Wszystkich obecnie cieszą sukcesy Bartosza Zmarzlika. Doczekaliśmy się w końcu trzeciego polskiego mistrza świata na żużlu. Co ma wpływ na dobrą jazdę i spełnianie oczekiwań kibiców? Talent do sportu jest istotny, jednak najważniejsza jest determinacja i tytaniczna praca na treningach.
Lider truly.work Stali Gorzów miał wokół siebie mądrych ludzi - rodzina do teraz pełni wielką rolę w jego życiu i przynosi to pożądane efekty - w dowodzie ma dopiero 24 lata, a już zdobył wiele cennych medali. W tak młodym wieku już jest spełnionym sportowcem. Kilkanaście sezonów temu podobną drogą mógł pójść Paweł Hlib, który wówczas był uznawany za jeden z największych talentów polskiego żużla. Coś jednak nie wypaliło - miał problemy pozasportowe, pojawiła się nadwaga, popadł w przeciętność, znalazł się na zakręcie kariery, aż w końcu ją przerwał.
Zobacz także: Żużel. Arcytrudna misja Bajerskiego w Toruniu. Czy nowy trener Apatora będzie potrafił zapanować nad gwiazdami?
Wejście na szczyt i bolesny upadek
Hlib największe sukcesy odniósł w 2007 roku. Został wtedy najlepszym juniorem w kraju, a na świecie lepsi byli tylko Emil Sajfutdinow i Chris Holder. Brązowy medal IMŚJ jasno dowodził, że kiedyś może stanowić o sile światowego speedwaya - do indywidualnych zdobyczy dorzucił jeszcze złoto w drużynie (DMŚJ 2006). Wychowanek Stali Gorzów sprawił kibicom ogromny zawód, bo jego kariera zwolniła. Talent pozwalał mu na dużo więcej, przerosły go oczekiwania, nie miał samozaparcia.
ZOBACZ WIDEO F1. Dobra zmiana Roberta Kubicy. "Widać same plusy"
Przerwał karierę po kilku słabych sezonach - wznowił ją w kwietniu ubiegłego roku, gdy pomyślnie przebrnął przez egzamin na licencję żużlową. Dla takiego zawodnika była to bułka z masłem, jazdy się nie zapomina. Powroty są zawsze trudne, a powroty po 5-letniej przerwie szczególnie. Hlib podjął się arcytrudnej misji, dostał po głowie, zapłacił frycowe, ale się nie zraził i w dalszym ciągu walczy, aby stać się chociaż solidnym ligowcem. W lutym skończy 34 lata - mistrzem świata raczej już nie będzie, lecz wciąż potrafi zdobywać punkty.
Trudny pierwszy sezon po powrocie
W poprzednich rozgrywkach startował w barwach Wilków Krosno. Nie zrobił furory, choć początek miał przynajmniej obiecujący. Przypomniał o sobie w efektownym stylu, ponieważ w pierwszym ligowym meczu uzbierał 12 "oczek" z bonusem. Potencjał pokazał także w turnieju o Puchar Prezydenta Miasta Gdańska. Fani znad morza przecierali oczy ze zdumienia widząc waleczną postawę zawodnika, który dopiero co wrócił z żużlowej "emerytury". Były to tylko zawody towarzyskie, ale nieliczni mogą pochwalić się, że minęli na dystansie Nickiego Pedersena.
Z biegiem czasu jednak gasł w oczach. Pojawiły się upadki - w tym poważna kontuzja w postaci złamanej łopatki na zawodach w Niemczech. Nie omijały go też problemy sprzętowe. Na przestrzeni ostatnich lat żużel uległ zmianie, dlatego Hlib się pogubił. Tłumaczył, że popełnił wiele błędów i nie pomyślał "co będzie gdy" i kiedy to "gdy" się stało, to nie było już czego zbierać. Nikt mu nie mówił, że będzie łatwo się odbudować. Zawodnik dał z siebie wszystko, aby wrócić do ścigania. Przeszedł intensywne przygotowania, bo zrzucił 25 kg.
