Krzysztof Kasprzak zawalił dokumentnie ubiegłotygodniowy mecz z forBETem Włókniarzem Częstochowa. Gdyby zaprezentował się ciut lepiej i zamiast czterech punktów chociaż podwoił swój dorobek pod Jasną Góra, co w przypadku tak utytułowanego żużlowca nie powinno stanowić osiągnięcia ponad siły, bylibyśmy świadkami pierwszej tegorocznej sensacji w PGE Ekstralidze. Dzięki wydatnej "pomocy" Kasprzaka gospodarzom się upiekło. Rzutem na taśmę wyszarpali minimalną wygraną nad skazywaną na pożarcie truly.work Stalą 47:43.
W drugiej kolejce dzielną załogę Stanisława Chomskiego przeegzaminuje u siebie inauguracyjna rewelacja - Speed Car Motor Lublin. Ostatnie wyczyny Kasprzaka wznieciły pewien niepokój, kibice zadają sobie pytanie, czy to już należy bić na alarm, czy po prostu w miniony piątek byliśmy świadkami zwykłego wypadku przy pracy. - Raczej to drugie - tonuje wisielcze nastroje wśród sympatyków aktualnych wicemistrzów Polski Władysław Komarnicki.
Czytaj także: Stal - Motor: Powroty lat minionych i próba sił
On jak mało kto zna leszczynianina. Piastując urząd prezesa Stali ściągnął go do klubu przed sezonem 2012. - Wspomni pan moje słowa i proszę to wyraźnie podkreślić. Dobrych kilka lat temu zaufałem Krzysztofowi, wiem na co go stać i z perspektywy czasu, w ogóle tego zakupu nie żałuję. Cenię go niebywale. Co z tego, że zdarzają się mu słabsze dni. Proszę mi powiedzieć kto z nas ich nie ma. Dotyczy to każdej dziedziny życia. Nie tylko sportowców. Gwarantuję, że w najbliższym meczu ujrzymy zupełnie innego zawodnika - zaznacza honorowy już prezes klubu z województwa lubuskiego.
ZOBACZ WIDEO Jakub Jamróg: Zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie ciężki sezon we Wrocławiu
- Opinii nie opieram tylko na tym, że przyjeżdża Lublin, albo, że gorzowianie będą mieć atut własnego toru. Kasprzak jest zawodowcem z krwi i kości. Człowiekiem potrafiącym się zmobilizować i podnieść w trudnych momentach. Zawsze tłumaczyłem zawodnikom na początku sezonu żeby zbytnio się nie przejmowali pojedynczymi wtopami. Przypominałem powiedzenia o pierwszych "śliwkach robaczywkach". Nie zawsze sprawy układają się tak jakbyśmy chcieli - wyjaśnia.
O ile rzeczywiście w przypadku Kasprzaka, który przyzwyczaił, że poniżej pewnego wysokiego poziomu nie schodzi, łatwo sobie wyobrazić jednorazową plamę, o tyle coraz więcej wątpliwości pojawia się przy nazwisku Petera Kildemanda. Już ostatnią deską ratunku na utrzymanie kariery w PGE Ekstralidze miał być angaż w Unii Tarnów.
Skończyło się wielkim zawodem, ale Duńczyk musi mieć wielki dar przekonywania, bo jednak czymś urzekł szefa klubu Ireneusza Macieja Zmorę, że ten wyciągnął do niego pomocną dłoń i podpisał z nim kontrakt w listopadzie. Po meczu w Częstochowie istnieje obawa, że bliżej nam do powtórki z rozrywki i utwierdzenia się w przekonaniu, że PGE Ekstraliga dla tego Duńczyka zbyt wysokie progi. Z drugiej strony z kim się nie przełamywać jeśli nie u siebie z Motorem? Złośliwi twierdzą, że będzie w tym przypadku obowiązywać zasada: teraz albo nigdy.
Czytaj także: Do Gorzowa przyjeżdża zdeterminowany rywal
- Kildemand jest zawodnikiem, który wykręcał niegdyś w PGE Ekstralidze komplety. Mnóstwo zawodników przychodzących do nas, potrafiło się odbudować. On znajduje się w takim niewdzięcznym położeniu, że jeżeli nie weźmie się w garść i obecny sezon ponownie przyjdzie mu spisać na straty, nie będzie dla niego miejsca w najlepszej lidze świata. Kildemand doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Gorzów jest jego ostatnim przystankiem. Gdy nie odpali, czeka go zejście do Nice 1 LŻ, ponieważ nikt mu tutaj nie zaufa - kończy stanowczo Komarnicki.