[b][tag=71535]
Kamil Hynek[/tag], WP SportoweFakty: Na stole leżały oferty z Gorzowa, Rybnika, Lublina i co najważniejsze nie chciał pana wypuścić dotychczasowy pracodawca - Betard Sparta. Pan jednak ostatecznie zdecydował się na przejście z Wrocławia do Motoru, dlaczego?[/b]
Jakub Jamróg, nowy zawodnik Speed Car Motoru Lublin: Na tym etapie swojej kariery uznałem, że zmiana otoczenia i przeprowadzka do Lublina będzie właściwym krokiem. Wiem, że potrafię punktować na wysokim poziomie ale muszę czuć większe zaufanie. Przez moment nie było Taia Woffindena i Macieja Janowskiego. Każdy widział jak moja jazda wyglądała. Był komfort, dostawałem sporo szans i umiałem się odpłacić. PGE Ekstraliga, to nie jest miejsce na niepewność. Rozumiem, że po dwóch zerach zawodnik jest zmieniany. Wkładamy w swoją pracę mnóstwo sił, finansów i żużlowiec musi wiedzieć na czym stoi. Speedway to nie piłka nożna, gdzie gra się po jedenastu i masz kilku rezerwowych. U nas specyfika jest diametralnie inna, nawet mając tego rezerwowego pod numerem osiem, który też wolałby mieć rozpisane wszystko czarno na białym. Trzeba zrozumieć, że nas to rozbija od strony psychologicznej. Dlatego nie wyobrażałem sobie dalszych startów z przysłowiowym pistoletem przystawionym do głowy. Że ktoś czyha na moje potknięcie i zaraz zostanę zmieniony. Nie zarzekam się broń Boże, że nigdy nie wrócę do Wrocławia. Rozstaliśmy się w pokojowych warunkach. Z prezesem nie żywimy do siebie urazy.
CZYTAJ TAKŻE: Bewley już zapomniał ile zrobił dla niego Mrozek
Nie jest tajemnicą, że play-off otworzył panu oczy, wydobyła się z pana wówczas cała frustracja, która zapaliła czerwoną lampkę i przelała czarę goryczy odejścia?
Teraz już mogę uchylić rąbka tajemnicy. Jeszcze przed półfinałami byłem pewny, że zostanę we Wrocławiu. Wypracowaliśmy wstępne porozumienie. Nowa umowa miała obowiązywać przez dwa kolejne lata. Koncepcja jaką nam przedstawiono nagle uległa zmianie, a play-off faktycznie dał mocno do myślenia. Nie jestem idealny, mam w sobie mnóstwo pokory i nie chcę nic za piękne oczy. Ale uważam, że nie zawsze było tak, iż zasługiwałem żeby mnie odstawić. Nie ma co więcej nad tym się rozwodzić. To już jest historia.
ZOBACZ WIDEO Mistrz świata zdradził, ile wydaje na sprzęt. Suma przyprawia o zawrót głowy
Podobno z prezesem Jakubem Kępą dogadaliście się w dwie minuty. Faktycznie tak szybko poszło i finanse nie odgrywały decydującej roli?
Zacznę od tego, iż bardzo się cieszę, że tych opcji było kilka. Czułem się doceniony i wiedziałem, że moja osoba pozostawia po sobie coraz mocniejszy ślad w PGE Ekstralidze. Buduję swoje nazwisko, a o to mi przede wszystkim chodzi. Nigdzie nie stawiałem zaporowych propozycji i nikt nie spadał z krzesła. Wszędzie były one takie same i do zaakceptowania. Wracając stricte do pytania... co z tego, że ktoś mi obieca górę kasy, skoro nie będę miał pewnego miejsca w zespole? Tu zasady są przejrzyste. Nie występuje w meczach, nie zarabiam. Moim marzeniem na tę chwilę jest ugruntowanie swojej pozycji w tym środowisku na najwyższym poziomie. Na razie jestem żużlowcem drugiej linii, na dorobku, ale są we ambicje żeby w przyszłości liderować. Chcę dojść do momentu w którym ludzie odpowiadający za zespół nie będą się zastanawiać, czy zmieniać Jamroga.
Toru we Wrocławiu musiał się pan uczyć niejako od podstaw. W Lublinie z tym problemu nie będzie. Zresztą na sam koniec sezonu udał się pan tam na dwa treningi więc można było przetrzeć dokładniej szlaki.
Lubię ten obiekt. Patrząc wstecz, notowałem tam ostatnio przyzwoite rezultaty, wystarczy sięgnąć pamięcią do ligowej potyczki z niedawno zakończonych rozgrywek. Jest on bardzo podobny geometrycznie podobny do mojego macierzystego, tarnowskiego obiektu. To jest jednak żużel. Nie jest tak, że przyjadę na pierwszy trening w marcu i będę wygrywał tam jedną ręką. Tak, czy siak warunki torowe, nawierzchnia, ona się zmienia bardzo często i szybko. Ja nie zdążyłem poznać jeszcze jej na tyle, aby być jakimś specjalistą w dziedzinie lubelskiego owalu. Zgadzam się jednak, że więcej obaw miałem w sobie przy okazji przeprowadzki do Wrocławia. Tam niewiadomych było znacznie więcej.
We Wrocławiu te plany były jasno nakreślony. Finał, walka o złoto. W Lublinie jest więcej niepewności. Nie boi się pan, że tej czwórki nie będzie i te cztery spotkania odpadną, a więc i zarobek będzie mniejszy?
Podam ciekawy przykład statystyczny z ostatnich dwóch lat w PGE Ekstralidze. W Tarnowie odjechałem czternaście meczów, a we Wrocławiu osiemnaście. Kiedy spadałem z Unią "zrobiłem" więcej punktów i pojawiłem się w większej liczbie wyścigów niż miało to miejsce w Sparcie. To tylko świadczy o tym, że statystyki swoją drogą, a życie weryfikuje. Zrobimy co w naszej mocy, aby załapać się do play-offów, ale taki plan ma każdy z ekstraligowców. Zdążyłem zauważyć, że w tym aspekcie, w Lublinie jest zdrowe podejście, nie wytwarza się presji, że jak tej czwórki nie będzie, stanie się tragedia.
Popatrzyłem na skład Speed Car Motoru i wyszło mi, że skrojono wam drużynę niezłych harpaganów. Jest Michelsen, Zagar, Łaguta, Miesiąc. Nikt z nich nie odstawia przysłowiowej nogi i lubi zamknąć drogę przy bandzie. Odnajdzie się pan w niej?
Tor niby wąski, ale damy sobie radę, zebrała się doświadczona paczka. Najważniejsze żebyśmy siebie nie wozili po płotach (śmiech). Żużel coraz bardziej staje się sportem, gdzie każdy patrzy na siebie, zamyka się w swojej skorupie. Aczkolwiek ja należę, do tego typu żużlowców, który chłonie otoczenie, park maszyn, atmosferę. Lubię w tym życiu ekipy uczestniczyć. Odpowiada mi klimat, gdy koledzy wygrywają, a ja mogę wtedy skakać z radości po ich udanych biegach. W naszym interesie jest przecież żebyśmy zwyciężali jako całość.
A Z Mikkelem Michelsenem już wszystko sobie wyjaśniliście. W 2017 roku w Gdańsku za czasów jazdy w Tarnowie doszło do niezłej wymiany zdań między wami. Los chciał, że po trzech latach wasze drogi znów się krzyżują.
Już w następnym sezonie nie pamiętaliśmy o tym zdarzeniu. Normalnie przybijamy sobie piątkę. Mój mechanik, który jest ze mną do tej pory, był przy tym zdarzeniu więc pewnie wspólnie z Mikkelem jeszcze w marcu pójdziemy na kawę.
CZYTAJ TAKŻE: Trenerskie żółtodzioby, które zdały egzamin
Nie czuje się pan odrobinę jak zapchajdziura po fiasku negocjacji z Krzysztofem Kasprzakiem. Nie oszukujmy się, dla Motory był pan drugą opcją?
Znam swoje miejsce w szeregu. Wiem jaka jest hierarchia i podchodzę do takich zagadnień ze spokojem. Nazwisko Kasprzak jest już wystarczająco rozpoznawalne. To były wicemistrz świata. Idę swoim tokiem krok po kroku, mam czas żeby wzmocnić swoje CV i pozycję na rynku. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, gdy sobie pomyślę, że wciąż utrzymuje się na poziomie PGE Ekstraligi i udowodniłem wielu niedowiarkom, że ten poziom wcale mnie nie przerasta.
Jaką ocenę w skali szkolnej wystawiłby pan sobie za sezon 2019?
Solidna trójka z plusem będzie odpowiednia. Powtarzałem sobie, że będzie super, gdy utrzymam dyspozycję z 2018 roku. Wykręciłem wówczas średnią 1,7, teraz jest niecałe 1,5 więc mega dramatu nie ma. Biorąc pod uwagę, że zmieniłem klub na dużo silniejszy, dostałem na plecy niewygodny numer, mieszczę się w widełkach, które sobie nakreśliłem. Nie pierwszy raz odchodziłem z Tarnowa, byłem w Łodzi, ale tutaj jest inna specyfika pod każdym względem. Duże miasto, prowadzenie klubu.