33-latek zapowiadał, że wraca nie dla zabawy. Dowodem było kupno sprzętu za mnóstwo pieniędzy. Żużel niestety nie należy do tanich sportów, wymaga wielu wyrzeczeń i ciągłych inwestycji. Hlib znalazł się w trudnej sytuacji przed play-offami. Na Facebooku poinformował, że szuka kasy, ponieważ został z jednym silnikiem. Wsparcie sponsorów jest niezbędne, nie ma innej drogi do dobrych rezultatów.
Pierwszy sezon po powrocie na tor zakończył ze średnią biegopunktową 1,633. Pozwoliło mu to zająć 25. miejsce w 2. Lidze Żużlowej. Szału z pewnością nie było, jednak zagrał niektórym na nosie. Gdy poinformował, że wraca na tor, to część fanów pukała się w czoło. Do idealnych występów dużo brakowało, ale wciąż może być solidnym ligowcem i cieszyć oko kibica. Żużlowiec nie stracił zapału - zdaje sobie sprawę, że popełnił błędy, ale też wyciąga wnioski, ciężko trenuje od września i chce włączyć się do walki o ambitniejsze cele niż to miało miejsce w 2019 roku.
Co dalej? Wielka niewiadoma
Brązowy medalista IMŚJ z 2007 roku był na celowniku prawie wszystkich klubów z najniższej klasy rozgrywkowej, lecz pod koniec okresu transferowego zdecydował się na podpisanie kontraktu "warszawskiego" z eWinner Apatorem Toruń. Spadkowicz z PGE Ekstraligi zbudował najsilniejszy zespół w lidze - przynajmniej na papierze, bo weryfikować będziemy dopiero od kwietnia. Hlib chciałby zaprezentować swoje możliwości podczas treningów i sparingów na Motoarenie. Ambitnie podchodzi do swoich obowiązków, po raz kolejny spróbuje odbudować swoją pozycję w polskim speedwayu.
Czy ma szansę powalczyć o miejsce w składzie drużyny z Grodu Kopernika? Nikomu nie można odbierać nadziei. Jeżeli trafi z formą, to wszystko jest możliwe. Wiele zależy od postawy torunian. Tomasz Bajerski będzie obserwował poczynania swoich podopiecznych i niewykluczone, że spojrzy przychylnym okiem na zawodnika, który chce się odrodzić jak feniks z popiołów.
Hlib nie powinien mieć większych problemów ze znalezieniem pracodawcy w II lidze, ale tam akurat nie ma sprzyjających warunków do jazdy. Kasa w kilku klubach nie jest wypłacana regularnie. Jak spojrzymy na skład Apatora, to szanse na skład wcale nie są takie minimalne. W kadrze znajduje się tylko dwóch krajowych seniorów - Adrian Miedziński oraz Tobiasz Musielak. To duże nazwiska, ale pamiętamy, że ten pierwszy słynie z ostrej jazdy i z nieprzemyślanych ataków. Miedzińskiego często obwiniano o powodowanie groźnych upadków.
Zobacz także: Żużel. Sebastian Mila: Wychowałem się na Tomku Gollobie. Wielkie słowa uznania dla Zmarzlika i Lewandowskiego (wywiad)
Musielaka z kolei w poprzednim sezonie nie oszczędzały urazy, opuścił kilka spotkań Orła. Nie przeszkodziło mu to jednak w osiąganiu zadowalających wyników. Wychowanek Unii Leszno pokazał, że nie porzucił marzeń związanych ze startami w elicie i jest na dobrej drodze, aby tam się ponownie znaleźć. Obaj są podatni na kontuzje. Hlib w obwodzie daje trenerowi dodatkowe pole do manewru. Torunianie wcale nie muszą tak łatwo się go pozbywać. Pech może dopaść też obcokrajowców, a w Toruniu nie stworzyli drużyny piłkarskiej jak to ma miejsce w Łodzi.
33-letniemu Hlibowi niespecjalnie uśmiecha się siedzenie na ławce i czekanie na nieszczęście kolegów. Po pierwsze - nikomu nie życzy się źle, a po drugie - stracił już sporo czasu w swojej sportowej karierze. Teraz czas na regularne starty. Trzeba przyznać, że wychowanek Stali jest jednym z najciekawszych zawodników z kontraktem "warszawskim". W każdej chwili można go wypożyczyć, chętnych pewno nie zabraknie. To dla niego już ostatni dzwonek, nie warto tracić czasu. Drugiego powrotu na tor już nie będzie.