Pierwsze podejście Janusza Kołodzieja do Grand Prix w 2011 roku było bardzo nieudane. Duży udział miał w tym feralny upadek już podczas pierwszego turnieju w Lesznie. Wychowanek Unii Tarnów jego skutki odczuwał niemal do końca sezonu. Bolesne (i to dosłownie) zderzenie z czołówką światową wyrzuciło go z cyklu aż na 7 lat. W sezonie 2019, już jako znacznie bardziej doświadczony zawodnik, będzie miał kolejną okazję walki o mistrzostwo świata.
2009 - pierwszoligowa rutyna
- Odchodzę z Unii Tarnów, ponieważ czuję, że muszę coś zmienić. Ciągle mam duże ambicje i głód sukcesów. Stąd też decyzja o przenosinach do Unii Leszno - mówił Kołodziej po tym, jak pod koniec sezonu 2009 sensacyjnie ogłosił, że po raz pierwszy w karierze zmieni klub i opuści tarnowską Unię.
Decyzja zawodnika mocno zszokowała środowisko, ale on sam dobrze wiedział, co robi. Rok 2009 dla Kołodzieja był raczej przeciętny. Nie dość, że nie startował w PGE Ekstralidze to na dodatek sam podkreślał, że jazda na żużlu zaczęła mu sprawiać coraz mniej przyjemności. Ciągle marzył o startach w Grand Prix, ale bezskutecznie próbował przebrnąć przez sito rywalizacji. Tymczasem przenosiny do Leszna świetnie mu zrobiły. Zanotował najlepszy sezon w karierze, co zaowocowało dziką kartą od organizatorów mistrzostw. 2009 roku był więc dla Janusza przełomowy. Pozwolił mu wznieść swoją karierę poziom wyżej.
ZOBACZ WIDEO Majewski: Tomek Gollob budzi się do życia
Jacek Frątczak pod wrażeniem Falubazu
2019 - lat przybyło, ale marzenia ciągle te same
Janusz Kołodziej wraca do Grand Prix, ale już jako zupełnie inny zawodnik. 35 lat na karku, a co za tym idzie - szeroki bagaż doświadczeń. Dość powiedzieć, że w cyklu będzie należał do najstarszych zawodników. Widać jednak u niego dużą dojrzałość. W 2011 roku odważnie mówił o swoich planach walki o najwyższe cele. Tym razem jakby zachowywał większy spokój i starał się racjonalnie podchodzić do sprawy.
Swoją drogą, jeżeli Janusz dobrze zacznie cały cykl, a jego sprzęt będzie trzymał poziom, to z pewnością stać go na utrzymanie w elicie. To taki plan minimum. Wszystko więcej byłoby dla niego pozytywną niespodzianką. Medale? Pewnie on sam o nich marzy, ale nie ma się co napinać na wynik. Solidna praca, trochę szczęścia, a sukcesy powinny przyjść same.