla wszelkich projektów zielone światło - komentuje Kanclerz.
Harat, mówiąc o Gollobie, przyznaje, że sytuacja jest dynamiczna. - Ostatnie nasze spotkanie to był optymizm - opowiada nam Harat. - Wcześniej była jednak infekcja i naprawdę cierpiał. Miał nawet kłopot z tym, żeby z łóżka przenieść się na wózek. To oczywiście utrudnia mu nie tylko normalne funkcjonowanie, ale i rehabilitację. Idziemy jednak w dobrym kierunku. Jest trochę lepiej, choć to wciąż nie jest stan, który pozwalałby Tomaszowi wrócić do aktywności. Żeby mógł się udzielać, być osobą społecznie zaangażowaną, muszą ustąpić bóle neuropatyczne.
Zanim wrócił optymizm, blisko dwa tygodnie Gollob narzekał profesorowi, że rdzeń tak mocno daje mu w kość, że dłużej tego nie wytrzyma. Okazało się jednak, że przyczyną kłopotów nie jest rdzeń, ale układ moczowy. Nie do końca zaleczony. Po zmianie specjalisty okazało się, że organizm jest przez to podrażniony i lekko podtruty. W pewnym czasie nakładały się na siebie dwa bóle, spastyczny i ten pochodzący z układu moczowego. To już jednak przeszłość.
Gollob jest w gorącej wodzie kąpany. Myśl, że nie wszystko wygląda tak, jakby tego chciał, bardzo mu przeszkadza. Otoczenie przychyla się jednak do opinii profesora Harata, że jest lepiej. - Widziałem Tomasza 23 kwietnia, zaraz po wypadku - wspomina Kanclerz. - Mało kto wie o tym, że jego życie było wtedy zagrożone. Cztery godziny spędziłem na korytarzu, drżąc o jego życie. Teraz jedynym zmartwieniem jest oczekiwanie na postępy w rehabilitacji. Najważniejsze, żeby Tomek nie myślał o tym, co było. Musi patrzeć do przodu, bo czasu nie cofnie. Widzimy się często, wciąż mu to powtarzam. Na szczęście on sam powiedział na ostatniej gali, że już mu łzy nie kapią, bo wszystkie wylał. Coraz częściej widzi dla siebie perspektywę. Pomaga mi prowadzić Polonię, dostał też inne bodźce.
- Psychicznego kopa dał mu turniej piłkarski organizowany przez jego byłych mechaników - zauważa Feddek. - Cholernie się ucieszył, że nie jest sam. Nie spodziewał się, że tyle osób przyjdzie, żeby nie tylko zagrać dla niego, ale i zobaczyć go, dodać mu otuchy. Ta impreza wlała mu tyle optymizmu, że starczy na kilka tygodni.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nSport+, który robił z Gollobem wywiad w rocznicę wypadku, twierdzi, iż bardzo ważne jest to, że Tomasz zobaczył, że wciąż jest potrzebny. Nie tak dawno potrafił powiedzieć niektórym ze swoich gości, że on nie chce wywiadów, nie chce się udzielać, nikt też nie musi informować o stanie jego zdrowia. Stwierdził, że wiele lat był na świeczniku, udzielał się, ale już nie musi, bo teraz musi zadbać o swoje zdrowie. - Tomasz w trakcie turnieju zobaczył, że jest potrzebny, a z drugiej strony są ludzie gotowi mu pomóc - mówi Waliszko.
- Mimo tragicznego w skutkach wypadku jest w nim nadal chęć walki - uważa Zbigniew Fiałkowski, działacz MRGARDEN GKM-u Grudziądz, ostatniego klubu, w którym jeździł Gollob. - Ma sinusoidalne nastroje, raz jest lepiej, raz gorzej, ale pokazuje charakter. Nie raz mówił mi, że ta walka o powrót do zdrowia, to jest jego kolejny bieg i to ma być zwycięski wyścig.
W zwycięskim wyścigu może pomóc leczenie w Szwajcarii. Tam wynaleziono nową metodę bodźcowania nóg. Impuls jest wysyłany inaczej niż dotychczas, a pacjent, z pomocą stabilizatora, porusza się w nienaturalny sposób, ale idzie. Jeśli Tomasz zdecyduje się wysłać tam swoje papiery, to będzie miał szansę być przyjęty na leczenie, bo szwajcarska klinika premiuje byłych sportowców z racji tego, że po nich najlepiej widać efekty leczenia. Nawet jeśli sam zabieg nie do końca przyniesie efekty, to eks-sportowiec jest w stanie wypracować drugie tyle rehabilitacją.