Żużel. W klubach mówią, że to nieudacznicy bez kompetencji. Gdyby ich nie było, sędzia nie mógłby wyjść do ubikacji

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Krzysztof Gałandziuk, Vaclav Milik, Szymon Woźniak.
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Krzysztof Gałandziuk, Vaclav Milik, Szymon Woźniak.

Komisarz toru zarabia 500 złotych na rękę za mecz. Jego praca polega na pilnowaniu gospodarza meczu, by nie spreparował toru. Musi się mieć cały czas na baczności. Kiedyś komisarz wyszedł do ubikacji. Gdy z niej wrócił, tor wyglądał jak po ulewie.

Komisarze toru pojawili się w żużlu w sezonie 2013. Mieli być batem na oszustów preparujących tory, których wtedy nie brakowało. Niektórzy potrafili przygotować nawierzchnię tak, że nawet jeśli rywale wygrywali start, to na trasie gospodarze odrabiali straty, bo wiedzieli, gdzie toromistrz z trenerem przygotowali szybką ścieżkę umożliwiającą płynną jazdę i wyprzedzanie. Goście w tym czasie walczyli, żeby utrzymać się na motocyklu, bo właśnie, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu, wjechali z miejsca twardego na jakiś przyczepniejszy pas.

Dzięki komisarzom z polskiego żużla zniknęło pojęcie corridy. Nie znaczy to jednak, że wszyscy są zadowoleni. Wielu narzeka, że przez komisarzy mamy ligę z torami równymi jak stół. Czytaj, ściganie robi się przez to mniej atrakcyjne. Poza tym w niektórych klubach nazywa się komisarzy nieudacznikami bez kompetencji, którzy kompletnie nie znają się na przygotowaniu toru, a wszędzie wtrącają swoje trzy grosze. W zasadzie to przegrany w meczu zwykle narzeka na komisarza. Wyjątkiem jest Jacek Ziółkowski. Menedżer Speed Car Motoru Lublin wychodzi z założenia, że tor jest równy dla wszystkich i nie można tłumaczyć tym porażki, więc z nim komisarze mają spokój.

Czytaj także: Prezes Mrozek mile widziany w PGE Ekstralidze

W gronie "nieudaczników bez kompetencji" są byli żużlowcy Jacek Woźniak, Krzysztof Okupski, Jacek Krzyżaniak i Arkadiusz Kalwasiński. Jest też były toromistrz, w zasadzie człowiek-orkiestra (w Kolejarzu Opole pełnił każdą funkcję) Zbigniew Kuśnierski. W PZM i Ekstralidze pytają, czy to poważne, że niektórzy działacze zarzucają tym ludziom brak znajomości materii.

ZOBACZ WIDEO: Janusz Kołodziej: Komentarze w internecie problemem dla zawodników, choć mnie hejt nakręca

Najważniejsze osoby w spółce zarządzającej rozgrywkami PGE Ekstraligi mówią, że czołowi komisarze nie tylko są kompetentni, ale i też znakomicie wywiązują się z zadania, jakim jest patrzenie gospodarzom na ręce i walka z filozofią, że robimy tor pod siebie. Od działaczy PZM słyszymy, że w piłce nie ma czegoś takiego, że Wisła Kraków przycina trawę w taki sposób, żeby jej zawodnikom grało się lepiej niż przeciwnikowi. Dodają, że w siatce gospodarz nie robi parkietu po swojej stronie lepszą pastą. W żużlu ma być tak samo. Gospodarz ma wygrywać umiejętnościami, znajomością geometrii, a nie przygotowaniem toru pod siebie, bo to jest oszustwem.

W tym roku, patrząc na kary za torowe przewinienia, komisarze największy problem mają z Betard Spartą. Koordynujący zwykle torowe prace we Wrocławiu Krzysztof Gałandziuk kiedyś był uważany za najlepszego komisarza. Jego byli koledzy żartują, że gdyby miał betoniarkę, to zalałby każdy tor. Dziś tenże Gałandziuk jest uważany za największe utrapienie komisarzy. Sparta w tym sezonie trzy razy miała nieregulaminowy tor na 4 godziny przed zawodami. Gałandziuk nie chciał się wypowiadać. Inna sprawa, że stanowisko Sparty jest jasne - komisarze się czepiają, bo na meczach nasz tor jest bezpieczny i widowiskowy, bo jest najwięcej mijanek w lidze.

