"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Z dużym rozczarowaniem oglądam kolejne rundy tegorocznego cyklu Grand Prix. Zawody te robią się coraz mniej widowiskowe. I nie piszę tylko o torach jednodniowych, bo doskonale wiemy, że choć jest to trudniejsze to jednak i na nich da się przygotować taką nawierzchnię, aby rozkoszować się dużą ilością mijanek.
Nie rozumiem aktualnych pobudek ludzi mających prawa do tych zawodów. Kogo cieszy wpisywanie punktów w program zaraz po starcie i rozegraniu pierwszego łuku? Takie podejście zniechęca do przyjścia na stadion, albo włączenia telewizora. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu, z wypiekami na twarzy obserwowaliśmy boje takich dominatorów jak Tomasz Gollob, Jason Crump, Tony Rickardsson, czy Nicki Pedersen. I to się aż chciało wstać z kanapy i wejść w ekran. A przecież były lata, gdy lider klasyfikacji przejściowej krystalizował się już w połowie sezonu. Mimo to nie nikt nawet nie myślał żeby przepuścić następną rundę. To się po prostu chłonęło jak dobrą książkę.
ZOBACZ WIDEO Polny bez ogródek. Motor musi znaleźć nowego trenera
CZYTAJ TAKŻE: Krzystyniak: Skład Polski na SoN w ogóle mnie nie zaskoczył. Trener ma w pamięci poprzedni rok
Pojawiają się ponadto zarzuty, że Grand Prix dopadła torowa stagnacja. Co roku mamy ten sam terminarz i wymieniana jest może jedna lokalizacja. Tego aż tak bym się nie czepiała. Rozgrywki ligowe też odbywają w ośrodkach, które doskonale znamy, ale da się nieraz przygotować nawierzchnię tak, że to widowisko jest ciekawe.
Na ubiegłą sobotę i turniej w Hallstavik czekaliśmy z dużymi nadziejami, mając w głowie to co działo się rok wcześniej. Tymczasem dostaliśmy obuchem w głowę, jakby przeniesiono nas do innej bajki. Na pierwszy rzut oka, to nie był przecież ten sam owal. Wyznacznikiem jest po trosze GP na Stadionie Narodowym w Warszawie. I ono już nie powala na kolana. Dla nas jest to nadal wielkie święto, pierwszy turniej w kalendarzu. To nas nakręca do przyjścia i stworzenia kotła. Bo my kochamy żużel na dobre i złe. No, ale czy te zawody są w porównaniu do paru lat wstecz jakieś super wystrzałowe?
Mam wrażenie, że właścicieli GP dana lokalizacja interesuje do momentu podpisania umowy. One są parafowane z dużym wyprzedzeniem, miasto wydaje w tym czasie na promocję olbrzymie środki. Wpłata jest księgowana i organizatorów tego obwoźnego cyrku nie obchodzi już, czy te zawody będą ciekawe, czy kibice przyjdą. Oni pieniądze skasowali więc dla nich, to już sprawa drugorzędna. W skrócie, mamy przemysł, biznes, który z każdym sezonem mocniej odchodzi od sportowej rywalizacji. Idąc tym tropem za chwilę zetkniemy się równią pochyłą.
Za taki stan rzeczy odpowiadają organizatorzy. Ludzie nie są ślepi. Widzą to, analizują i za chwilę nie będzie po co przychodzić na areny GP. Od szefa Phila Morrisa trzeba więcej wymagać. Nie może być tak, że "zabetonuje" tor, pójdzie w takim kierunku, że nikt mu nic zarzuci i będzie miał czyste ręce. To nie na tym polega żeby zobaczyć czterech zawodników poruszających się po torze równym jak stół. To nie trening, ale zawody najwyższej rangi.
U panów od cyklu GP bije rutyna. "W zasadzie przecież nie mamy konkurencji, kto nam zabierze tę zabawkę"?. Kontrakty zaklepane na dwa lata do przodu, jest z czego żyć. W piątek się pojawiamy, w sobotę zawody, szybkie pakowanie po i w niedzielę już nas nie ma. Przecież za chwilę i tak nikt nie będzie pamiętał, co działo się tutaj tydzień wcześniej. Pytanie, ile jeszcze kibic takie podejście będzie tolerował?
Tegoroczne zmagania o koronę mistrza świata bronią się tylko jedną rzeczą. Całe szczęście, że w czołówce panuje ścisk, a na czele z tą samą liczbą punktów widzimy aż trzech żużlowców. W obecnym położeniu, to nie tylko wielki dar od losu dla fanów speedwaya, ale i dla samego Morrisa
CZYTAJ TAKŻE: Internet coraz większym problemem dla zawodników. Drużyna nie chciała z tego powodu jechać na mecz
Marta Półtorak
że mamy 3 turnieje to jeszcze są chętni by płacić grubą kasę za wątpliwą promocje. Finansujemy większość zawodni Czytaj całość