PZM i Ekstraliga twierdzą jednak, że komisarze jeżdżący na Spartę dobrze wykonują swoją robotę, bo mijanki we Wrocławiu to może i są, ale w 99 na 100 przypadków wyprzedzają gospodarze. Zdaniem działaczy z centrali świadczy to o tym, że tor jest robiony pod miejscowych zawodników, którzy wiedzą, jakimi ścieżkami jechać, by wygrywać biegi. Sparta się broni mówiąc, że to nieprawda, że liderzy gości też wyprzedzali w ostatnich meczach na trasie.

Jakby nie spojrzeć, nie ma już jednak takiego problemu z torami, jak kiedyś. Coraz mniej jest takich historii, jak ta sprzed kilku lat z Gorzowa, gdzie komisarz wyszedł na chwilę do ubikacji, a kiedy wrócił na tor, to ten wyglądał, jakby nad stadionem przeszła ulewa. Deszcz jednak nie padał, to była robota gospodarzy.

Z drugiej strony Ekstraliga chwali się, że udało jej się wyselekcjonować piątkę wspaniałych, a dwóch następnych rokujących komisarzy czeka w kolejce. Po drodze eliminowani są ci, którzy popełniali błędy. Na tej liście jest komisarz, który kilka lat temu przyjechał na mecz do Bydgoszczy i zamiast pilnować prac na torze, pojechał na miasto na obiad. Z listy został też skreślony komisarz, który nie czytał maili i z tego powodu nie dotarł raz na mecz, a innym razem przyjechał o 24 godziny za późno.

Oczywiście zdarzają się też straty, których PZM wolałby uniknąć. Do dziś w związku żałują, że z funkcji komisarza zrezygnował Robert Sawina. Złożył on rezygnację po śmiertelnym wypadku Krystiana Rempały w Rybniku, ale trudno powiedzieć, czy to była główna przyczyna odejścia. Krótko trwała przygoda z funkcją komisarza byłego żużlowca Marka Kępy, a on też był bardzo dobry. Rezygnacja Gałandziuka też była stratą. Był stanowczy, konsekwentny, a takich w tym fachu trzeba. Kiedyś nawet szkolił komisarzy.

Komisarz za swoją pracę dostaje 500 złotych na rękę za mecz plus zwrot kosztów przejazdu. Niewiele zważywszy na fakt, że często musi być na 24 godziny przed zawodami. Do tego trzeba dodać szkodliwe warunki pracy. Kiedy 10 tysięcy ludzi cię wyzywa, to nie jest przyjemne.

Co ciekawe, w tych samych klubach, w których narzekają na komisarzy, mówią, że nie należy z nich rezygnować, bo mentalność ludzi w Polsce jest taka, a nie inna. Meczu bez komisarza nie wyobrażają sobie sędziego. Od jednego z nich słyszymy, że jak jeździł sam, to 30 ludzi siedziało mu na głowie, a on cały czas musiał mieć oczy i uszy otwarte. Nawet do toalety nie mógł pójść. Jak jest komisarz, to jest wsparcie.

Czytaj także: Ostafiński pisze o tym, że w klubach płacą milion pod stołem

Warto dodać, że praca komisarza jest podwójnie ciężka. Na stadionie obrywa od gospodarzy, cierpliwie wysłuchuje uwag gości, a po meczu musi się tłumaczyć przed PZM i Ekstraligą. Komisarz bowiem nie tylko patrzy i pilnuje, ale i też musi wszystko dokumentować. To oznacza wypełnienie wielu stron formularzy, a także zrobienie dokumentacji fotograficznej. Komisarz pierwszy spacer po torze robi 8 godzin przed zawodami i robi zdjęcia. Dwie i cztery godziny później powtarza czynność.

A już tak na koniec dodajmy, że niektórzy widzą potrzebę przyjrzenia się nie tylko torowi we Wrocławiu, ale i też kilku innym. W Grudziądzu wyprzedza się tylko pod bandą, a w Gorzowie czy Zielonej Górze przy krawężniku. Niektórzy zadają w związku z tym pytanie, czy to są tory dające możliwość wyprzedzania na całej długości i szerokości. Z drugiej strony słyszymy, że żaden z wymienionych ośrodków nie preparuje torów. Po prostu taka ich specyfika.

Źródło artykułu: